trzeciej: ty, ja i Selene.
Humphries wyprostowal sie.
— O co chodzi, Dan? Nie ufasz mi?
— Tak samo, jak wierze, ze moglbym rzucic skala Gibraltaru. Ktos inny pewnie rozesmialby sie z niechecia. Humphries przygladal sie mu przez chwile z poczerwieniala twarza. W koncu jednak odzyskal panowanie nad soba i wzruszyl nonszalancko ramionami.
— Nie pozwolisz mi zdobyc zadnych akcji Astro, co, Dan?
— Nie, jesli bede mogl temu zapobiec — wyjasnil Dan uprzejmie.
— Co w takim razie wniesiesz do tej transakcji? Ja mam pieniadze, Selene ludzi i sprzet. Co ty proponujesz?
Dan usmiechnal sie najszczerszym ze swoich usmiechow.
— Moje umiejetnosci menedzerskie. To w koncu ja wpadlem na pomysl z nanotechnologia.
— Myslalem, ze to pomysl Stavengera.
Dan uniosl brwi. Poczul szacunek dla zrodel informacji Hum-phriesa. Od Pancho sie tego nie dowiedzial, bo jej nie mowil. Czy w biurze Stavengera jest podsluch? Albo szpiedzy?
— Cos ci powiem — rzekl Dan. — Zeby pokazac, ze nie jestem takim podejrzliwym skurwielem, dorzuce piec procent akcji Astro. Z mojego osobistego majatku?
— Dziesiec — Humphries odpowiedzial blyskawicznie.
— Piec.
— Przestan, Dan. Tak tanio sie z tego nie wywiniesz.
Dan spojrzal na wylozony panelami sufit, wzial gleboki oddech i spojrzal w szare, lodowate oczy Humphriesa. W koncu rzekl:
— Siedem.
— Osiem.
Dan uniosl glowe i mruknal:
— Zalatwione.
Obaj mezczyzni wyciagneli rece. Sciskajac dlon Humphriesa, Dan rzekl sobie w duchu: tylko przelicz palce, kiedy juz pusci twoja reke.
Laboratorium nanotechnologiczne Selene
Dan patrzyl uwaznie, jak Kris Cardenas manipuluje pokretlem, uzywajac w tym celu jednego palca ze starannym manicure, z oczami przykutymi do ekranu mikroskopu skaningowego. Obraz na ekranie nabieral ksztaltow, najpierw zamazany, potem coraz, coraz wyrazniejszy.
Obraz byl ziarnisty, szary na szarym, lekko zielonkawy. Dan dostrzegl pare zbiornikow na paliwo z przewodami prowadzacymi do kulistej komory. Z drugiej strony kuli byl prosty, waski przewod, ktory konczyl sie rozszerzonym dzwonem dyszy rakietowej.
— To caly zespol! — wykrzyknal.
Cardenas zwrocila sie do niego z szerokim kalifornijskim usmiechem.
— Niezle, jak na miesiac pracy, co? Dan odwzajemnil usmiech.
— Troche maly, nie sadzisz?
Byla pozna noc i w laboratorium nanotechnologicznym byli sami. Pozostale stanowiska byly puste, we wszystkich przedzialach bylo ciemno, swiatla w suficie przelaczyly sie na przycmione oswietlenie nocne. Tylko w rogu, w ktorym Dan i Cardenas siedzieli na taboretach, swiatla na suficie plonely z pelna moca. Nad nimi zwieszal sie potezny system rur mikroskopu skaningowego, jak pekaty robot. Dan zachwycal sie w duchu tym, ze wielka, przysadzista maszyna potrafi pokazywac poszczegolne atomy.
— Rozmiar nie jest teraz wazny — wyjasnila Cardenas. — Liczy sie wzorzec.
— Slicznie — rzekl Dan. — Jesli bede chcial wyslac do Pasa pare bakterii, mamy naped specjalnie dla nich.
— Nie udawaj tepaka, Dan.
— To mial byc zart.
Cardenas nie docenila jego poczucia humoru. Postukujac jaskrawym, wypolerowanym niebieskim paznokciem o ekran mikroskopu, oswiadczyla:
— Zaprogramowalismy zbior nanomaszyn tak, by zapamietaly wzorzec twojego napedu fuzyjnego: zbiorniki, komora reaktora, kanal MHD, dysza rakietowa.
— I wszystkie przewody.
— Tak, i wszystkie przewody. Nauczyly sie wzorca, teraz mozna je zaprogramowac, zeby wykonaly to samo, tylko w pelnej skali.
Dan podrapal sie po podbrodku, po czym spytal:
— I model w pelnej skali wytrzyma takie cisnienie i temperature?
— Jest zbudowany glownie z diamentu.
To nie byla odpowiedz na jego pytanie, uswiadomil sobie Dan. Dobrze, zatem te nanomaszynki rozmiaru wirusa moga sobie brac po jednym atomie z kupy sadzy i jeden po drugim ukladac, tworzac struktury o wytrzymalosci i wlasciwosciach termicznych czystego diamentu.
— Ale czy to wystarczy? — spytal Cardenas.
Jej wargi zacisnely sie w waska kreske. Bylo widac, ze jest z czegos niezadowolona.
— Jakis problem? — spytal Dan.
— Nie calkiem — odparla Cardenas — ale…
— Ale co? Musze wiedziec, Kris. Zrozum, ryzykuje wlasnymi jajami.
Unoszac obie dlonie w gescie „to nie moja wina”, Cardenas wyjasnila:
— Chodzi o Duncana. On nie chce tu przyleciec. Nikt z jego zespolu nie opusci Ziemi.
Dan wiedzial, ze Duncan, Vertientes i reszta zespolu wolala zostac na Ziemi i porozumiewac sie z Cardenas i jej ludzmi od nanotechnologii droga elektroniczna.
— Przeciez codziennie z nim rozmawiasz, nie?
— Pewnie. Odbywamy nawet interaktywne sesje VR, jesli mozna nazwac je interaktywnymi.
Czujac niepokoj, Dan spytal:
— Co sie dzieje?
— To przeklete trzysekundowe opoznienie. Sesje nie moga byc naprawde interaktywne, nie da sie prowadzic normalnej rozmowy, jesli miedzy pytaniem a odpowiedzia zawsze mijaja trzy sekundy…
— Czy to opoznia wasze prace?
Zrobila mine gdzies pomiedzy skrzywieniem a wydeciem ust.
— Nie opoznia. Ale jest takie niewygodne! I czasochlonne. Czasem trzeba mowic dwa albo trzy razy o tym samym, zeby sie upewnic, ze wszyscy zrozumieli jak trzeba. Zajmuje czas i meczy.
Dan zastanowil sie.
— Moze ich namowie na przylot tutaj.
— Probowalam, i to ile razy. Duncan nie ustapi. Ani nikt z jego ludzi. Boja sie nanomaszyn.
— No co ty!
— Tak. Nawet doktor Vertientes. Mozna by sadzic, ze w jego wieku bedzie rozsadniejszy, ale nie.
— Boja sie nanomaszyn?
— Nie przyznaja sie do tego — stwierdzila Cardenas. — Mowia, ze moga miec problemy z powrotem na Ziemie, jesli wladze sie dowiedza, ze pracowali z nanomaszynami. To raczej jest wymowka; sami sie boja.
— Moze nie — zaoponowal Dan. — Ci biurokraci na Ziemi maja dziwaczne pomysly, szczegolnie, jak przyjdzie do nanotechnologii. Ja na pewno nikomu nie powiedzialem, ze robie cos z nanomaszynami.
Uniosla w gore brwi.
— Ale wszyscy wiedza…
— Wszyscy wiedza, ze