Roger podniosl wzrok znad notatnika.
— W glebi korytarza, drugie drzwi na prawo.
— Dzieki — mruknalem.
Ubikacja byla pusta i pachniala sosna. Zaniknalem drzwi na klucz, sprawdzilem godzine, po czym wdrapalem sie na deske klozetowa i otworzylem okno.
Po lewej stronie zraszacz wystrzeliwal pelne gracji fontanny wody na rowno przystrzyzony trawnik. Kobieta w sukience w drukowane wzory stala przy murze, wydlubujac brud spod paznokci, a kilka metrow dalej maly pies gwaltownie sie wyproznial. W odleglym narozniku ogrodnik w krotkich spodenkach i zoltym podkoszulku przycinal krzewy.
Na prawo pusto.
Wiecej muru. Wiecej trawnika. Wiecej grzadek.
I araukaria.
Zeskoczylem z sedesu, ponownie sprawdzilem godzine, otworzylem drzwi i wyszedlem na korytarz.
Pusty.
Podszedlem szybko do schodow i zbieglem na dol w podskokach, przeskakujac co dwa stopnie, bebniac dlonia po poreczy niespecjalnie do rytmu. Minalem mezczyzne bez marynarki niosacego papier, ale zanim zdazyl otworzyc usta, rzucilem w jego strone glosne „dzien dobry”.
Dotarlem na pierwsze pietro, skrecilem w prawo i zobaczylem, ze na tym korytarzu panowal wiekszy ruch.
W polowie dlugosci staly dwie kobiety zaglebione w rozmowie, a po lewej stronie mezczyzna zamykal lub otwieral drzwi do biura.
Zerknalem na zegarek i zwolnilem, przetrzasajac kieszenie w poszukiwaniu czegos, co byc moze zostawilem gdzies, a jesli nie tam, to w innym miejscu, ale w sumie moze w ogole tego nie mialem, chociaz jezeli jednak mialem, to czy powinienem wrocic i poszukac? Zatrzymalem sie, marszczac brwi, tymczasem mezczyzna po lewej otworzyl w koncu drzwi do pokoju i spojrzal na mnie. Zaraz zapyta, czy sie zgubilem.
Wyciagnalem reke z kieszeni i usmiechnalem sie do niego, pokazujac pek kluczy.
— Znalazlem — oznajmilem, a on niepewnie skinal glowa, kiedy go mijalem.
Z konca korytarza dobiegl sygnal windy. Przyspieszylem troche, pobrzekujac trzymanymi w prawej rece kluczami. Drzwi od windy otworzyly sie i niski wozek wysunal sie na korytarz.
Francisco i Hugo w czysciutkich niebieskich kombinezonach ostroznie wyprowadzili wozek z windy; Francisco pchal, a Hugo przytrzymywal obiema rekami butelki, z woda. Spokojnie, chcialem powiedziec, kiedy zwolnilem aby ich przepuscic. To tylko woda, na litosc boska. Obchodzisz sie z nia, jakbys wiozl zone na sale porodowa.
Francisco poruszal sie powoli, sprawdzajac numery na drzwiach, i prezentowal sie naprawde bardzo dobrze, podczas gdy Hugo rozgladal sie na wszystkie strony i oblizywal usta.
Zatrzymalem sie przy tablicy ogloszeniowej i obejrzalem ja dokladnie. Zdarlem trzy kartki papieru, dwie z nich dotyczyly cwiczen przeciwpozarowych, a trzecia zapraszala na barbecue u Boba i Tiny w niedzielne poludnie. Zaczalem je czytac, jakby zawieraly cos interesujacego, po czym ponownie sprawdzilem godzine.
Spozniali sie.
Czterdziesci piec sekund.
Nie moglem w to uwierzyc. Po wszystkim, co uzgodnilismy, co przecwiczylismy, co przysieglismy i ponownie przecwiczylismy, te male dranie sie spoznialy.
— Tak? — odezwal sie glos.
Piecdziesiat piec sekund.
Spojrzalem w glab korytarza i zobaczylem, ze Francisco i Hugo dotarli do recepcji. Kobieta siedzaca za biurkiem spogladala na nich znad wielkich okularow.
Szescdziesiat piec pieprzonych sekund.
—
—
Siedemdziesiat.
Hugo poklepal reka butelki, odwrocil sie i spojrzal na mnie.
Ruszylem w ich kierunku, zrobilem dwa kroki i wtedy uslyszalem huk.
Uslyszalem i poczulem. Brzmial jak wybuch bomby.
Kiedy ogladamy w telewizji zderzenie samochodow, do naszych uszu dociera dzwiek o okreslonym poziomie przygotowany przez dzwiekowca. Myslimy wtedy, ze taki wlasnie odglos towarzyszy wypadkowi samochodowemu. Zapominamy jednak, a szczesliwcy moga tego w ogole nie wiedziec, jak wiele energii uwalnia sie, kiedy pol tony metalu uderza w inne pol tony metalu. Albo w sciane budynku. Ogromne ilosci energii zdolne wstrzasnac calym cialem od stop do glow, nawet jezeli ktos znajduje sie w odleglosci stu metrow.
Klakson land rovera, zablokowany nozem Cyrusa, przerwal cisze niczym ryk zwierzecia. Po czym szybko ucichl, przytlumiony odglosami otwierajacych sie drzwi, odsuwanych krzesel, ludzi przepychajacych sie w drzwiach — patrzacych po sobie, spogladajacych w glab korytarza.
Wszyscy zaczeli mowic na raz, najczesciej: „Jezus Maria, niech to szlag, co to, kurwa, bylo?”, i nagle przed moimi oczami znalazl sie tuzin plecow, mknacych w przeciwna strone, potykajacych sie, podskakujacych i obijajacych sie o siebie w pedzie ku klatce schodowej.
— Mysli pani, ze powinnismy sprawdzic, co sie dzieje? — zapytal Francisco kobiete za biurkiem.
Spojrzala na niego, a nastepnie spod przymruzonych powiek w glab korytarza.
— Nie moge… rozumiecie… — wykonala gest w kierunku telefonu. Nie mam pojecia, do kogo zamierzala zadzwonic.
Wymienilismy z Franciskiem spojrzenia trwajace jedna setna sekundy.
— Czy to byla… — zaczalem, patrzac nerwowo na kobiete. — Czy nie wydaje wam sie, ze to brzmialo jak bomba?
Polozyla jedna reke na sluchawce, druga reke wyciagnela przed siebie, kierujac dlon w strone okna, proszac swiat, aby zatrzymal sie na chwile i pozwolil jej dojsc siebie.
Ktos krzyknal w oddali.
Musial zobaczyc krew na koszuli Benjamina, przewrocic sie albo po prostu nabrac ochoty, zeby sobie krzyknac. Kobieta podniosla sie z krzesla.
— Coz tam sie moglo stac? — zapytal Francisco, a Hugo zaczal okrazac biurko.
Tym razem nawet na niego nie spojrzala.
— Poinformuja nas — rzucila, spogladajac obok mnie w glab korytarza. — Powinnismy pozostac na miejscach, a powiedza nam, co mamy robic.
Kiedy wypowiedziala te slowa, rozlegl sie metaliczny trzask i kobieta natychmiast zorientowala sie, ze byl czyms nienaturalnym, zupelnie niepasujacym do tego miejsca. Istnieja dobre trzaski i zle trzaski, a ten brzmial zdecydowanie jak jeden z najgorszych.
Obrocila sie gwaltownie i spojrzala na Hugona.
— Droga pani — powiedzial z blyszczacymi oczami — trzeba bylo skorzystac z okazji.
Juz po wszystkim.
Sytuacja opanowana, humory dopisuja.
Od trzydziestu pieciu minut sprawujemy kontrole nad budynkiem i ogolnie rzecz biorac, sytuacja mogla wygladac o wiele gorzej.
Marokanski personel opuscil parter, a Hugo i Cyrus oproznili cale drugie i trzecie pietro, kierujac mezczyzn i kobiety schodami na dol i na ulice, pokrzykujac przy okazji niepotrzebnie co chwile „No, dalej”, „Ruchy, ruchy”.
Benjamin i Latifa zainstalowali sie w holu, skad w razie potrzeby moga sie szybko przemiescic miedzy frontem a tylem budynku. Mimo ze wszyscy wiemy, ze taka potrzeba nie zajdzie. Przynajmniej nie przez jakis czas.
Pojawila sie policja. Najpierw samochodami, pozniej jeepami, a teraz na ciezarowkach. Rozproszyli sie na dole w tych swoich obcislych koszulach, wykrzykujac i przestawiajac pojazdy; nie zdecydowali sie jeszcze, czy