by wykorzystac szanse, jaka podsunal jej los.
Zauwazyl, ze znowu jest w przedziale z aparatura. Nie bylo tam miejsca na krzeslo. Fuchs stal, patrzac wciaz w ten sam ekran, odkad Dan widzial go po raz ostatni.
— Cos ciekawego? — spytal Dan.
Fuchs wzdrygnal sie, jakby go nagle obudzono. Patrzac na jego zmartwiona twarz, Dan pomyslal, ze musial snic jakis koszmar.
— Co sie dzieje, Lars?
— Dowiedzialem sie, co spowodowalo powstanie goracego punktu w tym przewodzie — oswiadczyl Fuchs ponurym, powaznym tonem.
— To dobrze.
— Niedobrze — zaprzeczyl Fuchs, krecac glowa.
— O co chodzi?
Wskazujac na wykresy wijace sie na ekranie, Fuchs oswiadczyl:
— Ilosc miedzi w przewodzie zmniejsza sie. — Co?!
— Drut jest nadprzewodnikiem tylko wtedy, gdy jego sklad pozostaje staly.
— I jest chlodzony do temperatury cieklego azotu — dodal Dan.
— Tak, oczywiscie. Ale w tym odcinku drutu… zawartosc miedzi regularnie sie zmniejsza.
— Zmniejsza? Co ty mowisz?
— Patrz na wykresy! — wykrzyknal Fuchs. Stukajac kostkami palcow w ekran, powiedzial: — W ciagu ostatnich szesciu godzin zawartosc miedzi zmniejszyla sie o szesc procent.
Dan poczul sie zdezorientowany.
— Jak, u licha…
— Jesli zawartosc miedzi zmniejsza sie, drut przestaje byc nadprzewodnikiem. Zaczyna sie ogrzewac. Powstaje goracy punkt, gdzie azot odparowuje. Punkt sie powieksza. Na poczatku byl mikroskopijny, ale w koncu rozszerzyl sie na tyle, ze wykryly go czujniki.
Dan gapil sie na Fuchsa.
— Jest tylko jedna mozliwosc selektywnego usuwania atomow miedzi z drutu.
— Nanomaszyny? — jeknal Dan. Fuchs pokiwal glowa ponuro.
— Ten odcinek drutu zostal zarazony nanomaszynami, ktore wyluskuja atomy miedzi i uwalniaja je do strumienia azotowego chlodziwa. Nawet teraz usuwaja miedz i wypuszczaja ja do atmosfery w tym pomieszczeniu.
— Jezu Chryste na rowerze — mruknal Dan, czujac pustke w zoladku. — To dlatego Humphries porwal Cardenas. Ona jest nanotechnologiem.
— Jestesmy zarazeni — stwierdzil Fuchs.
— Ale usunelismy ten kawalek w pore — zaoponowal Dan. — Tylko ten odcinek drutu zostal zarazony.
— Mam nadzieje — odparl Fuchs. — W przeciwnym razie wszyscy zginiemy.
Centrum badawcze Trustu Humphriesa
George stal na skraju chodnika prowadzacego do domu Humphriesa. Dziwne to bylo, jechac ruchomymi schodami w dol, w powiekszonym przez Ike’a Waltona kombinezonie maskujacym. George nie widzial wlasnych stop. W pewnym momencie o malo sie nie potknal i nie runal w dol schodow.
Wezwany do gabinetu Stavengera i poproszony o dopasowanie kombinezonu maskujacego dla George’a, Walton wygladal jak maly chlopiec przylapany na ogladaniu nieprzyzwoitych obrazkow.
Zarumieniony Walton wyjakal, ze potrzebowalby pomocy kogos z technikow z laboratorium nanotechnologicznego, a wtedy wydaloby sie, ze caly czas mial ten kombinezon.
— Nic na to nie poradzimy — odparl Stavenger twardo. — Tajemnica juz sie wydala.
W koncu sam Stavenger poszedl z Waltonem i George ‘em do laboratorium nanotechnologiczego i poprosil glowna technik, zeby zapewnila Waltonowi puste laboratorium i sama z nim pracowala. W calkowitej tajemnicy. Gdy zrozumiala, ze stawka moze byc zycie doktor Cardenas, szybko sie zgodzila.
— Slyszalam plotki o tym kombinezonie maskujacym — zdumiala sie, gdy Walton wyjasnil, czego potrzebuje.
— Prosze ich nie rozpowszechniac — poprosil Stavenger. Walton ukryl programy dotyczace nanomaszyn w swoich plikach osobistych. Po paru godzinach na stole laboratoryjnym lezal kawalek blyszczacej ciemno tkaniny maskujacej. George stal tuz za Waltonem i pania technik, patrzac, jak niewidzialne maszynki rozmiaru wirusa pracowicie przeda nowy kombinezon ze strzepkow metalu.
