— Zyjemy na farmie. — O’Neal usmiechnal sie. — Myslisz, ze jak wybuchla wojna, to rzucilem robote? Poza tym jest pora zniw. Zabilem krowe, a jutro chyba swinka pojdzie pod noz, jezeli zostaniecie jeszcze jeden dzien.
— Zadecydujemy jutro rano, dobrze? — odparla z usmiechem Shari.
17
— To dopiero prawdziwy oboz — powiedzial sierzant Pappas, wygladajac przez okno autobusu.
Przenoszenie jednostek pancerzy wspomaganych od samego poczatku stwarzalo problemy. Spakowanie zbroi i wyslanie ich rownalo sie rozbrojeniu zolnierzy, a wiekszosc z nich nie radzila sobie najlepiej bez skafandrow. Z kolei transport pancerzy z ludzka zawartoscia byl trudny ze wzgledow logistycznych; nawet z „wylaczonymi' pseudomiesniami pancerze niszczyly wszystkie normalne konstrukcje, kiedy dochodzilo miedzy nimi do kontaktu.
Ostatecznie do transportu jednostek przystosowano czterdziesto — piecioosobowe szkolne autobusy. Siedzenia — gole katowniki — byly wyjatkowo niewygodne dla kazdego, kto nie mial pancerza. Ale mialy jedna podstawowa zalete — mogly przetrwac nawet dluga podroz z piechota mobilna na pokladzie.
Jedynym ustepstwem na rzecz wygody byly ruchome zaglowki. Pierwsza rzecza, jaka z reguly robili zolnierze po zakonczeniu akcji, bylo zdjecie helmow, i nawyk ten uwzgledniono w czasie projektowania autobusu. Nawyk sam w sobie byl zrozumialy: zolnierze spedzali niekiedy cale tygodnie w ciaglym kontakcie z Posleenami i po tak dlugim czasie w wirtualnym srodowisku potrzeba odetchniecia swiezym powietrzem i poczucia wiatru na twarzy byla nie do odparcia.
Stewart oderwal glowe od zaglowka i spojrzal na zblizajaca sie brame.
— No, przy odrobinie szczescia tutaj nie bedziemy musieli sie przedzierac.
— Stare dzieje — westchnal Pappas. Dawno temu, kiedy byl jeszcze zwyklym sierzantem, przyprowadzil ze soba pluton swiezych rekrutow do bazy w Fort Indianatown Gap. Sily naziemne znajdowaly sie wtedy w stanie nie kontrolowanej anarchii i pluton musial wkrasc sie do bazy, a potem przebic przez nia do swoich koszar. Kiedy juz tam dotarli, odkryli, ze miejscowy sierzant jest zaangazowany w czarnorynkowy handel, a moze takze morderstwo. Z pomoca p/o dowodcy kompanii ukrocili wybryki tego idioty i wprowadzili w swojej kompanii pozory porzadku, dopoki nie przybyli — niemal rownoczesnie — O’Neal i nowy dowodca batalionu.
— Roanoke? — spytal Pappas.
— Harrisburg — poprawil go Stewart. — Bylem dowodca drugiego plutonu.
— Rzeczywiscie, Harrisburg — zgodzil sie po chwili Pappas. Dobrze pamietal roztrzaskana zbroje porucznika Arnolda. Chociaz jego pamiec byla czasami az za dobra, kiedy chodzilo o bitwy, to nieistotne szczegoly, jak na przyklad gdzie bitwa miala miejsce, zaczynaly mu umykac. — Rakieta hiperszybka.
— Aha — zgodzil sie Stewart.
— Przestancie wydziwiac — powiedzial Duncan siedzacy w rzedzie za nimi. Nachylil sie do przodu, wskazujac koszary i rowno przystrzyzony plac defiladowy. — Zaczynamy zycie garnizonowe. Pora sie urznac i pociupciac, niekoniecznie w tej kolejnosci.
— O ile wszystko bedzie tip-top, sir — zauwazyl Pappas. — Uwierze, jak zobacze. To sa jednostki garnizonowe wyslane przez sily naziemne. Na podlodze koszar pewnie bedzie pol metra piachu.
Okrzyk zandarma przy bramie brzmial jak z oddali, a odpowiedz kierowcy jak z dna studni. Mike obrocil pole widzenia, zeby przyjrzec sie wymianie zdan.
Zandarm nie mogl wiedziec, ze jest obserwowany przez dowodce batalionu; pancerz nie poruszyl sie, a helm wciaz byl zwrocony do przodu. Mimo to wykonywal wszystko zgodnie z regulaminem; sprawdzil rozkazy kierowcy i sciagnal informacje z przekaznika Mike’a. Kiedy upewnil sie, ze wszystko jest w porzadku, cofnal sie i zasalutowal, czekajac z opuszczeniem reki, az pojazd przejedzie.
Mike dotknal ramienia kierowcy, dajac mu znak, zeby jeszcze nie ruszal, i dokladnie przyjrzal sie zandarmowi. Jego wyposazenie bardzo dobrze wygladalo. Kabura sluzbowego pistoletu byla z lakierowanej skory, podobnie jak opaska na ramieniu, a jego mundur — wzor wciaz nazywany MarCam — byl uszyty na miare i wyprasowany.
Zolnierz byl tez swiezo ogolony, ostrzyzony i w dobrej kondycji. Fakt, ze tu jechali, byl wszystkim znany, ale az do dzis Mike nie byl pewien, kiedy dotra na miejsce. A wiec zolnierz albo szybko doprowadzil sie do porzadku, albo dbal o siebie nawet wtedy, gdy „nie czul kota'. Zastanowiwszy sie chwile, Mike uznal, ze chodzi raczej o to drugie. Oddal salut i machnal reka, kazac kierowcy hunvee ruszac.
Zandarm musial zglosic ich przyjazd, bo kiedy konwoj dotarl do kwater batalionu, na trawniku przed koszarami czekala juz mala grupka oficerow i podoficerow.
Mike wygramolil sie ostroznie z siedzenia i podszedl do zebranych, odpowiadajac od niechcenia na salut lekko otylego kapitana, ktory wydawal sie tu dowodzic.
— Majorze O’Neal — powiedzial kapitan, skinawszy glowa. — Jestem kapitan Gray, panski adiutant. Nie spotkalismy sie jeszcze, ale wymienialismy e-maile.
— Kapitanie — odparl O’Neal, zdejmujac helm i rozgladajac sie. Oprocz kapitana stal tu tylko jeden oficer — podporucznik. Kilku starszych podoficerow nie wygladalo na odmlodzonych. Mieli na sobie porzadne mundury — tez marcamowe zamiast jedwabnych, gdyz pelnili sluzebna role wobec Floty — i byli w dobrej kondycji. Generalnie wygladali na calkiem porzadne pierdoly z tylow.
— Czy jest dla mnie przewidziana rola w tej malej ceremonii? — spytal Mike.
— To nie ceremonia, sir — odparl kapitan. — Pomyslalem, ze bedzie pan chcial poznac kilka osob. — Wskazal sierzanta stojacego w pierwszym szeregu. — Sierzant McConnel jest podoficerem zaopatrzeniowym batalionu. Wlasciwie jest zaopatrzeniowcem pulku…
— Ale skoro nie ma pulku, w ktorym moglby byc zaopatrzeniowcem… — dokonczyl Mike. — Dzien dobry, sierzancie. Macie przelozonego?
— Mysla, ze pan nim jest — odparl sierzant. Byl niski i otyly, ale sprawial wrazenie cwaniaka: twardego, zlosliwego i bardzo elastycznego. Jego bystre oczy czujnie obserwowaly O’Neala.
— W tej chwili nie mam oficera zaopatrzeniowego — powiedzial kapitan Gray. — Obiecywano nam go raz czy dwa, ale…
— Ale sa inne miejsca, w ktorych woli byc oficer zaopatrzeniowy — znow dokonczyl O’Neal. Spojrzal na cala grupe i odchrzaknal.
— Jestem pewien, ze w ciagu najblizszych kilku tygodni bardzo dobrze sie poznamy. Na razie wszystko zostaje tak, jak bylo do tej pory. Chcialbym, zebyscie omowili z batalionowym starszym sierzantem sztabowym i