Przez kilka pierwszych godzin w stanie niewazkosci prawie kazdy doswiadczal zawrotow glowy.

Dan szybko przeszedl kontrole celna, pozwalajac inspektorowi na grzebanie w swojej torbie podroznej, podczas gdy on probowal powstrzymac sie od wykonywania gwaltownych ruchow. Zaczal odczuwac ucisk w zatokach — to ciecze w jego ciele zareagowaly na brak ciazenia. W zero g nie cieknie z nosa, powiedzial sobie. Za to mozna dostac pieknego bolu glowy, kiedy plyny zgromadza sie w zatokach.

Cala sztuka polegala na tym, zeby jak najmniej ruszac glowa. Dan widzial, jak ludzie zaczynali gwaltownie wymiotowac wskutek tego, ze obrocili glowe albo nia pokiwali.

Inspektor przepuscil go bez problemu i Dan wdziecznie ruszyl korytarzem prowadzacym na poziom ksiezycowy.

Rzucil torbe w miniaturowej dziupli, ktora wynajal na okres swojego pobytu, po czym podazyl pochylym korytarzem, ktory biegl przez srodek kola, sprawdzajac numer na kazdych drzwiach.

Nazwisko doktor Kristine Cardenas bylo starannie wydrukowane na kawalku tasmy przyklejonej nad numerem na drzwiach. Dan zastukal raz, po czym otworzyl drzwi.

Bylo to male biuro, w ktorym ledwo starczylo miejsca na biurko i dwa proste plastikowe krzesla. Przy biurku siedziala ladna kobieta: siegajace ramienia wlosy koloru piasku, oczy jak blawatki, szerokie ramiona plywaczki. Miala na sobie prosty kombinezon, pastelowozolty; moze kiedys mial bardziej jaskrawy kolor, ale wyblakl od prania.

— Szukam doktor Cardenas — odezwal sie Dan. — Bylem umowiony. Jestem Dan Randolph.

Mloda kobieta usmiechnela sie i wyciagnela reke.

— To ja jestem Kris Cardenas. Dan zamrugal.

— Ale pani jest… o wiele za mloda, zeby byc ta doktor Cardenas.

Zasmiala sie. Wskazujac Danowi jedno z krzesel obok biurka, odparla:

— Zapewniam pana, panie Randolph, ze naprawde jestem ta doktor Cardenas.

Dan spojrzal w jej jasnoblekitne oczy.

— Pani tez, co? Nanomaszyny. Sciagnela usta, po czym przyznala:

— Tej pokusie nie umialam sie oprzec. Poza tym, czy istnieje lepszy sposob na wyprobowanie nanotechnologii niz przetestowanie jej na sobie?

— Tak jak Pasteur wstrzyknal sobie szczepionke na polio — rzekl Dan.

Rzucila mu dlugie spojrzenie.

— Pana pojmowanie historii jest nieco niekonwencjonalne, ale lapie pan, o co chodzi.

Dan rozsiadl sie na plastykowym krzesle. Troche trzeszczalo, ale dostosowalo sie do jego ciezaru.

— Moze tez powinienem sprobowac.

— Jesli nie planuje pan wracac na Ziemie — odparla Cardenas, z jakas nagla ostroscia w glosie.

Dan zmienil temat.

— Rozumiem, ze pracuje pani nad projektem eksploracji Marsa. Skinela glowa.

— Strasznie scieli im budzet. Prawie do zera. Jesli nie stworzymy nanomaszyn, ktore przejelyby funkcje systemu podtrzymywania zycia, beda musieli zwinac sklepik i wracac na Ziemie.

— A jesli uzyja nanomaszyn, nie beda mogli wrocic do domu.

— Tylko wtedy, gdy ich uzyja we wlasnych cialach — rzekla Cardenas unoszac palec dla podkreslenia wagi swych slow.

— MKA laskawie zdecydowala, ze moga uzywac nanotechnologii do konserwacji i naprawiania sprzetu.

Dan wyczul w jej tonie sarkazm.

— Zaloze sie, ze Nowa Moralnosc byla tym zachwycona.

— Oni jeszcze nie trzesa calym przedstawieniem. Jeszcze nie. Dan sapnal ze zloscia.

— To i tak dobry powod, zeby zyc poza Ziemia. Zawsze mawialem, ze jesli idzie ku ciezkiemu, twardzi ludzie ida tam…

— …gdzie idzie sie lzej — dokonczyla za niego Cardenas.

