ze z profesorem lacza mnie jedynie naturalne w stosunkach nauczyciel - uczen lojalnosc i sympatia. Przebudzenie bylo jak zawsze w takich sprawach niespodziewane i brutalne.

Wlasnie szedlem do samochodu, kiedy uslyszalem za soba zduszony okrzyk i odglosy szamotaniny. Parking oswietlalo kilka lamp, jednak umieszczone na chybil trafil pozostawialy w wieczornej szarowce spore polacie mroku. Bylem zmeczony, przyjechalem na uczelnie przed osma rano, teraz dochodzila dwudziesta.

Niezdecydowanie obrocilem w dloniach kluczyki, wkladajac na palec pierscien suntetsu. Suntetsu to niewielki metalowy pret z doczepionym kolkiem. Przy kluczach wygladal jak brelok. W rzeczywistosci jest to jedna z „tajnych broni” uzywanych w starych, japonskich szkolach walki. Niepozorna, niemal niezauwazalna i smiertelnie niebezpieczna. Odpowiednio uzyta mogla paralizowac centra nerwowe, kruszyc stawy lub druzgotac kosci.

Zdarzalo sie czasem, ze co bardziej krewcy studenci „rozliczali sie” w okolicach parkingu. Nie mialem zamiaru wdawac sie w jakies gowniarskie porachunki, jednak trzy miesiace temu znaleziono tutaj nieprzytomna studentke. Miala pocieta nozem twarz i potezna luke w pamieci. Wlasnie przechodzila kolejna operacje plastyczna.

Cicho, miekkim krokiem wszedlem miedzy zaparkowane pojazdy, kierujac sie w strone najwiekszej plamy cienia. Uslyszalem odglos otwieranych drzwi od samochodu, napastnik, kimkolwiek byl - takze musial go uslyszec. Poruszyl sie gwaltownie, odsunal kilkanascie metrow na lewo. Dobiegl mnie loskot padajacego na beton ciala. Tuz za niezidentyfikowanym, ubranym w skorzana kurtke mezczyzna wyrosla jakas masywna postac. Davidoff. Blysnelo ostrze noza, kiedy napastnik odwrocil sie w kierunku zagrozenia. Widac bylo, ze nie ma najmniejszego zamiaru uciekac, ze jest pewien, iz sobie poradzi. Wykonal zagarniajacy ruch lewa dlonia, usilujac zaslonic sie przed ciosem, sprezyl sie do pchniecia druga reka.

Zmartwialem - uczestniczylem w dostatecznej ilosci bojek, by wiedziec, ze za chwile zada smiertelny cios. A ja nie zdaze dobiec, zeby obronic czlowieka, ktory - dopiero teraz sobie to uswiadomilem - stal mi sie bliski niczym ktos z rodziny. Rodziny, ktorej nigdy nie mialem… Z gardlowym okrzykiem rzucilem sie naprzod, przedzierajac sie przez zastygle w peknietym czasie sekundy. Pedzilem, modlac sie o cud. I cud sie wydarzyl.

- Na pomoc! - krzyczal profesor, lamiac lyzka do opon uzbrojona w noz reke napastnika. O ulamek sekundy wczesniej, nim trafilo go polyskujace matowo ostrze. - Ratunku! Ratunku! - jodlowal, uderzajac z rozmachem w tulow nozownika.

Po chwili, nadal wzywajac pomocy, trzasnal przeciwnika w golen. Dobieglem do Davidoffa, pociagnalem gwaltownie za reke.

- Wystarczy, profesorze! - warknalem. - Jesli mu pan zlamie kregoslup w trzech miejscach, nikt nie uwierzy, ze to byla samoobrona…

Szarpnal sie wsciekle, sprobowal wyrwac. Uderzylem go suntetsu w biceps, paralizujac ramie. Lyzka do opon upadla na ziemie z metalicznym brzekiem. Od strony uniwersytetu zaczeli nadbiegac zwabieni halasem ludzie.

- Niech pan ich tu zawola - syknalem. - Ja zajme sie dziewczyna.

Pomoglem wstac podnoszacej sie nieporadnie kobiecie. Miala poszarpana bluzke, siniaki na szyi i mala ranke pod uchem. Za moimi plecami Davidoff wydawal polecenia pracownikom ochrony, ktorzy zjawili sie na parkingu. Najwyrazniej ochlonal. Ja nie. Kiedy upewnilem sie, ze dziewczynie nic nie jest, posadzilem ja na masce najblizszego samochodu. Zajeli sie nia inni, a ja podszedlem do Davidoffa i odwolalem go dyskretnie na bok.

