Krotko mowiac, kazda osoba goszczaca w Murren po prostu musiala odwiedzic to miejsce, jezeli tylko miala ku temu sposobnosc. Rodzina Van Der Hoewe uznala — uprzedniego wieczoru podczas kolacji, na ktora podano
Wysiedlismy z Hugonem na gornej stacji kolejki linowej i kazdy z nas udal sie w swoja strone. Ja wszedlem do srodka, westchnalem i pokrecilem glowa, zdumiony schludnoscia tego wysokogorskiego lokalu, podczas gdy Hugo krecil sie na zewnatrz, palac papierosa i majstrujac przy wiazaniach. Staral sie pielegnowac swoj image powaznego narciarza, ktorego interesuja wylacznie strome stoki i sypki snieg, a w ogole to nie zawracajcie mi glowy, bo ta solowka na basie brzmi po prostu fantastycznie. Cieszylem sie, ze mnie przypadla rola idioty z rozdziawiona geba.
Napisalem kilka pocztowek — z jakiegos powodu wszystkie do mezczyzny imieniem Colin — i od czasu do czasu zerkalem na dol na Austrie, Wlochy i Francje lub jakies inne pokryte sniegiem miejsce, az w koncu kelnerzy zaczeli sie irytowac. Zaczalem sie wlasnie zastanawiac, czy daloby sie naciagnac budzet Miecza Sprawiedliwosci na druga filizanke kawy, kiedy katem oka zauwazylem poruszajaca sie kolorowa plame. Podnioslem wzrok i zobaczylem Hugona machajacego z tarasu widokowego.
Zauwazyli go rowniez pozostali goscie w restauracji. Prawdopodobnie zauwazyly go tysiace ludzi w Austrii, Wloszech i Francji. Ogolnie rzecz biorac, dal pokaz zalosnej amatorszczyzny i gdyby w poblizu znajdowal sie Francisco, trzepnalby porzadnie Hugona, jak to musial wielokrotnie czynic podczas szkolenia. Ale Francisco znajdowal sie gdzie indziej, a Hugo zupelnie bez powodu robil z siebie wielokolorowego glupka, a ze mnie belkoczacy pod nosem wrak czlowieka. Jedynym pozytywnym aspektem sytuacji byl fakt, iz zaden z zaciekawionych gapiow nie byl w stanie okreslic, do kogo konkretnie macha Hugo.
A to dlatego, ze mial na nosie okulary przeciwsloneczne.
Pierwsza czesc trasy pokonalem w spokojnym tempie. Z dwoch powodow: po pierwsze, w chwili oddania strzalu chcialem miec mozliwie rowny oddech, a po drugie i wazniejsze, balem sie — wprost panicznie sie balem — zlamac noge i zostac zniesionym na noszach z gory z duza liczba elementow karabinka snajperskiego ukrytych w roznych zakamarkach ubrania.
Zjezdzalem zatem powoli, zeslizgujac sie bokiem na nartach, wykonujac maksymalnie szerokie skrety, lagodnie trawersujac najtrudniejsze odcinki stoku, az w koncu dojechalem do granicy lasu. Ostrosc nachylenia troche mnie niepokoila. Kazdy glupi widzial, ze Dirk i Rhona nie jezdzili na tyle dobrze, aby pokonac te trase bez ogromnej liczby upadkow; byc moze nawet upadkow, po ktorych sie nie wstaje. Na miejscu przyjaciela Dirka, czy nawet jakiegos nieobojetnego przypadkowego narciarza, powiedzialbym Dirkowi, zeby dal sobie spokoj. Zjedz na dol kolejka i znajdz jakis lagodniejszy stok.
Ale Francisco nie mial watpliwosci, jaka decyzje podejmie Dirk. Byl przekonany, ze zna go wystarczajaco dobrze. Przeprowadzona przez Francisca analiza wskazywala, ze Dirk niechetnie siegal do portfela — przypuszczam, ze to jedna z pozadanych cech ministra finansow — tymczasem, gdyby zdecydowali sie z zona zrezygnowac, musieliby zaplacic grube pieniadze za zjazd kolejka linowa na dol.
Francisco zapewnil mnie, ze Dirk zjedzie z gory na nartach.
Tak na wszelki wypadek polecil Latifie, aby wpadla poprzedniego wieczoru do baru w hotelu Edelweiss, w czasie gdy Dirk wlewal sobie tam do gardla kilka kieliszkow brandy, i porozplywala sie nad odwaga kazdego, kto zmierzylby sie z trasa narciarska ze Schilthornu. Dirk wygladal zrazu na nieco zaniepokojonego, ale trzepoczace rzesy Latify i jej falujacy biust sprawily, ze wzial sie w garsc i obiecal nastepnego wieczoru postawic jej drinka, jezeli uda mu sie zjechac na dol w jednym kawalku.
Latifa skrzyzowala palce za plecami i obiecala, ze przyjdzie o dziewiatej.
Hugo zatrzymal sie, wyznaczajac pozycje celu, i stal tam teraz, palac papierosa, usmiechal sie i generalnie fantastycznie bawil. Przejechalem obok niego i zatrzymalem sie dziesiec metrow dalej miedzy drzewami, rowniez po to, by pokazac sobie i Hugonowi, ze wciaz potrafie podejmowac decyzje. Odwrocilem sie i spojrzalem w kierunku szczytu, sprawdzajac pozycje, katy, oslone, po czym dalem Hugonowi znak glowa.