— Znam to powiedzenie.

— Nie sadze, zebym mogl na zawsze zamieszkac poza Ziemia — rzekl Dan. — To znaczy… coz, tam jest moj dom.

— Nie dla mnie — warknela Cardenas. — I nie dla pol tuzina marsjanskich badaczy. Zaakceptowali nanomaszyny. Nie maja zamiaru wracac na Ziemie.

— Nie wiedzialem o tym — rzekl zdziwiony.

— Nie mowi sie o tym glosno. Nowa Moralnosc i jej ludzie trzymaja mocno media za twarz.

Dan przez dluga chwile wpatrywal sie w jej twarz. Doktor Cardenas byla fizycznie mloda, dosc atrakcyjna laureatka Nagrody Nobla, ale wydawala sie przy tym niesympatyczna.

— Coz — przemowil w koncu — ciesze sie, ze znalazla pani czas na spotkanie ze mna. Wiem, ze jest pani zajeta.

Usmiechnela sie z zadowoleniem.

— Pana wiadomosc wydawala sie taka… — szukala wlasciwego slowa — …tajemnicza. Zaczelam sie zastanawiac, po co chce pan widziec sie ze mna osobiscie, zamiast po prostu zadzwonic.

Dan odwzajemnil usmiech.

— Doszedlem do wniosku, ze rozmowy twarza w twarz sa zawsze latwiejsze. Telefony, poczta, nawet spotkania VR, to wszystko nie zastapi osobistego spotkania.

Usmiech Cardenas wyrazal zrozumienie.

— Powiedziec komus twarza w twarz „nie” jest znacznie trudniej.

— Przejrzala mnie pani — odparl Dan, podnoszac rece w obronnym gescie. — Potrzebuje pani pomocy i nie chcialem o tym rozmawiac na odleglosc.

Wydawalo sie, ze troche sie odprezyla. Rozsiadajac sie wygodnie, spytala:

— Dlaczego zatem przylecial pan tu na gore, zeby sie ze mna spotkac?

— Na dol. Przylecialem z Selene.

— Na czym polega panski problem? Tkwie po uszy w pracy dla Marsa i nie jestem na biezaco z nowinkami.

Dan wzial gleboki oddech i zaczal mowic:

— Jak pani wie, jestem szefem Astro Manufacturing. Cardenas skinela glowa.

— Dysponuje malym zespolem, ktory jest gotow zbudowac prototyp rakiety z napedem fuzyjnym za pomoca nanomaszyn.

— Rakieta z napedem fuzyjnym?

— Testowalismy male modele. System dziala. Teraz chcemy zbudowac pelnowymiarowy prototyp i przetestowac go. Planujemy misje do Pasa Asteroid i…

— Przeciez do Pasa latano zwyklymi rakietami. Po co panu naped fuzyjny?

— To byly pojazdy bezzalogowe. Z ta misja poleci zaloga, cztery osoby, moze szesc.

— Do Pasa? Po co?

— Zeby zaczac poszukiwania metali i mineralow, ktorych potrzebuja ludzie na Ziemi — rzekl.

Twarz Cardenas stala sie rownie wyrazista jak kamien. Spytala chlodno:

— Co pan probuje osiagnac, panie Randolph?

— Probuje ocalic Ziemie. Wiem, ze to brzmi pompatycznie, ale jesli nie…

— Nie widze powodu, zeby ocalic Ziemie — oswiadczyla obojetnie Cardenas.

Dan zagapil sie na nia.

— Wpakowali sie w ten balagan z efektem cieplarnianym. Ostrzegalismy ich, ale nie zwrocili uwagi. Politycy, liderzy biznesu, media… nikt z nich nie kiwnal palcem. Az bylo za pozno.

— To nie jest do konca prawda — rzekl cicho Dan, przypominajac sobie wlasne zmagania o to, zeby swiatowi liderzy dostrzegli nadciagajacy przelom cieplarniany.

— To jest prawda — odparla Cardenas. — I jeszcze mamy Nowa Moralnosc i wszystkie pozostale ultrakonserwatywne kulty. Chce ich pan ratowac?

— To sa ludzie — wyrzucil z siebie Dan. — Istoty ludzkie.

— To niech sie utopia we wlasnym gnoju — glos Cardenas ociekal jadem. — Maja to, na co zasluzyli.

— Ale… — Dan poczul sie kompletnie bezradny. — Nie rozumiem…

Вы читаете Urwisko
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату