garnitury, pokojowka i pomoce kuchenne — mundurki. Naukowcy przebywali w innej czesci domu. Oni nie stanowia problemu, uznal George.
Pokojowka wrocila z pusta taca, weszla do pokoju Cardenas i wyszla z naczyniami. Moze Cardenas oglosila strajk glodowy, pomyslal George; prawie nic nie zjadla.
Wkrotce potem w korytarzu pojawil sie Humphries. Byl ubrany nieformalnie; bialy puszysty pulower, dopasowane granatowe spodnie. Ochroniarz poderwal sie na rowne nogi i upchnal piszczacego palmtopa w kieszeni marynarki. Humphries obrzucil go zlowieszczym spojrzeniem i wykonal gest majacy zapewne oznaczac rozkaz otwarcia drzwi.
Drzwi sa zamykane na klucz, zrozumial George, gdy Humphries wkroczyl do pokoju. Poczekal, az drzwi prawie sie zamknely i delikatnieje otworzyl. Ochroniarz nie zwrocil na to uwagi, znow pograzony w swojej grze. George poczekal, az drzwi otworza sie do polowy, po czym wslizgnal sie do srodka.
Humphries to zauwazyl. Zmarszczyl brwi, podszedl do drzwi i warknal na ochroniarza:
— Nie potrafisz zamknac drzwi jak trzeba? Po czym zatrzasnal je.
Tlumiac chichot, George przemknal w rog pokoju. Doktor Cardenas stala sztywno wyprostowana przy jednym oknie. Fajny pokoj, pomyslal George. Wielkie meble z prawdziwego drewna. Sprowadzenie ich na Selene musialo kosztowac wiecej niz dziesiecioletnie zarobki calego personelu kuchennego.
— Jak sie dzis mamy? — spytal Cardenas Humphries, idac w jej strone po orientalnym dywanie.
— Chce wrocic do domu — odparla obojetnym tonem, jakby oboje wiedzieli, ze to prosba, ktora zostanie zignorowana.
Humphries oczywiscie zachowal sie, jakby jej nie uslyszal.
— Przykro mi, ze musielismy zabrac cie na zewnatrz. Wiem, ze to nie bylo przyjemne.
— Chce wrocic do domu — powtorzyla z naciskiem Cardenas. — Nie mozesz mnie tu trzymac wiecznie.
— Mam dla ciebie propozycje. Jesli sie zgodzisz, bedziesz mogla wrocic na Ziemie i zobaczyc swoje wnuki.
Zamknela oczy ze znuzeniem.
— Ja tylko chce wrocic do mojego mieszkania w Selene. Wypusc mnie. Prosze.
Humphries westchnal dramatycznie i usiadl na wyscielanym krzesle pod oknem.
— Obawiam sie, ze to niemozliwe, przynajmniej w tej chwili. Pewnie wiesz dlaczego.
— Nie powiem nikomu ani slowa — odparla Cardenas, siadajac na sofie naprzeciwko niego. — Ja tylko chce zyc normalnie.
— Nie ostrzegajac Randolpha?
— Juz za pozno, zeby ostrzec Dana — rzekla. — Doskonale o tym wiesz.
Humphries rozlozyl rece.
— Wiesz, ze najlepiej dla ciebie bedzie, jak wrocisz na Ziemie. Bedziesz tam sobie wygodnie mieszkac i osobiscie ci przyrzekam, ze przywieziemy twoje corki i wnuki.
— Tak jak mnie przywieziono tutaj?
— Przeciez nikt nie zrobil ci krzywdy, czyz nie? Traktowano cie bardzo dobrze.
— Ale jestem wiezniem.
Wygladalo na to, ze Humphries ma powazne problemy z panowaniem nad emocjami.
— Jesli tylko zrobisz, o co cie prosze — rzekl z naciskiem — bedziesz mogla wrocic na Ziemie i polaczyc sie ze swoja rodzina. Czego jeszcze chcesz?
— Nie chce wracac na Ziemie! — krzyknela Cardenas. — Nie chce brac udzialu w tym planie!
