Na oko wygladala na zwykla turystke, z jednego z trzech autobusow, ktore przemieszczaly sie starannie wytyczonymi trasami po wielkim dnie krateru Alfons. Pancho wiedziala jednak, ze w ktoryms z pozostalych autobusow jest Martin Humphries, a ona jest tu, zeby z nim porozmawiac, a nie zwiedzac.

Przepuscila do przodu tlum turystow i zostala w poblizu zaparkowanych autobusow. Przewodnik z tasmy opowiadal jej o peknieciach znaczacych miejsce katastrofy starego statku kosmicznego: sinusoidalnych szczelinach w dnie krateru, z ktorych czasem wydostawaly sie delikatne, eteryczne opary amoniaku i metanu.

— Jednym z powodow umieszczenia pierwszej Bazy Ksiezycowej w scianie krateru Alfons byla nadzieja na wykorzystanie tych gazow do…

Zobaczyla brnacego w jej strone Humphriesa, wzbijajacego chmury pylu, jakby nie mialo to znaczenia. To musial byc on, bo jego skafander byl inny niz te wydane turystom. Nie tak odmienny, by jakis nowo przybyly to zauwazyl, ale Pancho spostrzegla szersza, ciezsza konstrukcje skafandra i malutkie serwo-motory na zlaczeniach, ktore pomagaly uzytkownikowi poruszac bardziej masywnymi ramionami i nogami. Dodatkowa zbroja, pomyslala. Pewnie boi sie promieniowania na powierzchni.

Humphries nie mial na piersi plakietki z nazwiskiem, wiec zidentyfikowala go dopiero, gdy podszedl tak blisko, ze prawie zetkneli sie helmami, bo jego wizjer byl mocno przyciemniony. Szedl prosto w jej strone, wzbijajac pyl, az prawie o malo nie uderzyl swoim helmem w jej. Wtedy zobaczyla przez wizjer rysy jego twarzy: okragly, perkaty nos jak u piegowatego dzieciaka, oraz zimne, twarde oczy wpatrujace sie w nia.

Pancho uniosla lewy nadgarstek i pomachala prawa reka nad klawiatura komunikatora, pytajac Humphriesa na migi, z jakiej czestotliwosci radiowej chce korzystac. Wyciagnal odziana w rekawice dlon i zobaczyl, ze trzyma w niej sprezynowaly kabelek. Powoli, z celowa ostroznoscia osoby, ktora nie jest przyzwyczajona do pracy w skafandrze, umiescil jeden koniec kabla w gniazdku wbudowanym z boku jego helmu, a nastepnie podal jej drugi koniec. Pancho wziela go i wpiela do swojego helmu.

— Dobrze — uslyszala glos Humphriesa, brzmiacy prawie tak wyraznie, jakby byli w jednym pomieszczeniu. — Teraz mozemy porozmawiac i nikt nas nie podslucha.

Pancho przypomniala sobie z dziecinstwa, kiedy ona i dzieciaki z sasiedztwa bawili sie w robienie telefonow z papierowych kubkow i woskowanego sznurka. Korzystali teraz z tej samej zasady, laczac skafandry drutem, zeby dalo sie rozmawiac bez uzycia radia. To zadziala, pomyslala Pancho, dopoki nie bedziemy sie za bardzo oddalali. Ocenila, ze dlugosc kabla laczacego ich skafandry wynosi jakies trzy metry.

— Martwisz sie, ze ktos nas podslucha? — spytala.

— Niespecjalnie, ale po co ryzykowac, skoro sie nie musi? To mialo sens.

— Dlaczego nie spotkalismy sie u ciebie, jak zwykle?

— Bo to nie jest dobry pomysl, zeby ktos widzial, jak czesto tam przychodzisz — odparl Humphries z irytacja. — Jak myslisz, ile czasu musi minac, zanim Dan Randolph sie dowie, ze mnie regularnie odwiedzasz?

— No to sie dowie — odparla Pancho, droczac sie z nim. — Najwyzej pomysli, ze zapraszasz mnie na kolacje.

Humphries mruknal cos. Pancho wiedziala, ze od ich pierwszego spotkania juz dwa razy zaprosil Amande na kolacje u niego. Przestal tez zapraszac Pancho. Teraz spotykali sie w ustalonych wczesniej miejscach i godzinach: spacerujac po Grand Plaza, ogladajac bale w niskiej grawitacji w teatrze, spacerujac po dnie krateru z turystami.

Pancho wzruszylaby ramionami, gdyby tylko nie byla opakowana w skafander.

— Dan zwrocil sie do rady rzadu — poinformowala Humphriesa.

— Wiem. I odmowili mu.

— Nie calkiem.

— To znaczy? — warknal.

— Paru obywateli zglosilo sie na ochotnika do pracy przy projekcie Dana. A teraz on leci do wenezuelskiej stacji kosmicznej, zeby sprobowac zwerbowac doktor Cardenas do zespolu.

— Kristine Cardenas?

— Tak. Ona jest znanym ekspertem od nanotechnologii.

— Przyznano jej Nagrode Nobla — mruknal Humphries — zanim zakazano nanotechnologii na Ziemi.

— I wlasnie z nia chce rozmawiac.

Przez dluzsza chwile Humphries stal nieruchomo. Pancho pomyslala, ze wyglada jak statua w tym skafandrze. W koncu rzekl:

— Chce uzyc nanomaszyn do budowy rakiety. Tego sie nie spodziewalem.

— Tak jest taniej. I pewnie lepiej.

Wyczula, ze Humphries kiwa glowa wewnatrz helmu.

— Powinienem byl to przewiedziec. Jesli bedzie korzystal z nanomaszyn, nie beda mu potrzebne moje pieniadze. Ten skurwiel zostawi mnie na lodzie — po tym, jak mu podsunalem pomysl napedu na srebrnej tacy!

— Nie sadze, zeby to zrobil.

— Nie? — Humphries z kazdym slowem byl coraz bardziej wsciekly. — To ja mu podstawiam pod nos ten pomysl z fuzja, proponuje finansowanie, a on mi odwala krecia robote za plecami, probujac zdobyc forse ze wszystkich mozliwych zrodel. I teraz znalazl sposob, zeby zbudowac te pieprzona rakiete beze mnie! Probuje mnie zalatwic!

— Ale…

— Zamknij sie, glupia dziwko! Nie obchodzi mnie, co myslisz! Ten kutas Randolph probuje mnie wyrolowac! To bedzie mial jeszcze jeden problem! Bo ja mu urwe leb! Zniszcze skurwiela!

Humphries wyrwal kabel z helmu Pancho, po czym wyciagnal drugi koniec z wlasnego. Odwrocil sie i zaczal isc w strone autobusu, ktory przywiozl go na miejsce katastrofy Rangera 9, wzniecajac przy tym cale kleby pylu. Gdyby nie mial na sobie ciezkiego skafandra, pomyslala Pancho, podskakiwalby dwa metry w gore z kazdym krokiem. I pewnie w koncu upadlby na pysk.

Patrzyla, jak wymachuje gwaltownie rekami, rozmawiajac z kierowca, po czym wchodzi do autobusu. Kierowca wszedl za nim, zamknal luk i ruszyl w strone garazu w Selene.

Pancho zastanawiala sie, czy Humphries pozwoli kierowcy wrocic po reszte turystow, czy tez zostawi ich tutaj? Coz, pomyslala, zawsze moga sie upchac w pozostalych pojazdach.

Uznala, ze i tak nie ma juz co robic, wiec rownie dobrze moze sie zabawic z reszta wycieczki. Idac w strone miejsca, gdzie lezal roztrzaskany prymitywny, malutki Ranger 9, rozmyslala o tym, ze trzeba powiedziec o wszystkim Danowi Randolphowi. I to szybko. Humphries byl tak wsciekly, ze gotow popelnic morderstwo.

Stacja kosmiczna NUEVA VENEZUELA

Przylot na stacje byl dla Dana jak powrot do domu. Nueva Yenezuela byla jednym z pierwszych duzych projektow dla nowo powstalej Astro Manufacturing Corp., za dawnych czasow, gdy przenosil siedzibe firmy z Teksasu do La Guaira i zenil sie z corka przyszlego prezydenta Wenezueli.

Stacja kosmiczna okazala sie bardziej trwala niz malzenstwo. A i tak byla stara i zuzyta. Gdy transportowiec z Selene zblizal sie do stacji, Dan dostrzegl, ze metalowe poszycie zewnetrznego pancerza bylo zmatowione i porowate po wielu latach kontaktu z promieniowaniem i sredniego rozmiaru meteoroidami. Tu i owdzie pokazywaly sie jasniejsze, nowe elementy w miejscach, ekipy naprawcze wymienily zerodowane poszycie. Lifting, pomyslal Dan z usmiechem. Coz, jest na tyle stara, ze by jej sie przydalo. Pewnie uzywaja cermetowych paneli zamiast aluminium, od ktorego zaczynalismy. Lzejsze, bardziej wytrzymale, moze nawet tansze, jesli uwzglednic okres, jaki wytrzymaja do wymiany.

Nueva Venezuela skladala sie z kilku koncentrycznych pierscieni. Najbardziej zewnetrzny wirowal z predkoscia, dzieki ktorej mieszkancy mogli zyc w grawitacji zblizonej do ziemskiej. Dwa pozostale pierscienie byly tak umieszczone, ze symulowaly Marsa z jego jedna trzecia g i Ksiezyc zjedna szosta. Port dokujacy znajdowal sie w srodku, gdzie grawitacja wynosila zero. Technicy okreslali jamikrograwitacja, ale Dan zawsze uwazal ja za zero g.

Doskonale miejsce do uprawiania seksu, przypomnial sobie. Potem zachichotal. O ile pokonasz mdlosci.

Вы читаете Urwisko
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату