calego miasta jest nieskuteczny. Kilka podobnych miejsc, swiadczacych o obecnosci ladownikow, znajdowalo sie wzdluz drog, ale punkty obserwacyjne na Czarnej Gorze nie widzialy ich.
Dowodzenie nalezalo teoretycznie do szefa sztabu dywizji, pulkownika, ale Ryan juz dawno przekonal sie, ze dywizyjny oficer planowania, rowniez w stopniu majora, orientowal sie w sytuacji o wiele lepiej niz szef sztabu. Nie zeby pulkownik White byl oferma, jakimi zwykle otaczal sie general Bernard, ale major Brandy zazwyczaj lepiej sobie radzil.
Ryan podszedl do konsoli dowodzenia majora i uniosl brew.
— Powinienem o czyms wiedziec?
— Ida pelna para — rzekl Brandt, zerkajac na niego. — Jak tak dalej pojdzie, skonczy sie to jak Waterloo.
— „O maly wlos'?
— „Natarli na nas jak zwykle'.
— Aha. — Ryan kiwnal glowa. — To dobrze, bo po raportach wywiadu na temat tej kuli balem sie, ze nie zachowaja sie Jak zwykle'.
— Dwa… trzy lata temu C-Dek podszedl na tyle blisko, ze mogl otworzyc bezposredni ogien. Musialo byc niewesolo; mial kosmiczne dziala plazmowe i porzadnie wyszczerbil Mur. Ale i tak go zatrzymalismy. Zdjela go kompania Wrzeszczacych Bachorow. Teraz mamy SheVe, a slyszalem, ze nawet dwie.
— Tak — przytaknal niewesolo Ryan. — Caly czas martwie sie tym, o czym doniosly lurpy. Wszystko wskazywalo na masowy atak, ale tutaj to wyglada na jedna kule, cztery, moze piec milionow. Uderzali juz na nas w takiej sile wczesniej i zawsze sie odbijali. Sam nie wiem…
— Wszystko jak zwykle — wzruszyl ramionami Brandt.
— Po prostu… miejcie oczy szeroko otwarte — powiedzial Ryan. — Wracam do kwatery glownej, zreszta wlasnie tam powinienem byc.
— W porzadku, dobrej zabawy — usmiechnal sie Brandt. — Ja i tak bede zajety zabijaniem Posleenow.
Ryan wrocil droga, ktora tu przyszedl; zauwazyl, ze ruch w korytarzach zwiekszyl sie i automatyczne dzialka na najwyzszym poziomie otworzyly ogien.
Zbiegl po schodach do swojego humvee i pokrecil glowa, gdy odezwal sie pierwszy gatling. Na przyszly miesiac zaplanowali rozstawianie drutu kolczastego i zapor przed Murem, ale wyglada na to, ze beda musieli z tym poczekac.
Szybko jechal wijaca sie droga, zwalniajac za kazdym razem na widok przechodzacej przez szose grupy zolnierzy, ktorzy juz dawno powinni byc na swoich stanowiskach. W strone Muru i drugiej linii obrony jechal rownomierny strumien pojazdow; major mial wrazenie, ze plynie pod prad. Dwa razy zandarmeria kazala mu zjechac z drogi, zeby przepuscic jadacych w przeciwnym kierunku, ale po polgodzinie dotarl wreszcie na parking po zachodniej stronie kwatery glownej korpusu.
Wchodzac po schodach do budynku dawnej szkoly, zauwazyl, ze zielono-niebieskie „wzgorze' na wschodzie zaczyna dygotac. Spojrzal na poludnie. Nad horyzontem pojawily sie ladowniki. No, to powinno byc niezle.
23
— Czuje sie… dziwnie, ogladajac natarcie z bezpiecznego miejsca, oolt’ondai — powiedzial Cholosta’an.
Obaj obserwowali szturm na ekranach wizyjnych. Prowadzace kompanie, w tym dowodzona przez Balanosola, zostaly praktycznie zmiecione. Moglo przezyc kilku oolt’os, ale nie ocalal zaden z kessentaiow.
Ludzie byli diabelnie skuteczni w wyszukiwaniu i ostrzeliwaniu kessentaiow, ale zmasowane natarcie krylo wieksze niebezpieczenstwo: wsrod „jednostek politycznych' maszerowali kessentaiowie i cosslaini, ktorzy wyciagneli wnioski z dotychczasowych doswiadczen i ostrzeliwali gniazda groznej dla kessentaiow broni.
Na pierwszy ogien poszly zautomatyzowane dziala na szczycie Muru. Kiedy juz je zidentyfikowano, latwo bylo namierzyc ich czujniki, i kessentaiowie zaczeli je ostrzeliwac, uzywajac manualnego namierzania, poniewaz automatyka nie radzila sobie w takiej nawale ognia.
Gdy zredukowano juz liczbe dzial, rzez kessentaiow zmalala, przez co natarcie zyskalo na spojnosci. Wciaz jednak ostrzeliwano Wszechwladcow. Tym tez sie zajeto; kessentaiowie w pierwszych szeregach byli juz wystarczajaco blisko, by uaktywnic swoje oolt. Kiedy czwarty szereg natarcia znalazl sie w zasiegu obrotowych dzialek, cala ciezka bron gornych poziomow byla juz zniszczona. Wiekszosc dzialek kryla sie w zaglebieniach Muru, ale jesli w otwor wpompowalo sie wystarczajaco duzo plazmy, przestawalo to miec jakiekolwiek znaczenie.
— No coz, to nasze bezpieczenstwo niedlugo sie skonczy, eson’sora — powiedzial Orostan, klapiac paszcza. Straty byly ciezsze niz przewidywano, rowniez wsrod „politycznych” kessentaiow; ciezka „wyborowa” bron ludzi bez trudu wyszukiwala ich w masie szturmujacych — Ale mysle, ze skupilismy juz na sobie ich uwage i wszyscy zebrali sie przy frontowych drzwiach, czyz nie?
— W rzeczy samej, oolt’ondai — powiedzial mlodszy kessentai. — Co teraz?
— Teraz trzasniemy tymi drzwiami — odparl Orostan, machajac na poddowodce.
— No, 146 mamy juz chyba z glowy — powiedzial spokojnie Wright.
Alejandro uchylil sie, kiedy ze strzelnicy buchnela kolejna fala plazmy.
— 144 tez.
Cos huknelo za pancernymi drzwiami na zachodzie; drzwi wgiely sie do srodka, a farba na ich powierzchni zaczela dymic.
— Jezu! — powiedzial Wright, patrzac na pozostale dwa wyjscia. Wschodnie wciaz bylo nietkniete, ale oddzielaly je od nich dymiace zgliszcza gniazda 146. Ostatnie drzwi prowadzily do wnetrza Muru. Znajdowaly sie pomiedzy stanowiskami dzialek, i dopoki jakis zblakany pocisk nie przebije poltorametrowej warstwy zbrojonego betonu, zolnierze wciaz powinni moc tamtedy wyjsc.
— 143 zaciete! — zawolal szeregowy Gattike, podbiegajac do dwoch podoficerow skulonych w chlodniejszym kacie. — Co mam robic?
— Odblokowac. — Wright wstal. — Dlaczego sie zacielo?
— Nie wiem — burknal szeregowy. — Moze podlaczalo druga skrzynke? Poszlo juz piecdziesiat tysiecy nabojow!
Nagle Wright runal na podloge. W Mur uderzyla nastepna salwa hiperszybkich rakiet, wypelniajac wnetrze stanowiska odlamkami. Sciany byly wylozone guma, zeby zredukowac rykoszety, ale jeden z odglosem przypominajacym rozlupywanie arbuza siekiera trafil w szeregowego. Wright spojrzal na Gattike’a i potrzasnal glowa.
— Trup na miejscu?! — zawolal Alejandro.
— Aha — odparl Wright, czolgajac sie do przodu. — 143 tez chyba szlag trafil.
— Dobral — odkrzyknal Alejandro. — Gdzie, do cholery, sa Lewis i Schockley? Nie ma nikogo po lewej!
— Nie wiem! — wrzasnal Wright. Dotarl do dziala 143 i zauwazyl, ze skonczyla sie amunicja. — Hej, Alejandro! Dawaj skrzynke!
Specjalista otworzyl port amunicyjny i z trudem wytaszczyl z niego skrzynke — to bylo zadanie dla dwoch ludzi — a potem padl na ziemie, kiedy cala potezna budowla zadygotala. Wstrzasy trwaly jeszcze kilka sekund, a on w tym czasie staral sie nie dopuscic, by dwustukilowa skrzynia przetoczyla sie na niego.
— Dobra — mruknal. — Oglaszam oficjalnie, ze dzisiejszy dzien jest do dupy.
