Podczas lotu do Pragi ogloszono alarm bombowy. Bomby nie znaleziono, ale wszyscy najedli sie strachu.
Wlasnie sadowilismy sie na miejscach, kiedy z glosnikow rozlegl sie glos pilota, nakazujac mozliwie najszybsze opuszczenie samolotu. Zadnego „Szanowni panstwo, w imieniu British Airways” ani niczego w tym stylu. Po prostu: „Wysiadajcie z samolotu. Jak najszybciej”.
Czekalismy w pomalowanej na liliowo sali, w ktorej znajdowalo sie o dziesiec krzesel mniej niz pasazerow, w tle nie grala zadna muzyka i nie wolno bylo palic. Mimo to zapalilem. Kobieta w uniformie z duza iloscia makijazu na twarzy kazala mi zgasic papierosa, ale wyjasnilem, ze mam astme, a papieros, ktorego pale, to ziolowe lekarstwo powodujace rozszerzenie naczyn krwionosnych, ktore musze stosowac w sytuacjach stresowych. Wszyscy mnie za to nienawidzili, a najbardziej palacze.
Kiedy ostatecznie dowleklismy sie z powrotem do samolotu, zaczelismy zagladac pod siedzenia, zaniepokojeni, ze pies policyjny mogl byc tego dnia przeziebiony i ze gdzies lezy mala czarna torba przegapiona przez ekipe poszukiwawcza.
Pewien mezczyzna udal sie do psychiatry, poniewaz paralizowal go strach przed lataniem. Jego fobia zrodzila sie z przekonania, ze na pokladzie kazdego samolotu, do ktorego wsiadzie, znajdzie sie bomba. Psychiatrze nie udalo sie wyleczyc fobii, wiec odeslal pacjenta do statystyka. Statystyk postukal w kalkulator i poinformowal mezczyzne, ze szansa, iz w nastepnym samolocie, do ktorego wsiadzie, znajdzie sie bomba, wynosi pol miliona do jednego. To nie usatysfakcjonowalo mezczyzny przekonanego, ze to wlasnie on wsiadzie do tego jednego samolotu na pol miliona. Tak wiec statystyk ponownie postukal w kalkulator i powiedzial: „no dobrze, czy czulby sie pan bezpieczniej, gdyby szanse wynosily jeden do miliona?” Mezczyzna powiedzial, ze oczywiscie, czulby sie bezpieczniej. W zwiazku z tym statystyk powiedzial: „Szanse, ze na pokladzie nastepnego samolotu, do ktorego pan wsiadzie, znajda sie dwie bomby podlozone przez rozne osoby wynosza dokladnie dziesiec milionow do jednego”. Mezczyzna sprawial wrazenie zdezorientowanego i zapytal: „Wszystko pieknie, ale w jaki sposob mialoby mi to pomoc?” Statystyk odparl: „To bardzo proste. Niech pan sam zabierze bombe na poklad”.
Opowiedzialem te historyjke ubranemu w szary garnitur biznesmenowi z Leicester, ktory zajmowal miejsce obok mnie, ale w ogole go ona nie rozbawila. Zamiast tego zawolal stewardese i oznajmil, ze wedlug niego ukrylem bombe w bagazu. Musialem opowiedziec cala historie stewardesie, a potem jeszcze drugiemu pilotowi, ktory przyszedl do nas i przykucnal u mych stop z zagniewana mina. Nigdy wiecej nie zamierzam prowadzic kurtuazyjnych rozmow w samolocie.
Byc moze nie zorientowalem sie, jakie uczucia wywoluja w ludziach mysli na temat bomb w samolotach. To mozliwe. Za bardziej prawdopodobne wyjasnienie mozna uznac fakt, iz bylem jedyna osoba na pokladzie samolotu, ktora wiedziala, kto wywolal falszywy alarm i co on oznaczal.
Bylo to pierwsze, niemrawe, wstepne posuniecie Operacji Uschniete Drzewo.
Lotnisko w Pradze jest nieco mniejsze od napisu „Lotnisko w Pradze”, ktory znajduje sie przed terminalem. Stalinowska gigantomania napisu kazala mi sobie zadac pytanie, czy znak ten wybudowano przed wynalezieniem nawigacji radiowej, aby piloci mogli go odczytac, znajdujace sie jeszcze w polowie drogi nad Atlantykiem.
W srodku, no coz, lotnisko to lotnisko. Niewazne,
Wiesci o ucieczce Czech z sowieckiej paszczy nie dotarly jeszcze do urzednikow kontrolujacych paszporty, ktorzy siedzieli w szklanych budkach i wciaz uczestniczyli w zimnej wojnie za pomoca pelnych obrzydzenia spojrzen, jakimi obrzucali wszystko: od fotografii w paszportach poczynajac, na stojacych przed nimi dekadenckich imperialistach konczac. Ja bylem takim imperialista, do tego popelnilem blad, wkladajac hawajska koszule, ktora, jak przypuszczam, podkreslala w ich oczach moja dekadencje. Nastepnym razem zachowam sie rozsadniej. Tyle tylko, ze do tego czasu ktos byc moze znajdzie klucz do szklanych budek i powie tym biedaczyskom, ze znajduja sie obecnie na wspolnej kulturowej i ekonomicznej platformie z Eurodisneylandem. Postanowilem sie dowiedziec, jak sie mowi po czesku „Juz za toba tesknie”.
Wymienilem troche pieniedzy i wyszedlem na zewnatrz. Byl chlodny wieczor, a szerokie, stalinowskie kaluze na parkingu, ochlapujace niebo niebieskimi i szarymi — odblaskami ustawionych tu niedawno neonowych reklam czynily go jeszcze chlodniejszym. Skrecilem za rog terminalu i poczulem powitalne uderzenie wiatru smagajacego twarz deszczem o smaku diesla, hulajacego wokol goleni i szarpiacego nogawki spodni. Stalem przez chwile, napawajac sie osobliwoscia tego miejsca. Dotarlo do mnie ze zmienilem swoje polozenie, i to nie tylko w sensie geograficznym.
Ostatecznie znalazlem taksowke i plynnym angielskim poinformowalem kierowce, ze chce dojechac na plac Waclawa. Teraz wiem, ze brzmienie tej prosby jest fonetycznie identyczne z czeskim wyrazeniem: „Jestem turysta o bardzo malym rozumku, prosze, zabierz mi wszystkie pieniadze”. Samochod byl tatra, a kierowca lajdakiem; jechal szybko i pewnie, nucac wesolo pod nosem, niczym czlowiek, ktory wlasnie wygral w totka.
Bylo to jedno z najpiekniejszych miejsc, jakie kiedykolwiek widzialem w jakimkolwiek miescie. Plac Waclawa nie jest w ogole placem, ale podwojna aleja polozona na zboczu. Na jego szczycie znajduje sie ogromny budynek Muzeum Narodowego. Nawet gdybym nie wiedzial nic o tym miejscu, instynktownie wyczuwalbym jego znaczenie. Na odcinku pol mili szarych i zoltych kamieni swoje pietno odcisnelo niejedno wydarzenie historyczne, zarowno pradawne, jak i wspolczesne.
Kiedy kierowca podal wysokosc oplaty za przejazd, musialem mu przez kilka minut tlumaczyc, ze nie zamierzam kupic taksowki, a chce tylko uzgodnic cene za pietnascie minut, jakie w niej spedzilem. Poinformowal mnie, ze jego samochod nalezy do firmy wynajmujacej limuzyny, a przynajmniej powiedzial „limuzyny” i bez przerwy wzruszal ramionami. Po chwili zgodzil sie zmniejszyc swoje zadania do zaledwie astronomicznych. Wzialem do reki torbe podrozna i ruszylem w droge.
Amerykanie zalozyli, ze sam znajde sobie nocleg, a jedyna niezawodna metoda, dzieki ktorej wyglada sie jak osoba, ktora przez dlugi czas szukala noclegu, polega na szukaniu przez dlugi czas noclegu. Rozpoczalem zatem spokojny dwugodzinny marsz po Pradze Jeden, glownej dzielnicy starego miasta. Dwadziescia szesc kosciolow, czternascie galerii i muzeow, opera — gdzie Mozart po raz pierwszy wystawil
Zatrzymalem sie w kilku barach, aby wchlonac troche atmosfery miasta, ktora podawano w wysokich kuflach o prostych sciankach z napisem „Budweiser”. Obserwowalem, jak wspolczesne Czechy chodza, mowia, ubieraja sie i zabawiaja. Wiekszosc kelnerek zakladala, ze jestem Niemcem, co wynikalo z faktu, iz przedstawiciele tej narodowosci zalewali miasto szeroka fala. Podrozujacy w dwunastoosobowych grupach, z plecakami i odkrytymi grubymi udami, maszerowali cala szerokoscia ulicy. Dla wiekszosci Niemcow Praga lezala w odleglosci zaledwie kilku godzin jazdy czolgiem od domu, trudno sie zatem dziwic, ze traktowali to miasto jak kraniec swojego ogrodu.
W taniej restauracyjce nad rzeka zamowilem talerz gotowanej wieprzowiny i pierogi, a nastepnie, namowiony przez pare Walijczykow przy sasiednim stoliku, udalem sie na Most Karola. Pan i Pani Walijczykowie rozplywali sie nad nim w zachwytach, ale za sprawa tysiaca ulicznych grajkow okupujacych kazdy metr balustrady