terrorystyczne daja wszystkim zatrudnionym rowne szanse rozwoju i ze roznice zwiazane z kolorem skory zwyczajnie nie maja wplywu na nasza prace. No coz, w idealnym — swiecie zapewne tak wlasnie powinni postepowac terrorysci. Ale w Casablance sprawy maja sie inaczej.
Osoby o jasnej karnacji nie powinny chodzic ulicami Casablanki.
Oczywiscie moga, jezeli sa gotowe stanac na czele tlumu piecdziesieciorga truchtajacych za nimi dzieciakow, ktore wolaja, krzycza, wytykaja ich palcami, smieja sie i probuja im sprzedac amerykanskie dolary, dobra cena, najlepsza cena, mam tez haszysz.
Turysta o jasnej karnacji musi przystac na te warunki. Nie ma innego wyjscia. Musi sie usmiechac, krecic glowa i mowic
Z takim nastawieniem podrozuja turysci.
Z drugiej strony, jezeli jedzie sie za granice, aby za pomoca kilku karabinow maszynowych zajac budynek amerykanskiego konsulatu, uwiezic konsula i jego podwladnych, zazadac dziesieciu milionow dolarow okupu i natychmiastowego uwolnienia dwustu trzydziestu wiezniow sumienia, a nastepnie uciec prywatnym odrzutowcem, wysadziwszy budynek w powietrze przy uzyciu szescdziesieciu kilogramow plastiku C4 — jezeli kiedykolwiek — korcilo was, aby wypelniajac formularz imigracyjny, taki wlasnie powod wpisac w rubryce „Cel wizyty”, ale tego nie zrobiliscie, poniewaz jestescie swietnie wyszkolonymi zawodowcami, ktorym nie zdarzaja sie podobne wpadki — to wtedy, szczerze mowiac, mozecie obejsc sie bez wszystkich atrakcji zwiazanych z gapiacymi sie i wytykajacymi was palcami dziecmi na ulicy.
Zatem Oliwki zajely sie obserwacja, a Bladawce przygotowaniami do ataku.
Zajelismy opuszczony budynek szkoly w dzielnicy Hay Mohammedia. Mozliwe, ze kiedys pelnila funkcje luksusowego, zielonego przedmiescia, ale czasy swietnosci miala juz za soba. Trawe dawno temu zadeptali robotnicy stawiajacy domy pokryte blacha falista, przydrozne rowy sluzyly za kanaly, a drogi mogly zostac w przyszlosci zbudowane.
Byla to biedna okolica, zamieszkana przez biednych ludzi, gdzie jedzenie bylo niedobre i trudno dostepne, a o swiezej wodzie starzy ludzie opowiadali wnukom w dlugie zimowe wieczory. Nie zeby w Hay Mohammedia mieszkalo wielu starych ludzi. Role starca odgrywal tam zazwyczaj czterdziestopieciolatek bez zebow, ktorych brak zawdzieczal upiornie slodkiej herbacie mietowej, gdyz picie jej stanowilo wyznacznik wysokiej stopy zyciowej.
Szkola miescila sie w duzym dwupietrowym budynku z trzech stron otaczajacym cementowe boisko, gdzie dzieci musialy kiedys grac w pilke, odmawiac modlitwy albo pobierac lekcje, jak sprawiac klopoty Europejczykom. Dookola terenu szkoly ciagnal sie czteroipolmetrowy mur, ktory mozna bylo przejsc jedynie przez brame ze stall prowadzacej prosto na boisko.
W takim miejscu moglismy spokojnie przygotowywac akcje, cwiczyc i odpoczywac.
I gwaltownie sprzeczac sie ze soba.
Zaczelo sie od blahostek. Nagle wybuchy irytacji z powodu palenia, tego, kto wypil cala kawe, a kto bedzie siedzial dzis z przodu w land roverze. Stopniowo atmosfera zaczela sie jednak pogarszac.
Poczatkowo przypisywalem to zwyklemu zdenerwowaniu, poniewaz bawilismy sie w znacznie powazniejsza gre niz kiedykolwiek wczesniej. Przy niej Murren wydawalo sie pestka obrana z miazszu.