— Nawet jeszcze nie wiesz, na czym polega ten moj… plan.
— Nie obchodzi mnie to. Nie chce wiedziec.
— Ale to powstrzyma efekt cieplarniany. Uratuje Ziemie.
— Nic nie uratuje Ziemi i ty doskonale o tym wiesz. Uniosl glowe na chwile, jakby probowal odnalezc wlasciwe slowo, po czym znow spojrzal na nia.
— Mozesz ocalic Ziemie, Kris. Dlatego cie tu sprowadzilem. Potrzebuje cie do przeprowadzenia tej operacji. Potrzebna mi do tego absolutnie najlepsza osoba. I ta osoba jestes ty. Nikomu innemu sie to nie uda.
— Nie zrobie tego, wszystko jedno, co to jest — odparla obojetnie Cardenas.
— Nawet w celu ratowania Ziemi? Rzucila mu wiednace spojrzenie.
— A czemu sadzisz, ze ja chce ratowac Ziemie?
— Swoich wnukow tez nie chcesz ratowac? — usmiechal sie. Cardenas westchnela, gdy uswiadomila sobie, co ma na mysli.
— Grozisz mojej rodzinie? Wykonal gest oburzonej niewinnosci.
— Czy ja wypowiedzialem jakas grozbe?
— Gardze toba.
Humphries wstal powoli, jak czlowiek znuzony negocjacjami z upartym dzieckiem.
— Kris — rzekl powoli — nie masz duzego wyboru. Posluchaj.
— Nie powiem nikomu ani slowa.
— Nie o tym teraz mowie.
Otworzyla usta, zeby cos powiedziec, ale uznala, ze lepiej tego nie robic.
— Wysluchaj chociaz, co mam ci do powiedzenia. Patrzyla na niego.
— Pomysl o swoich wnukach na Ziemi — rzekl Humphries. — Ich przyszlosc jest w twoich rekach.
Nadal milczac, usiadla powoli na sofie naprzeciwko niego.
— Teraz lepiej — rzekl z usmiechem. — Oboje jestesmy rozsadni. Jestem przekonany, ze do czegos dojdziemy.
George ostroznie podszedl do nich, sluchajac z uwaga.
Starpower 1
Siedzac na mostku w fotelu pilota, Pancho spytala:
— Skad wiemy, ze nanoboty nas w tej chwili nie pozeraja?
Dan nigdy nie widzial Pancho rownie zmartwionej. Jej dluga twarz o wyraznie zarysowanej szczece byla smiertelnie powazna; zawadiacki usmieszek znikl.
— Zjadaly miedz — odparl Dan. — Pozbylismy sie probki drutu. Nanoboty poszly za burte razem z nia.
— Tak sadzisz.
— Z cala moca.
— Hm, okablowanie statku nie korzysta z miedzi — rzekla Pancho z nadzieja w glosie.
— Wiem, to swiatlowody.
— Tylko ze w innych miejscach jest pelno miedzi — mowila dalej. — Moze w sladowych ilosciach, ale jesli mamy tu nanomaszynki pozerajace miedz, moga nam zalatwic wszystkie procesory na pokladzie.
— Cudownie — jeknal Dan.
— Kanal MHD! — krzyknela. — Magnes nadprzewodzacy jest owiniety drutami!
— Jezu Chryste!
— Jesli tak sie stanie, magnes wydzieli cala energie…
— Wybuchnie?
— Jak pieprzona bomba — odparla Pancho.
— Swietnie. Doskonale — mruknal Dan. — I nie mozemy nic na to poradzic.
Pancho potrzasnela glowa.
— Mozemy tylko miec nadzieje, ze nie zostaly zainfekowane.
Dan poczul, ze drzy w srodku. Musial przelknac sline, zanim byl w stanie mowic dalej.
— Jesli tak sie stalo, i tak nic nie zrobimy.
— Moglo byc gorzej — rzekla Pancho z wisielczym humorem. — Gdyby zzeraly wegiel, zalatwilyby nas.
Dana nie zachwycil ten rodzaj humoru.