— Dlaczego SheVy nigdy nie ma pod reka, kiedy jest potrzebna?
— Chyba nie rozumiem.
Pulkownik Mitchell wlasnie skonczyl rozmowe przez radio z generalem Keetonem. Piechota mobilna ponosila ciezkie straty, i jesli SheVa nie zapewni im szybko wsparcia ogniowego, Gap znow sie otworzy. Mitchell wiedzial, ze kiedy Posleeni zaczna bezkarnie przelewac sie przez przelecz, zadne pociski z antymateria ich nie zatrzymaja. Chyba ze mieliby jeszcze kilka tych piekielnych rakiet, ktore wynalazl uniwersytet…
A wiec najwazniejszym celem jest dotarcie do Franklin, zanim pancerze w Gap zamienia sie w batalion dymiacych dziur w ziemi. A zeby to sie udalo, trzeba na nowo uruchomic armate. Dlatego wlasnie Mitchell pocil sie w kombinezonie antyradiacyjnym, zamiast nadzorowac postep pozostalych napraw czy — Boze uchowaj — isc sie przespac.
— Ten pochlaniacz musi dzialac — powiedzial pulkownik Garcia. Musial przyznac, choc niechetnie, ze plan Kilzera, choc jest wariacki, ma szanse powodzenia, ale jest tak niebezpieczny, ze dowodca SheVy powinien byc swiadom konsekwencji.
— Wlasnie! — wtracila Indy. — Musi dzialac, a nie zostac trwale uszkodzony!
— Paul zaproponowal — ciagnal Garcia, uspokajajac chorazego wzrokiem — zeby owinac wokol niego kawal stali pokrytej od spodu materialem spawajacym, a potem go odpalic, przykladajac do zewnetrznej powierzchni plyty ladunki C-4. Kiedy metal ulozy sie na swoim miejscu, detonator odpali spaw. Efekt moze byc dwojaki. Albo plan sie uda i armata wystrzeli jeszcze kilka razy, albo pochlaniacz zostanie calkowicie zniszczony.
— Indy?
— To szalenstwo — powiedziala cicho chorazy. — Kiedy C-4 wybuchnie, zgniecie pochlaniacz jak blaszana puszke. To proste prawa fizyki.
— Pulkowniku Garcia?
Cisza.
— Paul?
— Pani chorazy, to nie jest fizyka wysokich energii. Zaczne eksplozje od zewnetrznej krawedzi, tak ze plyta predzej sie owinie wokol pochlaniacza anizeli metal pod spodem zostanie zgnieciony. A ladunki spawajace sa slabe, nie przetna stali.
— Zasadniczo wszystko sie zgadza — powiedzial pulkownik Garcia, wzruszajac ramionami. — To sie moze udac, poniewaz otwor jest z boku pochlaniacza, a od gory oslania go solidny luk metalu. W dodatku plyty pancerza to pietnastocentymetrowa stal. Sciana pochlaniacza to stal osmiocentymetrowa, wiec nie ma mowy, zeby zwykly spaw wytrzymal takie naprezenia. Poza tym juz nic wiecej nie da sie zepsuc. Armata jest wylaczona, a w ten sposob mozemy ja uruchomic. To glupi pomysl, ale jesli sie uda…
— To wcale nie jest taki glupi pomysl — przerwal mu Mitchell. — Jakie mamy szanse powodzenia?
— Uczciwie? — spytal Garcia. — Pewnie czterdziesci do szescdziesieciu. Moze trzydziesci do siedemdziesieciu. Ale to zawsze jakas szansa. A zwykly spaw nie wytrzyma. Koniec, kropka.
Mitchell ze znuzeniem potarl twarz. Szybka w kapturze skafandra zaparowala i wszystko zrobilo sie szare. W koncu pokrecil glowa.
— Do roboty — powiedzial. — I tak nic nie robimy, a w ten sposob mamy szanse cos jeszcze zdzialac.
— Ostatni problem — powiedziala Indy. — Caly ten plyn hydrauliczny zajmie sie ogniem.
— Och, z tym damy sobie rade — zasmial sie Garcia. — Normalny maly pozar to bedzie mila odmiana.
— Jasny gwint! — wrzeszczal Paul, wymachujac na wszystkie strony gasnica; cale wnetrze komory dziala az huczalo od plomieni. — Powinienem byl zajrzec do notatek!
Kiedy brygada naprawcza zaatakowala pozar gasnicami, armatkami azotowymi, a w koncu kocami, szalejace plomienie udalo sie wreszcie ugasic.
— Dobrze, ze mamy tyle dziur — warknela Indy, kiedy dowodcy i Kilzer zebrali sie znow w miejscu zbrodni. — Gdyby nie to, pewnie bysmy wylecieli w powietrze.
— Niech juz pani da spokoj — warknal Kilzer. — Plyn hydrauliczny ma bardzo wysoka temperature wrzenia. Ani przez chwile nie grozil nam wybuch.
— Ani przez chwile — zasmiala sie histerycznie Indy. — Ani przez chwile.
— Och, zamknij sie.
Pulkownik Garcia badal poczernialy metal owiniety wokol amortyzatora. Wszystko wskazywalo na to, ze niezwykly pomysl zadzialal.
— Chyba wytrzyma — powiedzial.
— Po pierwszym strzale pewnie bedzie cieklo jak cholera — zauwazyl Kilzer — ale dopoki Indy bedzie o to dbala i dopoki to ustrojstwo zupelnie nie odpadnie, dzialo powinno strzelac.
— Indy ma duzo innych rzeczy na glowie — przypomnial mu Mitchell.
— Chyba poprosze o pluton ochotnikow, ktorzy pojechaliby z wami — powiedzial Garcia. — Ciagle jest jeszcze sporo rzeczy do naprawienia, beda tez nowe. Przyda wam sie pomoc.
— Amen — mruknela Indy.
— Bardzo prosze — powiedzial Mitchell. — Co poza tym?
— Wszystko, co dalo sie zrobic, jest zrobione — odparl dowodca brygady naprawczej. — Musielismy zdjac jedno kolo; bylo za mocno uszkodzone, zeby je wymieniac, ale przy waszej zmniejszonej predkosci to nie powinno miec znaczenia.
— Dobra, w takim razie jedziemy.
— Orostanie, widze, ze SheVa wciaz sie zbliza. — Wodz spojrzal na mapy i potrzasnal lbem. — To bardzo niedobrze.
— Spodziewalem sie, ze pojedzie za ludzmi przez przelecz albo ich poprowadzi — odparl ze zloscia oolt’ondai. — Nie myslalem, ze zajdzie mnie z flanki. A w ten wlasnie sposob przelamala obrone pod przelecza.
— Ludzie wlasnie tacy sa — powiedzial Tulo’stenaloor, potrzasajac grzebieniem. — Zawsze pojawiaja sie tam, gdzie sie ich najmniej spodziewasz. Ale trzeba SheVe zatrzymac.
— Staram sie.
— No tak. — Wodz z rozbawieniem klapnal paszcza. — Mam wiecej oolt’poslenar niz godnych zaufania pilotow. Ale chyba wysle czesc pilotow, bo tutaj nie mam z nich zadnego pozytku.
— Ta SheVa ma niewiarygodne szczescie — warknal Orostan. — Nie wiem, ile naszych okretow zniszczyla, ale duzo. A kiedy…
— Tak, problemy, problemy, problemy — przerwal mu estanaar. — Ja sie tym zajme. Ty tylko zgromadz sily i zatrzymaj ten przeklety czolg. Inaczej obaj skonczymy jako ozdoby na scianie jakiegos czlowieka!
Duncan wspial sie na zbocze, a potem padl plasko na brzuch i przez ostatnie kilka metrow czolgal sie, zeby nie pokazywac sie na tle nieba.
Opuszczenie okopow bylo trudniejsze niz wejscie na wzgorze. Ostrzal pozycji batalionu byl niemal ciagly, wiec jedyna droga wiodla przez laczace okopy transzeje. I chociaz Kosiarze i pancerze techniczne polaczyli ze soba wszystkie pozycje strzeleckie i jamy dowodzenia, nie zawracali sobie glowy kopaniem linii odwrotu.