Slonce pokonalo polowe drogi do horyzontu.

Latifa siedziala u podnoza glownych schodow, rysujac butem marmurowa posadzke i bawiac sie uzi.

Spojrzalem na nia i przypomnialo mi sie oczywiscie, co robilismy w lozku — ale tez chwile wesolosci, frustracji i spaghetti. Latifa potrafila sie czasami zachowywac w sposob nieznosny. Byla kompletnie popieprzona i niereformowalna niemal pod kazdym wzgledem. Ale jednoczesnie wspaniala.

— Wszystko bedzie dobrze — powiedzialem.

Uniosla glowe i spojrzala na mnie.

Zastanawialem sie, czy mysli o tym samym, co ja.

— A kto, kurwa, powiedzial, ze nie bedzie? — rzucila i przeczesala palcami wlosy, spuszczajac kilka kosmykow na twarz, zeby zaslonic sie przed moim wzrokiem.

Zasmialem sie.

— Ricky — zawolal Cyrus, wychylajac sie przez porecz na pierwszym pietrze.

— Co? — krzyknalem.

— Chodz na gore. Cisco chce cie widziec.

W czasie mojej nieobecnosci zakladnicy rozsiedli sie po calym kilimie, trzymajac sobie glowy na kolanach, opierajac sie o siebie plecami. Dyscyplina rozluznila sie na tyle, ze kilkoro z nich wyprostowalo nogi, wystawiajac je poza obreb kilimu. Troje lub czworo spiewalo Swannee River cichym, znuzonym glosem.

— O co chodzi? — zapytalem.

Francisco wskazal na Beamona, ktory podal mi sluchawke telefonu. Skrzywilem sie i machnalem reka, jakbym mowil, ze zapewne dzwoni moja zona, zreszta i tak bede w domu za pol godziny. Ale Beamon trzymal uparcie sluchawke w powietrzu.

— Wiedza, ze jestes Amerykaninem — stwierdzil.

Wzruszylem ramionami: i co z tego.

— Pogadaj z nimi, Ricky — powiedzial Francisco. — Co ci szkodzi?

Jeszcze raz wzruszylem ramionami, nachmurzony — Jezusie, po co tracic czas — po czym podszedlem wolnym krokiem do biurka. Beamon poslal mi gniewne spojrzenie, kiedy podawal mi sluchawke.

— Przeklety Amerykanin — wyszeptal.

— Pocaluj mnie w dupe — powiedzialem i przylozylem sluchawke do ucha. — Tak?

Uslyszalem trzask, brzeczenie i ponownie trzask.

— Lang — odezwal sie glos.

Zaczyna sie, pomyslalem.

— Tak — powiedzial Ricky.

— Co slychac?

Glos nalezal do Russella R Barnesa, dupka z tamtej parafii. Mimo trzaskow zaklocajacych polaczenie w jego glosie przebrzmiewala pewnosc siebie czlowieka, ktory lubi wszystkich poklepywac po plecach.

— Czego, kurwa, chcesz? — zapytal Ricky.

— Pomachaj do mnie — powiedzial Barnes. Dalem znak Franciscowi, ktory podal mi przez stol lornetke. Podszedlem do okna. — Chcesz spojrzec w lewo.

Tak naprawde nie chcialem.

Kilka budynkow dalej, otoczona jeepami i wojskowymi ciezarowkami, stala grupka mezczyzn. Jedni w kombinezonach, inni nie.

Podnioslem lornetke do oczu i zobaczylem powiekszone drzewa i domy, po czym nagle w pole widzenia wskoczyl Barnes. Oddalilem i wycentrowalem obraz. Oto i on, w pelnej krasie, z telefonem przy uchu i lornetka przy oczach. Naprawde do mnie machal.

Przyjrzalem sie reszcie grupy, ale nie dostrzeglem nigdzie prazkowanych szarych spodni.

— Chcialem sie tylko przywitac, Tom — powiedzial Barnes.

— Jasne — odparl Ricky.

Linia telefoniczna trzeszczala, a kazdy z nas czekal, az drugi sie odezwie. Wiedzialem, ze wytrzymam dluzej niz on.

— A wiec, Tom — odezwal sie wreszcie Barnes — kiedy mozemy sie spodziewac, ze stamtad wyjdziesz?

Odwrocilem wzrok od lornetki i zerknalem na Francisco, Beamona i zakladnikow. Spojrzalem na nich i pomyslalem o innych ludziach, ktorzy mieli zginac.

— Nie mamy zamiaru wyjsc — powiedzial Ricky. Francisco powoli skinal glowa.

Spojrzalem przez lornetke i zobaczylem, ze Barnes sie smieje. Nie slyszalem go, bo odsunal sluchawke od twarzy, ale widzialem, jak odrzucil do tylu glowe i wyszczerzyl zeby. Po chwili zwrocil sie do pozostalych mezczyzn, powiedzial cos do nich i niektorzy z nich rowniez sie zasmiali.

— Jasne, Tom. Kiedy…

— Mowie serio — powiedzial Ricky a Barnes nadal sie usmiechal. — Kimkolwiek jestes, nic nie wskorasz.

Barnes potrzasnal glowa ubawiony moim wystepem.

— Moze i jestes sprytny — powiedzialem i zobaczylem, ze kiwa glowa. — Moze i jestes wyksztalcony. Moze nawet jestes absolwentem college'u. — Usmiech zamarl na twarzy Barnesa. Podobalo mi sie to. — Ale zadne twoje sztuczki na nic sie tu zdadza.

Opuscil lornetke i wytrzeszczyl oczy. Nie dlatego, ze chcial mnie zobaczyc, ale dlatego, ze chcial, abym to ja zobaczyl jego. Mial kamienna twarz.

— Lepiej w to uwierz, panie absolwencie — dodalem.

Stal w bezruchu, przeszywajac wzrokiem niespelna — dwiescie metrow, jakie nas dzielily. Krzyknal cos i przylozyl sluchawke do ucha.

— Posluchaj mnie uwaznie, gnoju. Nie obchodzi mnie, czy opuscisz budynek, czy nie. A jezeli juz go opuscisz, to nie obchodzi mnie, czy wyjdziesz na wlasnych nogach, zostaniesz wyniesiony w duzym gumowym worku czy w wielu malutkich gumowych workach. Musze cie jednak ostrzec, Lang — przycisnal sluchawke mocniej do ust, tak ze slyszalem sline w jego glosie. — Lepiej nie zadziera) z postepem. Rozumiesz, co do ciebie mowie? Nie mozemy hamowac postepu.

— Jasne — powiedzial Ricky.

— Jasne — powiedzial Barnes. Zobaczylem, ze spoglada w bok. — Popatrz w prawo, Lang. Niebieska toyota.

Zrobilem, jak kazal, i przed oczami zatanczyla mi przednia szyba samochodu. Zatrzymalem na niej obraz.

Naimh Morderstone i Sara Woolf siedzieli obok siebie na przednich siedzeniach toyoty, pijac cos cieplego z plastikowych kubkow. W oczekiwaniu na rozpoczecie finalu mistrzostw swiata. Sara patrzyla na cos, albo na nic, miedzy nogami, a Morderstone przegladal sie w lusterku wstecznym. Najwyrazniej nie przeszkadzalo mu to, co widzial.

— Postep, Lang — powiedzial glos Barnesa. — Postep sluzy wszystkim.

Przerwal, a ja ponownie przesunalem lornetke w lewo i zdazylem zobaczyc, ze sie usmiecha.

— Posluchaj — powiedzialem, nasycajac glos niepokojem — pozwol mi tylko z nia porozmawiac, dobrze?

Katem oka zobaczylem, ze Francisco wyprostowal sie na krzesle. Musialem go uspokoic, wiec oddalilem sluchawke od twarzy i usmiechnalem sie zawstydzony przez ramie.

— Moja mama — wyjasnilem. — Martwi sie o mnie.

Zasmialismy sie obaj cicho.

Spojrzalem ponownie przez lornetke i zobaczylem, ze Barnes stoi obok toyoty. W srodku Sara trzymala sluchawke przy ustach, a Morderstone obrocil sie na siedzeniu i sie jej przygladal.

— Thomas? — odezwala sie niskim, chropowatym glosem.

— Czesc.

Zapadlo milczenie, podczas ktorego podzielilismy sie jedna czy dwoma interesujacymi myslami za posrednictwem trzaskajacej linii.

Вы читаете Sprzedawca broni
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату