Astro Corporation.
— Powodzenia — rzekla ponuro. Dan rzucil jej krzywy usmieszek.
— Hej, nie rob takiej zmartwionej miny. Juz to kiedys przerabialem. O to wlasnie chodzi w korporacyjnej dzungli.
— Tak, moze, ale jesli nie wszystko bedzie po jego mysli, moze byc ostro. Naprawde ostro.
— I dlatego prawie nigdzie nie ruszam sie bez Wielkiego Geo-rge’a — odparl, wzruszajac ramionami.
— Wielkiego George’a? A kto to jest?
Dan polecial na
— Poznasz go.
Wozek dotarl do konca tunelu i automatycznie sie zatrzymal. Dan i Pancho wysiedli; on chwycil swoja torbe podrozna i podszedl do posterunku celnego. Dan zobaczyl, ze para inspektorow w mundurach nadal sprawdza czworke ludzi, ktorzy przybyli razem z nim. Po drugiej strony, przy bramie wejsciowej, starsze malzenstwo zegnalo sie z mloda rodzina z dwojka dzieci, jedno wilo sie w ramionach matki.
— To co mam powiedziec Humphriesowi? — spytala Pancho — Bedzie chcial wiedziec, jak ci poszlo z doktor Cardenas.
— Powiedz mu prawde. Cardenas dolaczyla od zespolu. Bedzie tu za pare dni.
— Mam mu powiedziec, ze chcesz sie z nim spotkac? Dan zastanowil sie, gdy podeszli do stanowiska celnikow.
— Nie — powiedzial w koncu. — Zadzwonie do niego, jak tylko dotrzemy do kwatery.
Humphries wydawal sie zdumiony, gdy Dan do niego zadzwonil, ale szybko zgodzil sie na spotkanie nastepnego dnia rano. Uparl sie, aby nastapilo to w biurze Humphries Space Systems, w tej samej wiezy na Grand Plaza, gdzie miescily sie biura Do-uga Stavejigera.
Dan z pokora przyjal zaproszenie, smiejac sie w duchu z manipulatorskich zapedow Humphriesa. Probowal zadzwonic do Wielkiego George’a, ale zglaszala sie tylko automatyczna sekretarka. Zostawil wiec wiadomosc, zeby George zadzwonil do niego z samego rana. Potem rozebral sie, wykapal i poszedl spac.
Snila mu sie Jane. Byli razem na Tetiaroa, calkiem sami na tropikalnym atolu pod cudownym, upstrzonym gwiazdami niebem, spacerowali po plazy wzdluz laguny, a wiatr szumial cicho wsrod palm. Cienki sierp Ksiezyca wisial wsrod srebrzystych chmur. Jane miala na sobie cienka sukienke, rozpuscila kasztanowe wlosy, ktore opadly jej na ramiona. W swietle gwiazd widzial, jaka jest piekna, jaka godna pozadania.
Tylko ze nie mogl powiedziec ani slowa. Bez wzgledu na to, jak bardzo sie staral, z jego ust nie wydobywal sie zaden dzwiek. Jakie to glupie, zloscil sie. Jak mam jej powiedziec, ze ja kocham, skoro nie moge mowic?
Chmury zgestnialy, pociemnialy, zaslonily Ksiezyc i gwiazdy. Za cienistym profilem Jane Dan widzial, jak ocean burzy sie, spienia, rosnie olbrzymia fala, a ku nim pedzi cala gora pienistej wody. Probowal ja ostrzec, probowal krzyczec, ale woda uderzyla z miazdzaca sila. Probowal pochwycic Jane, trzymac ja, ratowac, ale wyszarpnela mu sie z rak.
Obudzil sie, usiadl oblany potem. Gardlo go bolalo, jakby godzinami krzyczal. Nie wiedzial, gdzie jest. W ciemnosciach sypialni widzial tylko jarzace sie zielone cyfry zegara na nocnym stoliku. Przetarl oczy, usilujac sobie przypomniec. Jestem w firmowym apartamencie w Selene. Rano spotykam sie z Humphriesem.
A Jane nie zyje.
— Nie traciles czasu — rzekl Humphries z udawana jowialnoscia.
Nie spotkali sie w jego gabinecie; zaprosil Dana do malej sali konferencyjnej pozbawionej okien. Na scianach nie bylo nawet holo, tylko kilka obrazow i zdjec przedstawiajacych Martina Hum-phriesa z roznymi osobistosciami. Dan rozpoznal obecnego prezydenta Stanow Zjednoczonych, starszego mezczyzne o ponurej twarzy, w czarnym urzedniczym ubraniu, i Wasilija Malika zGRE.
