O’Neal mogl sie chlubic tym, ze — oprocz tego, iz byl jedynym czlowiekiem, ktory recznie zdetonowal ladunek nuklearny i przezyl — uwolnil sily pancerne uwiezione w megawiezowcu.
I wlasnie przez to moglo mu sie wydawac, ze jest w stanie samodzielnie ocalic planete. A moze po prostu taki byl: samotny wojownik, Horacjusz na moscie. Naprawde wierzyl w etos wojownika, filozofie rycerza,
Sierzant Ernest Pappas, dawniej w korpusie marines Stanow Zjednoczonych, wiedzial, ze rycerze w lsniacych zbrojach nie sa niczym wiecej niz morderczymi bydlakami na koniach. Wiedzial, ze jedyne, co sie liczy, to przetrwac. Tylko przetrwac. Moze uda sie zatrzymac wroga, a moze nie. Ale dopoki sie zyje, o zgrozo, to musi wystarczyc.
Jednak sierzant Pappas wiedzial tez, ze nie to sklania chlopcow, zeby wstali i zaczeli strzelac. Chlopcy po prostu wierzyli, ze jesli jest z nimi „Zelazny” O’Neal, nie moga przegrac. I tak powinno byc.
Pappas spojrzal w dol, na dym i plomienie unoszace sie nad gruzami miasta, i westchnal. Gdyby kapitan Karen Slight probowala poprowadzic batalion w ten ogien, wyparowaliby jak woda na ruszcie. Bo jej by nie uwierzyli.
— Majorze? — powiedzial, kladac dlon na ramieniu Mike’a.
— Ernie — odparl major. Walczyli razem, odkad O’Neal objal dowodzenie kompania Bravo w zlych czasach, kiedy to wydawalo sie, ze cala Armia postradala rozum. Przeszli razem przez wiele dobrych i zlych chwil, glownie zlych, i to wlasnie Pappas i O’Neal razem utworzyli pierwszy batalion 555 pulku i sprawili, ze byl tym, czym byl.
— Zmusil pan starego czlowieka do cholernie dlugiej i ciezkiej wspinaczki.
— Ale za to widok jest wspanialy. Nie uwazasz? — Mike usmiechnal sie smutno i splunal do helmu. Biotyczna wysciolka wchlonela sline i sok z tytoniu, po czym wyslala ja w dluga podroz, na koncu ktorej miala zamienic sie z powrotem w racje zywnosciowe.
Pappas zerknal na pistolet i skrzywil sie.
— Musi pan przestac sluchac Dire Straits.
— Dlaczego? Wolisz Jamesa Taylora?
— Mamy problem.
— Zgadza sie. — Mike westchnal i przetarl reka oczy. — Jak zwykle.
— Czternasta dywizja dala noge. — Starszy sierzant sztabowy batalionu zdjal helm i oslonil oczy. — Sa juz w polowie drogi do Buffalo.
— Jeszcze cos? — spytal O’Neal. — Artyleria ladnie strzela. Wcale nie trafiaja, ale wyglada to bardzo ladnie.
— Watpie, zeby dlugo tam zostali. Caly korpus mysli juz tylko o tym, zeby sie dyskretnie oddalic.
— Dziesiec Tysiecy zatyka wyrwe?
— Aha.
— No tak.
Zapadla dluga cisza. Sierzant podrapal sie po glowie; biotyczna wysciolka helmu wreszcie poradzila sobie z jego wiecznym lupiezem, ale nawyk pozostal.
— No i jak, zrobimy cos w tej sprawie, szefie?
— Niby co? — zapytal dowodca batalionu. — Bohatersko zaszarzujemy na wroga i odepchniemy go? „Ukryjcie dobroc pod maska wscieklosci” Przetracimy wrogowi kregoslup i zmusimy go do ucieczki? Odbijemy stracone od miesiecy pozycje? Zepchniemy ich az po Westbury i Clyde, gdzie jest ich miejsce?
— To pan planuje? — spytal Pappas.
— Niczego nie planuje! — odparl krotko Mike. — Ale przypuszczam, ze tego oczekuje Jack. Zauwazylem, ze sie pojawil.
— Po tym sie poznaje, ze sytuacja jest powazna — zazartowal sierzant. — Jesli pojawia sie DOWARKON, musi byc naprawde do dupy.
— Zauwazylem tez, ze zadne jednostki artylerii nie odpowiadaja na wezwania ostrzalu.
— Juz nad tym pracuja.
— A obie dywizje flankujace Shelly okresla jako „chwiejne”.
— To przeciez Armia — zachichotal byly marine. — Armie zawsze okresla sie jako „chwiejna”. To ich fabryczne ustawienie.
Salwa artylerii spadla na chybotliwy most pontonowy i konstrukcja z drewna i aluminium zniknela.
— Widzisz? — powiedzial O’Neal. — Nie jestesmy im do niczego potrzebni.
— Homer chce przeprowadzic kontratak.
O’Neal odwrocil sie, zeby sprawdzic, czy sierzant nie zartuje, ale szeroka, ziemista twarz zolnierza byla smiertelnie powazna.
— Zartujesz?
— Jestem powazny jak atak serca. Myslalem, ze wlasnie na to pan tak narzeka.
— Jasna cholera — szepnal major. Siegnal po helm, zalozyl go, a potem potrzasnal glowa, zeby wysciolka dobrze przylgnela. Zel oblal jego twarz, wypelniajac kazde zaglebienie, a potem wyplynal z oczu, nozdrzy i ust. Po Tej Chwili, jak to nazywano, dlugo dochodzilo sie do siebie, i nigdy nie mozna bylo sie do niej przyzwyczaic.
— Jasna cholera. Kontratak. Swietnie. Dowodzi Slight, jak przypuszczam? Wspaniale. Czas zagrodzic wylom trupami naszych pancerniakow.
— Niech pan sie usmiechnie — powiedzial sierzant, zakladajac wlasny helm. — „I znow idziemy na wylom”.
— Nie „na”, tylko „w”, ty samoanski prostaku. Poza tym przeciez sie usmiecham — odparowal O’Neal i zwrocil w strone sierzanta wykrzywiona w grymasie maske zbroi. — Widzisz?
— Ta jego zbroja jest niesamowita — parsknal smiechem Cutprice.
— Szkoda, ze nie mam tysiaca takich — przyznal Homer. — Ale zeby nikt mnie nie posadzil o wygorowane wymagania, powiem, ze wystarczyloby mi tysiac zwyczajnych zbroi.
Pancerz byl darem rzemieslnika Indowy dla owczesnego kapitana O’Neala. Byl wyposazony we wszystkie „specjalne” funkcje, ktore chcial wprowadzic O’Neal, kiedy byl czlonkiem grupy projektowej. Oprocz tego, ze zbroja miala przeznaczone do walki wrecz dodatkowe porty strzeleckie na nadgarstkach i lokciach, byla zasilana antymateria. Eliminowalo to najwieksze ograniczenie pancerza wspomaganego — jego stosunkowo niewielki zasieg dzialania. Z technicznego punktu widzenia wynosil on czterysta piecdziesiat kilometrow biegu albo siedemdziesiat dwie godziny statycznej walki. W praktyce jednak te wartosci okazaly sie o polowe nizsze. Kilka pancerzy zostalo przechwyconych i zniszczonych przez Posleenow, kiedy po prostu „skonczylo im sie paliwo”.
Pobor mocy z pancerza zwiekszyl sie jeszcze przez braki amunicji. Poniewaz zadna ziemska fabryka nie byla w stanie wyprodukowac standardowych pociskow z zasilajacym dzialko trzpieniem antymaterii, trzeba bylo je zastapic zwyklymi lezkami ze zubozonego uranu. Dlatego dzialka grawitacyjne, ktore powinny byc samozasilajace, „wysysaly” moc z pancerzy. Ich predkosc wylotowa w dalszym ciagu rownala sie ulamkowi predkosci swiatla, a to wymagalo olbrzymiej energii, dlatego „zywot” akumulatorow zbroi skrocil sie niemal do zera. Zolnierze czesto wiec stawali przed wyborem — poruszac sie albo strzelac; wyjatkiem byl O’Neal, ktorego zasoby energii byly niemal nieograniczone.
Oczywiscie ten medal mial dwie strony — gdyby cokolwiek przebilo pojemnik z antymateria, major O’Neal wyparowalby wraz ze spora czescia otoczenia w promieniu kilometra.
Ale wszystkie te ulepszenia byly niewidoczne. Uwage natomiast przykuwal wyglad pancerza; przypominal czarno-zielonego nieziemskiego demona, z pelna ostrych klow paszcza i szponiastymi lapami do rozszarpywania ciala. Budzil niepokoj i w pewnym sensie — tak twierdzili ci, ktorzy znali O’Neala — byl dla niego bardzo odpowiedni.
— Pasuje do niego — powiedzial pulkownik, opierajac sie na swoich doswiadczeniach. Pancerze wspomagane szly zawsze tam, gdzie bylo najgorecej. A Dziesiec Tysiecy deptalo im po pietach.
Dziesiec Tysiecy — albo Spartanie, jak ich czasami nazywano — wywodzili sie z mniejszej jednostki zwanej