- Jutro wpadne do pana po dziesiatej - poinformowalem zimno. - Termin panu odpowiada?

Bez slowa skinal glowa, mierzac mnie zdumionym spojrzeniem. Bezwiednie rozcieral ramie. Odszedlem bez pozegnania, starajac sie opanowac drzenie rak. „Dystans i jeszcze raz dystans” - jak mawial wujek Maks. Oto czego mi trzeba. Niestety, wygladalo na to, ze jest nieco za pozno.

* * *

Nie zdziwilem sie specjalnie, widzac rektora w gabinecie Davidoffa. Wiedzialem, ze sa przyjaciolmi. Jednak kiedy sie przywitalem, rektor skierowal rozmowe na temat zajscia na parkingu. Ni mniej, ni wiecej, a zaczal mi dziekowac za uratowanie Davidoffa i studentki…

- Alez panie profesorze - zaprotestowalem slabo. - Ja tylko…

- Moge pana zapewnic, ze wszystko, czego sie dowiedzialem, zostanie miedzy nami - przerwal mi z wyraznym wzruszeniem. - Nie przewiduje tez zadnych klopotow… prawnych. Co prawda ten bandzior ma klatke piersiowa wgnieciona jak karton po margarynie, ale kto by go tam zalowal. Dzialal pan ewidentnie w obronie studentki i swojego promotora.

Zgrzytnalem zebami i spojrzalem wsciekle na Davidoffa. Ten siedzial za biurkiem z niewinna mina i obracal w palcach cygaro. Powody, dla ktorych zrobil ze mnie supermana, byly oczywiste. Zadzwonilem do szpitala, gdzie wyladowal nasz mily chloptas z nozem. Facet byl w takim stanie, jakby przejechal po nim buldozer. Kilka razy. Obrazen bylo troche za duzo jak na spanikowanego starszego pana dzialajacego w obronie wlasnej. Podzielone przez dwa wygladaly juz duzo lepiej.

- Doktor Korpacki nie jest ze mnie zadowolony - westchnal Davidoff obludnie. - Nic dziwnego, mowiac o pewnych sprawach, zblizylem sie do granicy, ktorej nie wolno mi przekroczyc.

- Tak? - zaniepokoil sie rektor.

- Janek wykazal wyjatkowa powsciagliwosc, zostawiajac przy zyciu tego bandyte. Jakby to powiedziec… - udal namysl. - Pan doktor jest konsultantem pewnych… sluzb w zakresie fizycznej likwidacji terrorystow.

Rektor spojrzal na mnie, jakby wyrosla mi druga glowa. Zatkalo go. Mnie takze. Davidoff lgal bezwstydnie. Technicznie rzecz biorac, nie minal sie z prawda ani o jote, jednak zapomnial dodac, ze owe konsultacje mialy charakter scisle cybernetyczny i dotyczyly szkolenia w zakresie diagnozowania poszczegolnych typow charakterow. Inaczej niz na przyklad psychologia, cybernetyka nie zajmuje sie szczegolami. Zajmuje sie sednem problemu, to znaczy tym, w jaki sposob osoba reprezentujaca dana faze charakteru zareaguje na bodzce zewnetrzne.

Cybernetyka dzieli ludzkie charaktery na piec klas, ktorym odpowiada zmieniajacy sie poziom energii danego czlowieka traktowanego jako uklad samodzielny. Aktualna faza zalezy od wieku, kondycji fizycznej, pozycji spolecznej i wielu innych czynnikow, jednak wynikajace z diagnozy konkluzje sa proste. Przykladowo, ktos znajdujacy sie w fazie statycznej, kiedy ilosc energii otrzymywanej rowna sie mniej wiecej wydatkowanej, bedzie trzymal sie wczesniej ustalonych zasad i bardzo niechetnie je naruszy, nawet jesli reguly gry zmienia sie kompletnie. Generalnie ten typ reprezentuja ludzie w kwiecie wieku. Tacy, ktorzy zdobyli juz pewna pozycje i chca ja utrzymac.

Inni, w fazie endodynamicznej, gdy ich moc fizjologiczna i dyspozycyjna gwaltownie maleje, zrobia wszystko,

Вы читаете Chorangiew Michala Archaniola
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату