Major Ryan potrzasnal glowa, probujac pozbyc sie uporczywego dzwonienia w uszach.
— Przysiegam na Boga, ze w koncu zaczne nosic te cholerne zatyczki — jeknal.
— Jest pan caly, majorze? — zapytala specjalistka, z ktora dzielil bunkier.
— Co?! — krzyknal Ryan, wstajac. Glos kobiety brzmial tak. jakby mowila do niego z dna studni.
— Pytalam, czy jest pan caly! — odkrzyknela, wyciagajac zatyczki z uszu. — Ja na przyklad czuje sie troche wstrzasnieta.
— Caly! — krzyknal Ryan. — Zobaczmy, czy cos ocalalo.
Jeden rog bunkra zawalil sie, ale reszta pozostala nie tknieta, a wejscie bylo tylko czesciowo zablokowane. Ryan wypelzl na zewnatrz i rozejrzal sie po zdewastowanym pustkowiu.
Z malowniczej szkoly na szczycie wzniesienia zostaly jedynie przygiete dzwigary. Cegly lezaly rozrzucone na calym zachodnim zboczu wraz z innymi, trudnymi do rozpoznania szczatkami. Z bunkrow wypelzali inni ocalali; niewiarygodne, ale ktos podnosil sie wprost z rumowiska. Cala kwatera glowna korpusu zniknela. Ryan nie byl pewien, co sie stalo z kwaterami glownymi trzech dywizji, ale z jego perspektywy tak naprawde nie mialo to znaczenia. Korpus zostal rozbity i jedyne rozsadne w tej chwili pytanie brzmialo, co on osobiscie zamierza teraz zrobic.
Spojrzal na specjalistke, ktora wypelzla z bunkra i siadla na dachu, rozgladajac sie. po rumowisku z wyrazem zainteresowania na twarzy.
— Jaka jest wasza specjalizacja… — Zerknal na jej naszywke z nazwiskiem Kitteket i uniosl brew. — Kitkay? Kitta…
— Ma pan problemy z moim nazwiskiem, panie majorze? — odkrzyknela z usmiechem specjalistka. — Jest indianskie. Wymawia sie Kitakat. A jak nie, to prosze sobie zapamietac Kittycat.
— W porzadku — odparl zdezorientowany Ryan. — Co tam, moj sierzant w Occoauan mial na nazwisko Leon…
— Jestem maszynistka, sir — powiedziala smialo zolnierz. — Wie pan, najwyrazniej nie wybuchla cala antymateria. W przeciwnym wypadku ten bunkier zapadlby sie jak domek z kart.
— Maszynistki rzadko wiedza takie rzeczy zauwazyl — Ryan. Fala uderzeniowa poszarpala ogrodzenie parkingu, wiec minal brame i wszedl do srodka przez dziure.
— Czytam duzo podrecznikow.
— Aha. Pewnie dlatego uciekla pani do bunkra, kiedy zaczeli grzac w SheVe?
— No pewnie — wyszczerzyla zeby Kitteket. — Pracowalam przy budowie bunkrow, wiec nie moglam pozwolic, zeby sie zmarnowaly!
— No, jesli faktycznie maja sie nie zmarnowac, musimy stad szybko wiac — stwierdzil Ryan, schodzac ze wzgorza.
— Dokad pan… Dokad idziemy? — zapytala kobieta. — Czy nie powinnismy… nie wiem… organizowac obrony czy cos takiego?
— Nie. Za jakies piec minut do wszystkich dotrze, ze Posleeni nadchodza i ze nic ich nie zatrzyma, a wtedy zaczna uciekac. A to znaczy, ze zablokuja wszystkie drogi.
Otworzyl drzwi pierwszego rozsadnie wygladajacego humvee i sprobowal go odpalic. Udalo mu sie, kiedy zresetowal bezpiecznik.
— Pojedziemy do najblizszego skladu amunicji — rzekl. — Po drodze zabierzemy jeszcze ze cztery osoby. A potem pojedziemy na wzgorza.
— Tak jak myslalam — powiedziala Kitteket, wsiadajac z drugiej strony. — Uciekamy.