A teraz George stal przy wejsciu do domu Humphriesa w samo poludnie, probujac wymyslic, jak pokonac frontowe drzwi i nie dac sie zlapac. W wielkiej jaskini panowal sztuczny dzien, dlugie pasy lamp dajacych pelne spektrum swiatla swiecily jasno. Zastanawiajac sie, czy ludzie przebywajacy w srodku wychodza na lunch, George zblizyl sie do drzwi.
Ku jego zdumieniu otworzyly sie szeroko i wylonila sie z nich para naukowcow pracujacych dla Humphriesa, pograzona w rozmowie. George poznal naukowcow po ubraniu: mezczyzna mial na sobie niedopieta koszule i splowiale dzinsy; wlosy zwiazal w dlugi kucyk. Kobieta byla ubrana w cienki sweter i luzne, wygodne spodnie. Rozmawiali o cyklu zyciowym jakiegos gatunku o lacinskiej nazwie.
George przesliznal sie za nimi, gdy drzwi zaczely sie zamykac i przytrzymal je wyciagnieta reka. Para poszla dalej, radosnie gadajac. George otworzyl drzwi troche szerzej i zajrzal do srodka. Stalo tam dwoch poteznie zbudowanych ochroniarzy w blekitnych mundurach, ze znudzonymi minami. George wszedl do srodka i puscil drzwi, by sie zamknely. Ochroniarze niczego nie zauwazyli. Rozmawiali o wczorajszym meczu transmitowanym na zywo z Barcelony.
W drzwiach znajdujacych sie w polowie korytarza pojawil sie starszy mezczyzna w ciemnym ubraniu. Mial obojetny wyraz twarzy wyszkolonego kamerdynera. George przeszedl obok ochrony, malutkimi kroczkami, zagladajac do kazdych otwartych drzwi. Uslyszal jakies glosy z lewej strony i znalazl drzwi otwierajace sie na dlugi korytarz, ktorym na calej dlugosci przemieszczali sie jacys ludzie. Pewnie tutaj pracuja naukowcy, pomyslal. Nie robia sobie przerwy na lunch?
Przez maske z trudem przenikaly zapachy, ale George wyczul niedajacy sie z niczym pomylic zapach stekow na ruszcie, zapach, ktorego nie doswiadczyl od czasow opuszczenia Ziemi. Steki, pomyslal. Humphries wywala grube pieniadze na sprowadzanie stekow na Ksiezyc.
Na koncu korytarza znajdowala sie kuchnia, z wyposazeniem z nierdzewnej stali, na tyle duza, ze wystarczalaby dla sporej restauracji. Pracownicy jadaja na miejscu, uswiadomil sobie George. Przynajmniej lunch. Kucharze i pomocnicy biegali tam i z powrotem, z garnkow unosila sie para, na ruszcie o przemyslowych rozmiarach syczaly grube steki. George naliczyl, ze bylo ich jedenascie. Bankierski tuzin, pomyslal.
Jedna z pokojowek w ciemnym stroju ukladala na duzej tacy z tekowego drewna skromniejszy posilek: salatke z chrupiacych warzyw, mala kanapke, plaster melona, dzbanek herbaty. Lunch dla kobiety, pomyslal George.
Poszedl za pokojowka niosaca tace, korytarzem, a potem na pietro. Przy jednych z drzwi na pietrze stal znudzony ochroniarz w szarym garniturze. Zobaczyl nadchodzaca pokojowke i otworzyl przed nia drzwi.
— Lunch, doktor Cardenas — oznajmil.
George zatrzymal sie. Pokojowka weszla do pokoju i wyszla po niecalej minucie z pusta taca. Zamknela drzwi. George uslyszal trzask zamka. Ochroniarz usmiechnal sie do pokojowki, a ona odwzajemnila usmiech. Zadne z nich nie powiedzialo ani slowa. Dziewczyna wrocila schodami na dol.
George oparl sie o sciane jakies szesc metrow od przysypiajacego ochroniarza, ktory usiadl na drewnianym krzesle i wyciagnal z kieszeni marynarki palmtopa. Sadzac z odglosow wydawanych przez komputer, ochroniarz zabawial sie jakas gra dla zabicia czasu.
Dobrze, pomyslal George, zakladajac ramiona na piersi. Cardenas jest tutaj. Zyje. Jak ja stad wydostac zywa?
Spedzil wieksza czesc godziny, przechadzajac sie korytarzem, patrzac na schody, badajac samotnego ochroniarza. Humphries najwyrazniej wprowadzil scisle zasady dotyczace stroju pracownikow; ochrona nosila