W Casablance w roli miazszu wystepowala policja, i to chyba jej mozna przypisac narastajace napiecie, dasy i sprzeczki. Policjantow widzialo sie wszedzie. Pojawiali sie w tuzinie ksztaltow i rozmiarow, w tuzinie roznych mundurow, ktore oznaczaly tuzin roznych uprawnien i jurysdykcji. Problem policji mozna podsumowac stwierdzeniem, ze wystarczylo spojrzec na nich w sposob, ktory by im sie nie spodobal, a mogli ci spierdolic zycie na zawsze.
Przy wejsciu do kazdego komisariatu w Casablance stalo dwoch mezczyzn z pistoletami maszynowymi.
Dwoch mezczyzn. Z pistoletami maszynowymi. Dlaczego?
Gdyby ktos obserwowal ich przez caly dzien, przekonalby sie, ze przez ten czas nie lapali zadnego przestepcy, nie tlumili zadnych zamieszek, nie odpierali zadnej inwazji obcego panstwa — tak naprawde nie robili zadnej rzeczy, ktora w jakikolwiek sposob przyczynialaby sie do polepszenia zycia przecietnego Marokanczyka.
Oczywiscie ten, kto zdecydowal o wydaniu pieniedzy na pensje dla tych ludzi — ten, kto zarzadzil, aby zamowic mundury zaprojektowane przez mediolanski dom mody oraz panoramiczne okulary przeciwsloneczne — wyjasnilby zapewne: „Dlatego wlasnie nieprzyjaciel na nas nie najechal, ze przed kazdym komisariatem policji postawilismy dwoch ludzi z pistoletami maszynowymi — w koszulach za malych o dwa numery”. Na takie dictum musielibysmy zwiesic glowe i wycofac sie tylem z biura, poniewaz trudno polemizowac z tego rodzaju logika.
Marokanska policja jest przejawem panstwa. Wyobrazcie sobie panstwo jako duzego goscia w barze, a ludnosc jako mniejszego goscia w tym samym barze. Duzy gosc odslania wytatuowany biceps i mowi do mniejszego goscia: „to ty rozlales moje piwo?”
Marokanska policja jest tym tatuazem.
A dla nas zdecydowanie stanowila problem. Za duzo odmian, za duzo przedstawicieli kazdej odmiany, za duzo ciezkiego uzbrojenia, za duzo wszystkiego.
Moze wlasnie dlatego stajemy sie nerwowi. Moze dlatego piec dni temu Benjamin — czlowiek o lagodnym glosie, czlowiek, ktory uwielbia szachy i chcial kiedys zostac rabinem — moze wlasnie dlatego Benjamin nazwal mnie zasranym sukinsynem.
Siedzielismy w stolowce przy postawionym na kozlach stole, przezuwajac
Makieta stala za nami, przypominajac dekoracje do szkolnego przedstawienia, i od czasu do czasu ktos podnosil wzrok znad jedzenia i przygladal jej sie badawczo, zastanawiajac sie, czy kiedykolwiek zobaczy prawdziwy budynek ambasady. Albo kiedy juz go zobaczy, czy zobaczy jeszcze pozniej cokolwiek innego.
— Ty zasrany sukinsynu! — krzyknal Benjamin, zrywajac sie na rowne nogi z zacisnietymi piesciami.
Zapadlo milczenie. Dopiero po chwili wszyscy sie zorientowali, na kogo patrzyl.
— Jak mnie nazwales? — zapytal Ricky, prostujac sie nieznacznie na krzesle; czlowiek powolny w gniewie, ale kiedy juz przyszlo co do czego, straszliwy jako wrog.
— Slyszales — powiedzial Benjamin.
Przez moment nie bylem pewien, czy zamierza mnie uderzyc, czy sie rozplakac.
Spojrzalem na Francisca, oczekujac, ze kaze Benjaminowi usiasc, wyjsc albo zrobic cos innego, ale Francisco zerknal tylko na mnie i wrocil do przezuwania.
— Co ja ci niby, kurwa, zrobilem? — zapytal Ricky, odwracajac sie w strone Benjamina.
Ten jednak stal nieporuszony, wpatrujac sie we mnie i zaciskajac piesci, az wreszcie Hugo odezwal sie slabym glosem, ze
Po czym odwrocil sie na piecie i wymaszerowal korytarzem. Po chwili uslyszelismy zgrzyt zelaznej bramy, a zaraz potem warkot motoru land rovera.
Francisco przygladal mi sie badawczo.
Od tego zdarzenia minelo piec dni, w ciagu ktorych Benjamin poslal mi dwa wymuszone usmiechy. Teraz