— Wygnali mnie — Cardenas prawie warczala. — Tylko dlatego, ze wstrzyknelam nanomaszyny do swojego organizmu, zabronili mi wracac na Ziemie. Ci fanatycy mordowali wszystkich, ktorzy wypowiadali sie za nanotechnologia, nie wie pan?

Dan potrzasnal w milczeniu glowa.

— Zaatakowali Baze Ksiezycowa, jeszcze zanim przeksztalcila sie w Selene. Jeden z ich zamachowcow- samobojcow wysadzil profesora Zimmermana w jego wlasnym laboratorium. I pan chce, zebym im pomagala?

Zaskoczony jej furia, Dan mruknal:

— Ale — to bylo cale lata temu…

— Ja tam bylam, panie Randolph. Widzialam zmasakrowane ciala. I wtedy, gdy wygralismy i nawet stare ONZ musialo uznac nasza niepodleglosc, ci hipokryci, ci ignoranci uchwalili prawo skazujace na wygnanie kazdego, kto mial w ciele nanomaszyny.

— Rozumiem, ale…

— Mialam meza — mowila dalej, a jej blekitne oczy palaly. — Mialam dwie corki. Mam czworke wnukow na studiach i zadnego z nich nie dotknelam! Nie trzymalam ich, gdy byly niemowletami. Nie siedzialam z nimi przy tym samym stole.

Jeszcze jedna kobieta, ktora zaraz sie rozplacze, pomyslal Dan. Cardenas byla jednak zbyt wsciekla. Jak ja mam do niej dotrzec, u licha, zastanawial sie.

W koncu odzyskala panowanie nad soba. Kladac obie dlonie na biurku, rzekla spokojnie:

— Przepraszam pana za te tyrade. Chce, zeby pan zrozumial, czemu nie jestem szczegolnie zainteresowana pomaganiem ludziom na Ziemi.

— A pomaganiem ludziom w Selene? Uniosla podbrodek.

— Co pan ma na mysli?

— Dzialajacy naped fuzyjny moze sprawic, ze pozyskiwanie hydratow z asteroid weglowych stanie sie oplacalne. Nawet przechwytywanie pary wodnej z komet.

Zastanowila sie przez chwile.

— Czy pozyskiwanie paliw z Jowisza.

Dan patrzyl na nia. Swieci panscy, o tym nie pomyslalem. Atmosfera Jowisza musi byc naladowana izotopami wodoru i helu.

Cardenas usmiechnela sie lekko.

— Oczywiscie, moze pan na tym zrobic fortune.

— Podjalem sie zrobic to po kosztach. Uniosla brwi.

— Po kosztach?

Zawahal sie, po czym przyznal:

— Chce pomoc ludziom na Ziemi. Jest ich dziesiec miliardow, minus te pare milionow, ktore zginelo w powodziach, epidemiach i kleskach glodu. To nie sa zli ludzie.

Cardenas spojrzala w inna strone, po czym przyznala:

— Rzeczywiscie nie sa.

— Tam sa pani wnuki.

— To cios ponizej pasa, panie Randolph.

— Dan.

— To i tak cios ponizej pasa, i doskonale o tym wiesz. Usmiechnal sie do niej.

— Nie mam nic przeciwko paru podlym ciosom, jesli pomoga mi zalatwic sprawe.

Nie odwzajemnila usmiechu. Ale odpowiedziala.

— Rozdziele robote zwiazana z Marsem wsrod paru moich studentow. Teraz to juz glownie rutynowe prace. Wracam do Selene za tydzien.

— Dziekuje. To dobry wybor.

— Nie bylabym tego tak pewna. Wstal z krzesla.

— Chyba sami sie kiedys przekonamy, do czego to wszystko prowadzi.

— Tak, pewnie tak — przytaknela.

Wymienili usciski dloni i wyszedl z jej biura. Nie ma co zwlekac, gdy sie dostanie to, o co chodzi. Nie dawaj drugiej stronie szansy na przemyslenie sprawy. Mial zgode Cardenas, niewazne, jak niechetnie udzielona, ale mial.

Dobrze, mam juz zespol. Duncan i jego zaloga moga zostac na Ziemi. Prace konstrukcyjne zalatwi Cardenas.

Teraz stawimy czola Humphriesowi.

Selene

— I jest wsciekly, jak nie wiem co — zakonczyla Pancho. Dan skinal ponuro glowa. Jechali elektrycznym wozkiem w tunelu prowadzacym do portu kosmicznego Selene. Pancho pojechala do portu przywitac Dana wracajacego z Nueva Venezuela. Wygladala na zmartwiona, niemal przerazona z powodu reakcji Humphriesa.

— Pewnie tez bym sie wkurzyl, gdybym byl na jego miejscu — przyznal.

Byli sami w wozku. Dan specjalnie poczekal, az czworka innych pasazerow ze statku transferowego odjedzie w strone miasta. Dopiero wtedy on i Pancho wpakowali sie do nastepnego wozka. Automatyczny pojazd toczyl sie jak maszynka dlugim, prostym tunelem.

— Co chcesz zrobic? — spytala Pancho. Dan usmiechnal sie.

— Zadzwonie do niego i umowie sie na spotkanie.

— Na udeptanej ziemi?

— Och, nie — odparl ze smiechem. — Nic tak ponurego. Najwyzszy czas, zebysmy porozmawiali o ubiciu interesu.

Krzywiac sie, Pancho spytala:

— Naprawde jest ci teraz potrzebny? To znaczy, z tym calym nano? Nie mozesz sam tego jakos rozegrac i pozbyc sie go?

— Nie sadze, zeby to byla rozsadna rzecz — odparl Dan.

— W koncu to on podsunal mi pomysl z napedem fuzyjnym. Gdybym sie go pozbyl, mialby prawo byc wsciekly.

— Wlasnie tego sie po tobie spodziewa.

Dan obserwowal gre cieni na jej twarzy spowodowana spokojnym ruchem wozka. Swiatlo, cien, swiatlo, cien, jakby ogladac przyspieszony film ze sloncem wedrujacym po niebie.

— Nie podoba mi sie ta gra, ktora on prowadzi — powiedzial w koncu. — I nie chce, zeby ten projekt skonczyl sie trwajacym dziewiecdziesiat dziewiec lat pojedynkiem prawnikow.

Pancho mruknela cos z obrzydzeniem.

— Prawnicy.

— Humphries przyszedl do mnie z projektem napedu fuzyjnego, bo chce sie wkrecic do Astro. Wiem, jak on dziala. Wyobraza sobie, ze sfinansuje naped fuzyjny za pakiet akcji Astro. Potem skombinuje jeszcze pare, wpakuje mi kilka klonow samego siebie do zarzadu i na koncu wyrzuci mnie z mojej wlasnej firmy.

— A moze to zrobic?

— On tak dziala. W ten sposob zdobyl juz kilka korporacji. Wlasnie jest bliski przejecia Masterson Aerospace.

— Masterson? — Pancho wygladala na zaszokowana.

— Tak — potwierdzil Dan. — Pol swiata tonie, drugie pol smazy sie w przekletym efekcie cieplarnianym, a on to wykorzystuje, zeby zagarniac i grabic. To lajdak, ktory wykorzystuje kazda okazje. Wampir, wysysa zycie ze wszystkiego, czego tylko dotknie.

— Co masz zamiar zrobic?

— Utrzymac jego inwestycje w ten projekt na minimalnym poziomie. I oddzielic projekt napedu fuzyjnego od

Вы читаете Urwisko
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату