Policjanci przybyli w liczbie okolo tuzina, wszyscy w mundurach. Przesadzili nieco, kopiac w drzwi, wydzierajac sie i przewracajac rozne sprzety. Przewodniczacy klasy mowil troche po angielsku, ale najwyrazniej niewystarczajaco dobrze, zeby zrozumiec slowa „to boli”. Zwlekli mnie na dol na oczach pobladlej wlascicielki — ktora prawdopodobnie miala nadzieje, ze czasy, kiedy o swicie policja wywozila furgonetkami lokatorow, odeszly na zawsze — podczas gdy inne zmierzwione glowy zerkaly na mnie nerwowo przez szpary w drzwiach.
Na komisariacie zamkneli mnie na jakis czas w pokoju — bez kawy, bez papierosow, bez zyczliwych twarzy — po czym nakrzyczeli na mnie jeszcze troche, spoliczkowali i wymierzyli kilka ciosow w klatke piersiowa, a nastepnie wrzucili do celi;
Ogolnie rzecz biorac, wydawali sie zupelnie kompetentni.
W celi znajdowalo sie dwoch lokatorow, obaj byli mezczyznami. Nie wstali, kiedy wszedlem. Jeden z nich prawdopodobnie nie moglby sie podniesc, nawet gdyby chcial, jako ze byl bardziej pijany, niz ja kiedykolwiek bylem w swoim zyciu. Mial szescdziesiat lat, alkohol saczyl sie z kazdej czesci jego ciala, a glowa opadla mu tak nisko na piersi, ze nie wierzylem, iz ten czlowiek moze miec kregoslup.
Mlodszy z mezczyzn mial ciemniejsza karnacje i byl ubrany w T-shirt i spodnie khaki. Zmierzyl mnie wzrokiem od stop do glow, po czym wrocil do wylamywania palcow. Podnioslem pijaka z krzesla i polozylem go, niezbyt delikatnie, w rogu celi. Usiadlem naprzeciwko T-shirta i zamknalem oczy.
—
Nie wiem, jak dlugo spalem, poniewaz zabrali mi rowniez zegarek — jak przypuszczam, na wypadek, gdybym znalazl sposob, by sie na nim powiesic — ale zdretwienie posladkow powiedzialo mi, ze minelo co najmniej kilka godzin.
Pijak zniknal, a T-shirt siedzial w kucki obok mnie.
—
Potrzasnalem glowa i znowu zamknalem oczy, biorac ostatni oddech przed wcieleniem sie w inna osobe.
Uslyszalem, ze T-shirt sie drapie. Dlugie, powolne, pelne zadumy drapniecia.
— Amerykanin?
Skinalem glowa, nie otwierajac oczu, i na chwile ogarnal mnie dziwny spokoj. o wiele latwiej byc kims innym.
T-shirta trzymali przez cztery dni, mnie przez dziesiec. Nie pozwolono mi golic sie i palic, a do jedzenia aktywnie zniechecala mnie osoba przygotowujaca posilki. Raz czy dwa przesluchali mnie w sprawie alarmu bombowego w samolocie z Londynu, kazali mi obejrzec jakies fotografie — poczatkowo dwie lub trzy, pozniej, kiedy zaczeli tracic zainteresowanie, cale katalogi przestepcow — ale dokladalem wszelkich staran, aby sie na nich nie skupiac, i staralem sie ziewac za kazdym razem, kiedy wymierzali mi policzek.
Dziesiatej nocy zabrali mnie do bialego pokoju i obfotografowali pod setka roznych katow, po czym oddali mi pasek, sznurowki i zegarek. Zaproponowali mi nawet brzytwe, odmowilem jednak, poniewaz raczka wygladala na ostrzejsza od ostrza, a broda wydawala sie pomagac mi w metamorfozie.
Na zewnatrz bylo ciemno, zimno i ciemno, deszcz probowal padac w ten nieudolny, och-tak-naprawde- zupelnie-mnie-to-nie-obchodzi sposob. Szedlem powoli, jakbym nie przejmowal sie deszczem, ani niczym innym, co mialo mi do zaoferowania zycie na ziemi. Mialem nadzieje, ze nie kaza mi dlugo czekac.
Nie musialem czekac w ogole.
Dostrzezenie ciemnozielonego porsche 911 nie wymagalo specjalnego sprytu, poniewaz porsche wystepowaly na ulicach Pragi rownie rzadko jak ja. Sunelo powoli razem ze mna przez jakies sto metrow, potem wysforowalo sie do przodu i zatrzymalo na koncu ulicy. Kiedy zblizylem sie na mniej wiecej dziesiec metrow, otworzyly sie drzwi po stronie pasazera. Zwolnilem, rozejrzalem sie dookola i schylilem glowe, aby przyjrzec sie kierowcy. Byl po czterdziestce, mial kwadratowa szczeke i z powodzeniem siwiejace wlosy. Ludzie z dzialu marketingu Porsche z ochota przedstawiliby go jako „typowego wlasciciela” — jezeli naprawde byl wlascicielem, co wydawalo sie malo prawdopodobne, biorac pod uwage jego zawod.
Oczywiscie wtedy jeszcze nie powinienem byl wiedziec, czym sie zajmuje.
— Podwiezc cie? — zapytal. Mogl pochodzic skadkolwiek, i prawdopodobnie tak wlasnie bylo. Zobaczyl, ze zastanawiam sie nad propozycja albo nad nim, dlatego dodal usmiech, aby przypieczetowac umowe. Bardzo ladne zeby.
Zerknalem w strone tylnego siedzenia, gdzie siedzial T-shirt zwiniety na malenkim tylnym siedzeniu. Oczywiscie nie mial teraz na sobie T-shirta, tylko jaskrawofioletowy stroj bez jednego zagniecenia. Przez dluzsza chwile bawil sie moim zaskoczeniem, po czym skinal glowa — czesciowo na przywitanie, czesciowo zapraszajaco. Kiedy wsiadlem do srodka, kierowca ryknal silnikiem i swawolnie puscil sprzeglo, tak ze musialem w dzikim pospiechu zamykac drzwi. Obaj uznali to za niezwykle zabawne. T-shirt, ktory z cala pewnoscia nie mial naprawde na imie Hugo, podetknal mi pod nos paczke dunhilli. Wyciagnalem jednego i zapalilem zapalniczka samochodowa.
— Gdzie cie podwiezc? — spytal kierowca.
Wzruszylem ramionami i powiedzialem, ze do centrum miasta, choc nie mialo to wiekszego znaczenia. Skinal glowa i dalej nucil pod nosem. Pucciniego, jak sadze. A moze Take That. Siedzialem i palilem, nie odzywajac sie ani slowem, zupelnie jakby tego rodzaju sytuacje zdarzaly mi sie regularnie.
— Tak na marginesie — powiedzial w koncu kierowca — jestem Greg.
Usmiechnal sie, a ja pomyslalem: no pewnie, ze jestes Greg.
Oderwal reke od kierownicy i wyciagnal ja w moja strone. Wymienilismy uscisk dloni, krotki, ale przyjacielski, a ja zamilklem, zeby pokazac, ze jestem panem samego siebie i mowie tylko wtedy, kiedy mam na to ochote, a nie wczesniej.
Po chwili odwrocil glowe i spojrzal na mnie. Twardszym spojrzeniem. Juz nie tak przyjacielskim. Odpowiedzialem zatem:
— Nazywam sie Ricky.
Czesc druga
Rozdzial 17
Chyba nie mowisz serio!
Naleze teraz do zespolu. Do druzyny. Do kasty. Reprezentujemy szesc narodow, trzy kontynenty, cztery religie i dwie picie. Tworzymy szczesliwa kompanie braci z jedna siostra, ktora rowniez jest szczesliwa, bo ma oddzielna lazienke.
Ostro pracujemy, ostro sie wyglupiamy, ostro pijemy, a nawet ostro spimy. Tak naprawde jestesmy ostrzy. Z bronia obchodzimy sie w sposob, ktory zdradza, ze wiemy, jak obchodzic sie z bronia, dyskutujemy o polityce w sposob, ktory zdradza, ze nauczylismy sie spogladac na sprawy z szerszej perspektywy.
Nazywamy sie Miecz Sprawiedliwosci.
Co dwa tygodnie rozbijamy oboz w innym miejscu i jak dotad czerpalismy wode z rzek w Libii, Bulgarii, Karolinie Poludniowej i Surinamie. Nie wode do picia, rzecz jasna, bo te dostarcza sie nam w plastikowych butelkach, ktore dwa razy w tygodniu przylatuja razem z czekolada i papierosami. Natenczas Miecz