atakuje z boku. Jak na cos tak wielkiego piekielnie trudno ja przyszpilic.
— Czy dotrze do Franklin?
Wodz zastanawial sie przez chwile, a potem zmarszczyl skore, wzdychajac.
— Byc moze, estanaarze, byc moze. Sprobuje ja zatrzymac, zanim dotrze do Franklin. Ale nie wiem, za jaka cene.
— Cena nie gra roli. Jesli bedziesz musial wyslac przeciw niej resztki swoich sil, zrob to. Niedlugo znow bedziemy mieli Gap, wtedy wysle wam wiecej wojsk. Ale musisz ja zatrzymac; nie uda nam sie odbic Gap w czasie jadrowego ostrzalu.
— Tak jest, estanaarze, zatrzymam ja.
— Zrob to — odparl Tulo’stenaloor — a wtedy ten swiat bedzie nasz. Powodzenia.
— Zatrzymam ja — warknal Orostan. — Na kosci Alld’nt, zatrzymam ja.
— Nie da rady — powiedzial Pruitt, krecac glowa.
— Dlaczego? — Mitchell spojrzal na mape.
— Tamto wzgorze bylo dosc strome, mielismy porzadny cel. To wzgorze ma po naszej stronie dlugie, lagodnie nachylone zbocze. Nie moge wpakowac tam pocisku, jesli nie bede mial jakiegos urwiska.
— Tam jest cholernie duzo Posleenow, a oni nie beda siedzieli z zalozonymi rekami.
— Wiem, sir — odparl specjalista — ale nie damy rady strzelic. Co innego, gdybysmy byli po poludniowej stronie, ale chyba nie chce pan teraz tam jechac, prawda?
— Nie przy takim rozmieszczeniu sil w okolicy — powiedzial pulkownik. — Masz jakies propozycje?
— Hmmm… — Pruitt spojrzal na wyswietlacz i wprowadzil kilka poprawek, a potem cos zmierzyl. — Jesli cofniemy sie do ostatniego miejsca, z ktorego strzelalismy…
— Minimalny dystans to cztery tysiace metrow — powiedzial pulkownik, zerkajac na mape. — Ledwie sie zmiescimy. Nie zniesie pocisku?
— To… moze byc problem — przyznal dzialonowy… — Wiatry generalnie wieja z polnocnego zachodu na poludniowy wschod. Kto wie, byc moze bedziemy musieli strzelic dwa razy!
— Bedziemy strzelac praktycznie pionowo w gore; jesli ten cholery pocisk do nas wroci, juz nigdy wiecej nie strzelimy!
— Quebec Osiem-Szesc, wycofaj swoje wysuniete jednostki. Bedziemy musieli zawrocic niemal do punktu wyjscia. Wydziel pododdzial, zeby nas oslanial.
LeBlanc przez chwile zastanawiala sie nad tym, co uslyszala, a potem zadrzala, mimo goraca buchajacego z wnetrza czolgu.
— Czy to ma cos wspolnego z odlegloscia ponizej czterech tysiecy metrow?
— Potwierdzam. Odbior.
— Nawet w punkcie wyjscia bedziemy ponizej czterech tysiecy metrow od celu. Odbior.
— Potwierdzam. Zalecam wycofac sie i schowac.
— Nie bedzie dobrze.
— Nie bedzie.
— Wiesz, jaki jest problem z SheVa? — powiedzial Utori. — Zero finezji.
— O co ci chodzi? — spytal Bazzett, otwierajac puszke zjedzeniem. Jesli maja sie zatrzymac na kilka minut, moze w tym czasie zjesc.
Batalion pospiesznie zawrocil, oddajac teren, ktory z takim trudem zdobyl. Pozostal tylko jeden abrams, ukryty za oslona, z wylaczona elektronika i odwrocony tylem do wybuchu. Wszyscy zolnierze zostali wycofani do pojazdow; gdyby Posleeni sie przebili, nic by z nich nie zostalo.
— Tylko popatrz. Albo nuklearne zniszczenie, albo nic. — Operator ciezkiej broni otworzyl swoj karabin maszynowy i szorowal komore zuzyta zielona szczoteczka do zebow.
— Ma MetalStormy — zaprotestowal Bazzett. Obaj ignorowali fakt, ze w kazdej chwili moze im spasc na glowy pocisk z antymateria. Pociski razenia powierzchniowego mialy minimalny zasieg miedzy innymi dlatego, ze SheVa strzelala na niewielkie odleglosci wyjatkowo niecelnie. Zaprojektowano ja z mysla o zasiegu rzedu piecdziesieciu kilometrow i wiecej, tak wiec mniejsze dystanse oznaczaly strzelanie niemal pionowo w powietrze. Przy takim kacie nachylenia miejsce ladowania pocisku bylo niemal wylacznie kwestia szczescia.
— Jasne, ale to tylko czterdziesci milimetrow. — Utori zlozyl z trzaskiem bron i napil sie wody z buklaka. — Przydalyby im sie stopiatki z malymi pociskami z antymateria. Na przyklad… dziesiec kiloton; to by wystarczylo, zeby oczyscic szczyt wzgorza. A nie jakies jebane sto kiloton, ktore zmiecie cale zasrane hrabstwo.
— Moze i tak, ale one nie byly zaprojektowane do tak bezposredniego ostrzalu. — Bazzett odlozyl lyzke, widzac zagladajacego do przedzialu zalogi dowodce.
— SheVa wlasnie wystrzelila.
— Cholera, jaki jest czas lotu? — spytal Utori, lapiac za helm i wciskajac go na glowe.
— Pewnie okolo minuty — odparl dowodca, wracajac na swoj fotel. — Trzymac mi sie, kurwa — dodal, wylaczajac radio i wysadzajac wszystkie bezpieczniki; wybuch moze spowodowac nieprzyjemny impuls elektromagnetyczny, ktory moglby uszkodzic elektronike transportera.
Bazzett podniosl plastikowo-metalowy pojemnik i wycisnal resztke fasoli z wolowina do ust, a potem wyrzucil opakowanie do pustej skrzynki po amunicji, uzywanej jako kosz na smieci. Popil woda, wsadzil palce w uszy, zgial sie wpol i otworzyl usta.
— Bedzie kiepsko.
— Cholera — mruknal Pruitt, patrzac na przesuwajacy sie wskaznik toru pocisku, aby na tej podstawie okreslic prawdopodobny punkt trafienia. — Nie jest dobrze.
— Gdzie spadnie? — spytal Mitchell.
— Skreca na polnocny wschod. Jesli nie zawroci, wyladuje w polowie drogi miedzy Posleenami a oddzialem LeBlanc. Na szczescie ustawilem glowice na detonacje nad celem, wiec jesli wyladuje po tej stronie doliny, gdzie jest Franklin, Posleeni powinni sie znalezc w cieniu wybuchu.
Mitchell tylko chrzaknal. W tej chwili nikt juz nie mogl niczego zrobic.
Tulo’stenaloor spojrzal na meldunek o ogniu balistycznym i zatrzepotal w podnieceniu grzebieniem.
— Niech demony nieba i ognia pozra i wydala ich dusze! — warknal. — Orostanie!
Oolt’ondai zobaczyl lecacy w niebo slup ognia. Mogl oznaczac tylko jedno.
— Przykro mi, estanaarze — powiedzial, nie patrzac nawet na komunikator. — Teraz wszystko zalezy od ciebie.
A potem spojrzal w niebo, czekajac na ogien.
Stukilotonowy pocisk byl ciezszy niz glowica burzaca ze wzgledu na weglowo-uranowa matryce, ktora