spoczywac w glebinach mojego umyslu i kim naprawde jestem.
— Cala ta sprawa nadaje zupelnie nowego znaczenia powiedzeniu „poznawac samego siebie' — stwierdzil Mosovich. — Mysle, ze na dluzsza mete wszystko sie ulozy. Oczywiscie na tyle, na ile w dzisiejszych czasach cokolwiek w ogole moze sie ulozyc.
Zajrzal do salonu, w ktorym Papa O’Neal i Shari tanczyli do melodii
— Niektorzy z nas, oczywiscie, radza sobie lepiej niz inni.
O’Neal podszedl do nich, trzymajac Shari za reke.
— Dobranoc wszystkim. Jestesmy troche zmeczeni, wiec idzie my spac.
Ruszyli oboje w strone schodow, wciaz trzymajac sie za rece.
— No prosze — powiedziala gorzko Cally. — A mnie mowi, zebym nie jezdzila do miasta!
— Oboje sa dorosli i umieja podjac racjonalna decyzje — zauwazyla Wendy. — On jest twoim dziadkiem, a ona moglaby byc matka.
— A on jej ojcem — przypomniala Cally.
— Wedlug Koranu, idealny wiek dla zony to polowa wieku meza plus siedem lat — wyrecytowal Mueller. — A wiec wciaz jestes dla mnie za mloda. Wlasciwie… — Spojrzal na sufit i policzyl na palcach. — To oznacza, ze idealny facet dla ciebie powinien byc… w twoim wieku. Za to… — Odwrocil sie do Wendy.
— Chwileczke — powiedziala, siegajac do tylnej kieszeni.
— Aha! — zawolal Mosovich. — Slynne zdjecie chlopaka.
Mueller z szerokim usmiechem wzial fotografie. Po chwili na jego twarzy pojawilo sie zdumienie.
— Jezu Chryste.
Podal zdjecie Mosovichowi.
Na zdjeciu byla Wendy, smiala sie do obiektywu szczesliwie i glupkowato. Obok niej stal mezczyzna w mundurze i mial podobny wyraz twarzy. Najbardziej jednak uderzal fakt, ze Wendy, choc zadna miara nie jest drobna, wygladala przy nim jak lalka przy… wzgorzu.
— To pani chlopak? — zapytal Mosovich.
— Tak. Jest podoficerem w Dziesieciu Tysiacach. Dwiescie trzy centymetry wzrostu, sto dwadziescia siedem kilo i wiekszosc z tego to miesnie. Poznalismy sie podczas bitwy o Fredericksburg. Wlasciwie nie. Wiele lat chodzilismy razem do szkoly, ale az do czasu bitwy nie zwracalam na niego uwagi.
— Czy ja tez musze czekac, az ktos mnie uratuje w bitwie? — spytala Cally. — Poza tym pewnie byloby na odwrot.
— Nie, ale powinnas zaczekac jeszcze kilka lat z podejmowaniem zyciowych decyzji — zasmiala sie Wendy.
— Rozumiem — pokrecila glowa Cally. — Zapisane, zapamietane. W porzadku?
— W porzadku.
Elgars wstala i podeszla do Muellera, przechylajac na bok glowe. Po chwili nachylila sie, zarzucila sobie jego reke na szyje, oparla sie barkiem o jego tors i dzwignela go do gory. Kilka razy ugiela na probe kolana, a potem kiwnela glowa.
— Dam rade — powiedziala. W jej glosie nie slychac bylo wysilku.
— Co pani robi? — spytal Mueller, wiszac z glowa mniej wiecej na wysokosci jej posladkow.
— Z tego, co wiem, nigdy nie bylam z nikim w lozku — odparla, ostroznie zmierzajac w strone schodow. — Ty sie nadajesz.
Mosovich otworzyl usta, jakby chcial zaprotestowac, potem jednak je zamknal. Poniewaz on i Mueller sa z Floty, a Elgars z sil naziemnych, sytuacja nie podpada pod paragraf o fraternizacji. Jezeli tylko przezyja schody, wszystko powinno byc w porzadku. Dopil bimber i spojrzal na stol.
— Wyglada na to, ze tylko my zostalismy, do sprzatania — powiedzial — poniewaz wole uniknac gniewu zarowno chlopaka Wendy, jak i miejscowego farmera.
Cally westchnela i zaczela zbierac talerze.
— Parszywy dzien — powiedziala, zerkajac w strone schodow.
— Nadejdzie w koncu dzien, kiedy uslyszymy dobre wiesci — po wiedzial wielebny O’Reilly, spogladajac na swojego goscia.
Indowy Aelool skrzywil sie w grymasie, ktory u jego rasy oznaczal sprzeciw.
— Skad mialyby nadejsc dobre wiesci? Jakkolwiek by wytezac wyobraznie, wszystko zmierza ku czemus wrecz przeciwnemu.
Mierzacy metr dwadziescia, zielony, porosniety futrem dwunog o twarzy nietoperza siedzial na fotelu i machal nogami jak male dziecko, chociaz najprawdopodobniej mial ponad dwiescie lat. W przeciwienstwie do praktycznie wszystkich Indowy jakich spotkal O’Reilly, wodz klanu Triv — liczacego czternastu czlonkow — nigdy w towarzystwie ludzi nie robil wrazenia zmartwionego albo zmieszanego. Albo byl przekonany, ze ludzie, choc wszystkozerni, nie zabija go niespodziewanie za jakas pomylke, albo byl nienaturalnie odwazny. O’Reilly nigdy nie ustalil, jak bylo naprawde.
— Och, wystarczylby jakis pomyslny drobiazg — powiedzial, machajac kartka z wiadomoscia. — Nasz stary przyjaciel wracana Ziemie. Wlasciwie juz powinien tu byc.
— Dol Ron — powiedzial spokojnie Indowy. — Slyszalem. Ciekaw jestem, co zlego knuje tym razem?
— Coz, w czasie jego pierwszej wizyty stracilismy Hume’a, co rozbilo jedyna grupe zblizajaca sie do poznania sekretu Darhelow — powiedzial wielebny. — W czasie drugiej ktos zhackowal dziesiaty korpus, a wine za to zwalono na Cybersow, ktorzy pracowali nad zlamaniem kodow GalTechu. Och, no i byl jeszcze zamach na Cally O’Neal, ktory mial zniszczyc jej ojca. Trzecia wizyta to smierc generala Taylora i wyeliminowanie dwoch galezi Societe. A teraz ta podroz. Ciekaw jestem, kto umrze tym razem?
— Nie zolnierz — odparl Aelool. — Cybersi nie przerwaliby zabijania, dopoki nie zrobiliby wszystkiego. A to bardzo dobrzy zabojcy.
— Moze powinnismy wyslac kilka wlasnych grup — powiedzial O’Reilly. — Przeciez to nie jest tak, ze nie rozpoznajemy diabla, kiedy nam sie ukazuje.
— Doi Rona znamy — skrzywil sie znow Aelool. — Gdybysmy go usuneli, musielibysmy budowac siatke wywiadowcza wokol jakiegos nowego Darhela. A to nielatwe. No i potem w kazdej chwili moglibysmy wszystko stracic, gdybysmy natrafili na Cybersow. Byc moze dobrze byloby niedlugo zawrzec kolejna „Ugode'. Problem tylko w tym, ze czesto sa one bardzo krepujace.
— Wycofam moich ludzi — powiedzial O’Reilly. Wiedzial, ze Aelool byl przeciwny ugodzie z Cybersami. Indowy zostal wodzem tylko dlatego, ze byl najstarszym wsrod ocalalych z czternastomilionowego klanu i nie przejmowal sie strata kilku osob tu czy tam. — Wysle tez ostrzezenie do niektorych „zewnetrznych' grup.
— O’Nealow?
— Tak, miedzy innymi — odparl wielebny. — Nie mamy juz tam ludzi; stracilismy zespol Conyers, probujac nie dopuscic do sankcji Ontario. Dlatego mysle, ze beda zdani na wlasne sily. Ostrzege ich, ze moga spodziewac sie wrogo nastawionych gosci.
— Utrzymanie O’Nealow, a zwlaszcza Michaela O’Neala, przy zyciu, na dluzsza mete ma pozytywne implikacje — skinal glowa Aelool. — Zwraca na to uwage sama gora Bane Sidhe. Znam sposob, by sie z nim dyskretnie skontaktowac. Chcialbys, zebym to zrobil?
— Prosze bardzo — powiedzial O’Reilly. — A potem przygotuj sie na burze.
Shari przesunela dlonia po dlugiej bliznie na brzuchu Papy O’Neala i nawinela na palec siwe wlosy porastajace jego piers.
— Bylo bardzo przyjemnie; niezly jestes.
— Dzieki — powiedzial O’Neal, przewracajac sie na plecy i lapiac butelke wina, ktora postawil przy lozku. — Ty tez. Zmeczylas starego czlowieka.
— Akurat — zachichotala Shari. — Ja tez nie jestem najmlodsza i tez sie zmeczylam.