— Nie. Jedziemy na wzgorza, gdzie drogi sa bardzo strome. Ze skladu amunicji zabierzemy tyle materialow wybuchowych, ile zmiesci sie do tego grata…
Mueller wyszedl ze swojej kwatery i spojrzal w glab doliny, kiedy pierwszy wstrzas kosmicznej broni odbil sie echem w gorach. Z tego miejsca nie mogl widziec dziala SheVa, ale widzial blyski jego wystrzalow i slad „srebrnej kuli”. Tak czy inaczej bylo oczywiste, ze Posleeni przypuscili zmasowany atak. Mueller pogladzil sie po brodzie, zastanawiajac sie, co powinni w takim razie zrobic. Oddzialy zwiadowcze podczas szturmu byly prawie bezuzyteczne, ale ci Posleeni zachowywali sie inaczej niz zwykle, chocby dlatego, ze uzywali ladownikow i atakowali Mur.
Stal tak przez chwile — z koszar zaczeli wysypywac sie w tym czasie inni podoficerowie — az zobaczyl klucz posleenskich latajacych czolgow.
— Przekaznik — powiedzial, unoszac reke tak, by urzadzenie je zobaczylo. — Widzisz je?
Czesc klucza zniknela po prawej stronie, przypuszczalnie atakujac park artyleryjski, a druga czesc zaczela zataczac kregi, atakujac cos po wschodniej stronie wzgorza.
— Widze, sierzancie Mueller. Uwaga, celem ich ataku jest SheVa Czternascie. Biorac pod uwage ich uzbrojenie i liczbe przelotow, jest bardzo prawdopodobne, ze przebija pancerz magazynu amunicji.
— Zaznacz wysuniete pozycje korpusu — powiedzial Mueller, patrzac na hologram — i prawdopodobne strefy zniszczen w wyniku eksplozji SheVy.
Wyniki nie wygladaly dobrze; jesli SheVa padnie, korpus pojdzie w rozsypke.
— O cholera — mruknal sierzant. — Polacz mnie ze starszym sierzantem sztabowym Mosovichem. I dopilnuj, zeby o calej sytuacji dowiedzial sie general Homer.
Homer popatrzyl na wlasny hologram i pokrecil glowa. O sytuacji w dolinie poinformowalo go Dowodztwo Wschod. Musial przyznac, ze sprawy nie wygladaja najlepiej. Przypomnial sobie jedno ze swoich ulubionych w takiej sytuacji powiedzen, ktore sformulowal jeden z nielicznych naprawde skutecznych brytyjskich generalow z czasu drugiej wojny swiatowej: sytuacja nigdy nie jest az tak dobra ani tak zla, jak wskazuja wstepne raporty. Jesli tak jest, to to, co wlasnie stalo sie w dolinie Gap, jest po prostu katastrofa, a nie koncem wojny.
Zauwazyl tez, ze nawet z pomoca przekaznika mapa nigdy w stu procentach nie odzwierciedla rzeczywistosci. I ze nigdy nie szkodzi zapytac o zdanie naocznego obserwatora.
— Przekaznik, gdzie w tym balaganie jest sierzant Mosovich?
— Starszy sierzant sztabowy Mosovich znajduje sie okolo osmiu kilometrow na zachod od meskich koszar podoficerow korpusu.
— Polacz mnie z nim, prosze.
Mosovich poprawil pasek plecaka, kiedy druzyna dotarla na grzbiet wzniesienia. Widac stad bylo jak na dloni strumien pojazdow, oznaczajacy, ze korpus „pryska” na calego. Nie mogl miec do nikogo pretensji; nad glowna dolina Gap klebily sie ladowniki, a bez sprawnej SheVy nie bylo jak stawic im oporu.
— Sierzancie — odezwal sie przekaznik — general Homer na linii.
— Polacz — westchnal Mosovich. — Witam, sir.
— Widze, ze nie mowi pan „dzien dobry”, sierzancie. — Przekaznik wlaczyl hologram oficera z dalekiej kwatery glownej; general mial na twarzy swoj zwykly ponury usmiech. — Niech mi pan powie, co sie tam dzieje.
— Pryskaja na calego, sir. Idziemy na wzgorza; chcemy przyczaic sie tam i przyjrzec Posleenom, kiedy beda tedy przechodzic. A jesli wszystko ulozy sie tak, jak podejrzewam, sprobujemy przedrzec sie na zachod. Przekaznik mowi, ze wlewaja sie do doliny z predkoscia stu tysiecy na godzine, i zgadza sie to z tym, co widze. Widzielismy tez latajace czolgi; przekazniki maja ich obraz. Nie widze tez, zeby korpus sie przegrupowywal, sir. A na polnocy jest Podmiescie, wiec obawiam sie, ze bedzie zdane na wlasne sily. Prawde mowiac, sir, nic a nic mi