Rozsiadajac sie wygodnie w wyscielanym fotelu, Dan odezwal sie:
— Coz, rzeczywiscie od naszego ostatniego spotkania bylem troche zajety.
Siadajac po przeciwnej stronie stolu, Humphries polozyl dlonie na lsniacym blacie.
— Prawde mowiac, Dan, mam wrazenie, ze probujesz mnie wyrolowac z projektu napedu fuzyjnego.
Smiejac sie, Dan odparl:
— Nie zrobilbym tego, Marty, nawet gdybym mogl. Humphries tez sie rozesmial. Danowi wydalo sie, ze smiech ten byl nieco wymuszony.
— Powiedz mi jedna rzecz — odezwal sie Dan. — Nie wpadles na Duncana przez przypadek?
Tym razem usmiech Humphriesa byl bardziej szczery.
— Nie calkiem. Kiedy zalozylem Humphries Space Systems, zapewnilem finansowanie kilkunastu malym, dlugoterminowym projektom badawczym. Wymyslilem, ze jedna z tych grup w koncu cos stworzy. Powinienes zobaczyc niektorych z tych dziwakow, z ktorymi wtedy mialem do czynienia!
— Moge sobie wyobrazic — rzekl Dan, usmiechajac sie. On tez przez te wszystkie lata zaliczyl odpowiednia liczbe dziwakow probujacych przekonac go do takiego czy innego dziwacznego planu.
— Mialem szczescie z Duncanem i jego napedem fuzyjnym — mowil Humphries, najwidoczniej zadowolony z siebie.
— To bylo cos wiecej niz szczescie — rzekl Dan. — Po prostu byles sprytny.
— Moze — zgodzil sie Humphries. — Czasem jedno machniecie kijem i wygrywasz mecz.
— I na etapie laboratoryjnym wcale duzo to nie kosztowalo. Kiwajac glowa, Humphries rzekl:
— Gdyby wiecej ludzi popieralo badania podstawowe, posuwalibysmy sie naprzod o wiele szybciej.
— Sam powinienem byl to zrobic — przyznal Dan.
— Tak, powinienes byl.
— Mo| blad.
— Dobrze wiec, o czym to mowilismy? — spytal Humphries.
— O finansowaniu przez ciebie prac Duncana.
— Takze lotow probnych, ktore widziales — podkreslil Humphries.
Dan skinal potakujaco glowa.
— Probowalem zorganizowac finansowanie dla pelnowymiarowego statku i ekspedycji do Pasa Asteroid.
— Ja moge to sfinansowac. Mowiles, ze zdobylbym na to pieniadze.
— Tak. Ale to bedzie mnie kosztowalo solidny kawalek Astro Corporation, prawda?
— Mozemy wynegocjowac rozsadna cene. Nie wylozysz centa z wlasnej kieszeni.
— Tylko ze to sie skonczy przejeciem przez ciebie Astro — rzekl Dan obojetnie.
Cos blysnelo w oczach Humphriesa. Szybko jednak na jego twarzy pojawil sie sztuczny usmieszek.
— Jak mialbym przejac Astro Manufacturing, Dan? Wiem, ze nie rozstalbys sie z wieksza liczba akcji niz pietnascie albo dwadziescia procent.
— Raczej piec albo dziesiec.
— To dla mnie jeszcze gorzej. Bylbym mniejszosciowym akcjonariuszem. Nie bylbym nawet w stanie umiescic nikogo w zarzadzie — moze z wyjatkiem siebie.
— Hm — mruknal Dan.
Pochylajac sie blizej, Humphries rzekl:
— Slyszalem, ze chcesz korzystac z nanotechnologii.
— Dobrze slyszales — odparl Dan. — Doktor Cardenas wraca do Selene pilnowac tej roboty.
— Nie pomyslalem o wykorzystaniu nanomaszyn. To ma sens.
— Obniza koszty.
— Zmniejsza moja inwestycje — oswiadczyl Humphries z kamienna twarza.
Zmeczony ta przepychanka, Dan powiedzial:
— Posluchaj, ja to widze w ten sposob. Angazujemy Selene jako trzeciego wspolnika. Oni daja sprzet i ludzi od nanotechnologii.
— Slyszalem, ze zatrudniasz emerytow — rzekl Humphries.
— Tez — przyznal Dan. — Ale bedzie nam potrzebna aktywna pomoc Selene.
— Mamy wiec trzeciego wspolnika — rzekl Humphries ze zloscia.
— Chce zalozyc oddzielna korporacje, oddzielna i niezalezna od Astro. Kazdy bedzie wlascicielem w jednej