Wyrzucil papierosa, wzruszyl ramionami i ruszyl w dol, wykonujac niepotrzebnie widowiskowy skok na muldzie i wzbijajac tuman sniegu przy perfekcyjnym hamowaniu po drugiej stronie zjazdu okolo sto metrow dalej. Odwrocil sie do mnie tylem, rozpial kombinezon i zaczal siusiac na skaly.
Mnie rowniez chcialo sie siusiu. Cos mi jednak mowilo, ze jezeli zaczne, to nigdy nie przestane; bede siusiac, az zostanie ze mnie tylko sterta ubran.
Odczepilem obiektyw aparatu fotograficznego, zdjalem oslone i spojrzalem przez okular w gore stoku. Szklo natychmiast zaparowalo, w zwiazku z tym rozpialem kurtke i wlozylem pod nia lunete, aby sie ogrzala.
Bylo zimno i cicho. Slyszalem, jak drza mi palce, kiedy zaczalem skladac karabin.
Zobaczylem go. Znajdowal sie moze osiemset metrow ode mnie. Byl rownie tlusty, jak zawsze; typ sylwetki, o ktorej marza snajperzy. Jezeli w ogole miewaja jakies marzenia.
Nawet z tej odleglosci widac bylo, ze Dirk przezywa ciezkie chwile. Jezyk ciala wypowiadal sie krotkimi, zwiezlymi zdaniami. Nie. Przezyje. Tego. Zjazdu. Tylek wypiety, klatka piersiowa wysunieta do przodu, nogi sztywne ze strachu i wyczerpania; jechal w slamazarnym tempie sunacego lodowca.
Rhona radzila sobie nieco lepiej, ale niewiele. Niezgrabnie, nerwowo, choc z coraz wieksza wprawa, sunela w dol stoku jak tylko potrafila najwolniej, starajac sie nie wysforowac zanadto przed swojego zalosnego meza.
Czekalem.
Kiedy zblizyli sie na piecset metrow, zaczalem szybko oddychac, nasycajac krew tlenem, aby przygotowac sie do odciagniecia kurka i przytrzymania go w takiej pozycji, kiedy znajda sie w odleglosci niecalych dwustu metrow. Wydychalem delikatnie powietrze kacikiem ust, aby nie zaparowac ponownie lunety.
Kiedy zblizyli sie na niecale czterysta metrow, Dirk wywrocil sie po raz pietnasty i najwyrazniej nie mial zamiaru szybko sie podniesc. Widzac, ze nie moze zlapac oddechu, odciagnalem radelkowany uchwyt zamka, odbezpieczajac karabin. Zmieniajaca pozycje iglica wydala potwornie glosny trzask. Jezus Maria, ale bedzie huk. Nagle zaczalem rozmyslac o lawinach i musialem powstrzymac sie od snucia szalonych fantazji, w ktorych lezalem przysypany tysiacami ton sniegu. A co, gdyby nikt nie znalazl mojego ciala przez dwa lata? Moglo sie okazac, ze anorak, ktory mam na sobie, okaze sie koszmarnie niemodnym kawalkiem materialu, kiedy w koncu mnie odkopia. Zamrugalem piec razy, starajac sie uspokoic oddech, wyobraznie i narastajaca panike. Bylo za zimno, aby mogla zejsc lawina. Do tego potrzeba ogromnej ilosci sniegu, a nastepnie silnego slonca. Zaden z tych warunkow nie zostal spelniony. Wez sie w garsc. Zmruzylem oczy i spojrzalem przez lunete. Dirk ponownie stanal na nogi.
Patrzyl na mnie.
A przynajmniej patrzyl na linie drzew, wycierajac gogle ze sniegu.
Nie mogl mnie widziec. To bylo niemozliwe. Siedzialem przyczajony za zaspa, w ktorej wykopalem waziutenki rowek na karabin. Nieregularny gaszcz drzew zapewnial mi doskonaly kamuflaz. Na pewno mnie nie widzial.
Na co zatem patrzyl?
Ostroznie schylilem glowe, chowajac sie za zaspa i rozejrzalem w poszukiwaniu samotnego przelajowca, zablakanej kozicy, zespolu rewiowego z musicalu
Cisza.
Pomalutku podnioslem sie i mruzac oczy, spojrzalem przez lunete. W lewo, w prawo, w gore i w dol.
Dirk zniknal.
Niczym amator podskoczylem, rozpaczliwie przeczesujac wzrokiem szczypiaca w oczy, rozmazujaca ksztalty — biel. Poczulem w ustach smak krwi, serce walilo mi jak mlotem w oszalalej probie wydostania sie na zewnatrz.
Tam. Dwiescie siedemdziesiat metrow. Poruszal sie szybciej. Zaczal odwaznie szusowac na wyplaszczonym odcinku stoku, przez co wynioslo go na druga strone nartostrady. Zamrugalem raz jeszcze, przytknalem prawe oko do lunety i zamknalem lewe.
Znajdowal sie w odleglosci stu osiemdziesieciu metrow. Wciagnalem powietrze dlugim, spokojnym oddechem i znieruchomialem, kiedy pluca napelnily sie do trzech czwartych objetosci.