- Nie sprawi to pani klopotu?

- Absolutnie zadnego - zapewnila. - Zreszta dla Janusza zrobilybysmy wszystko. Martwil sie, ze przy zbyt malej liczbie kobiet niektorzy beda sie nudzic, dlatego nas tu przyprowadzil.

- Zapewne troszczac sie o moj spokoj ducha? - Rektor obrzucil mnie kpiacym spojrzeniem.

- Raczej profesora Davidoffa - przyznalem. - Pan skorzystal przy okazji.

- Dobre i to - oznajmil z udawanym zalem w glosie. - Prosze sie dobrze bawic. - Klepnal mnie po ramieniu, odchodzac z Dagna.

Przez niemal godzine spacerowalismy z Anita po sali, podejmujac zdawkowe rozmowy z innymi goscmi. Wprowadzalem ja w uczelniane ploteczki i skandale, pokazujac ukradkiem ich bohaterow. Zamienilem tez kilka slow z amerykanskimi naukowcami, jednak wygladalo na to, ze swietnie sie bawia w towarzystwie Izy i Wiki. Przez caly czas staralem sie miec na oku doktor Wielecka i jej umiesnionego adoratora. Mina pani doktor przypominala chmure gradowa, najwyrazniej cos kombinowala.

Po pewnym czasie podeszla do nas Julia i przedstawila swojego partnera. Kiedy sciskalem mu dlon, ujrzalem w jego oczach przelotny blysk irytacji, a moze niechetnego podziwu. Byl sredniego wzrostu blondynem pod trzydziestke, jak sie okazalo - pracowal w MSZ, ale nie zauwazylem w nim zadnej pretensjonalnosci, tak charakterystycznej dla wiekszosci zatrudnionych w tej instytucji osob. W jego stosunku do Julii wyczulem swego rodzaju czula poblazliwosc, a panna de Becque kilkakrotnie przygladala mu sie ukradkiem, jakby chcac wysondowac, co mysli. Pocalunek, jakim mnie przywitala, byl calkowicie platoniczny, napiecie, ktore pojawialo sie wczesniej miedzy nami zniknelo.

- Co znowu? - spytala Anita, widzac, jak obserwuje odchodzaca pare.

- Zastanawiam sie, czy stracilem przyjaciolke, czy tylko… - nie dokonczylem.

- Lubisz ja?

- Bardzo - przyznalem. - Choc prawde mowiac, nie wiem za co.

- Czasem lubimy kogos za sam fakt, ze jest - powiedziala z pewna melancholia.

Unioslem brwi, ale nie skomentowalem, wiedzialem, ze uplynie duzo czasu, zanim sie poznamy, slowa mojej towarzyszki wydawaly sie bardziej echem jej mysli niz banalna sentencja. Moze kiedys wyjawi mi swoje sekrety…

- A to kto? - Anita dyskretnie wskazala kobiete stojaca samotnie z kieliszkiem szampana.

- Malgorzata Boerner, lodowa ksiezniczka. Dwadziescia dziewiec lat, profesor uczelniany - odparlem cierpkim tonem.

- Czym sie zajmuje? - Moja towarzyszka nie odrywala wzroku od kobiety. - I czemu nazywasz ja lodowa ksiezniczka?

- Jest podobno spokrewniona z jakas rodzina ksiazeca, a zajmuje sie probabilistyka. No i nie przepada za towarzystwem…

Anita odwrocila sie do mnie i spojrzala z namyslem.

- Probabilistyka to…?

- Przepraszam - zaczerwienilem sie. - To dzial matematyki, rachunek prawdopodobienstwa.

- Naprawde jest ksiezniczka?

- Cos w tym rodzaju - odparlem bez emocji. - Tak przynajmniej twierdzi moj przyjaciel Gilbert. On sam ma koneksje arystokratyczne i interesuje sie tymi sprawami.

- Bylaby wspaniala modelka. To skonczona pieknosc - stwierdzila Anita. - Moze ma troche zbyt duzy biust, ale…

- Nie, nie… - zaprzeczylem stanowczo. - Biust jest w porzadku. Wiecej niz w porzadku.

- Mezczyzni - parsknela z niesmakiem.

Jakby czujac na sobie nasz wzrok, profesor Boerner odwrocila sie i po chwili wahania ruszyla w naszym kierunku.

- Idzie tu - wymamrotala Anita.

- No i co z tego? - Wzruszylem ramionami. - Chcesz ja zwerbowac do waszej agencji? Mozemy ja spytac, co sadzi na temat reklamy bielizny Chantelle. - Usmiechnalem sie zlosliwie.

Pani Boerner odstawila kieliszek na stolik, objela mnie i pocalowala na powitanie. W jej ruchach byla wzruszajaca niepewnosc nastolatki.

- Swiety Mikolaju, moj patronie - wymamrotalem zaskoczony.

Malgorzata byla jedna z niewielu znanych mi kobiet autentycznie niezdajacych sobie sprawy z wlasnej urody. Otaczajaca ja aura niewinnosci w parze z oszalamiajaca, zmyslowa figura i klasycznie piekna twarza, stanowily iscie piorunujacy koktajl. Efektu dopelnialy bujne, naturalnie kasztanowe wlosy i ogromne, piwne oczy. Na uczelni uchodzilem co prawda za bliskiego przyjaciela Malgorzaty, jednak przekonanie to wynikalo wylacznie z faktu, ze siadalismy razem z okazji rozmaitych imprez. Uroda narazala ja na rozliczne zaczepki, a ja stanowilem czynnik „odstraszajacy” potencjalnych natretow. Kiedys wyjasnila mi to wprost, jednak z takim wdziekiem, ze nie mialem serca sie gniewac.

- Przepraszam, ze sie narzucam, ale szukalam pretekstu, aby z toba porozmawiac - szepnela. - Wielecka chce cie jakos skompromitowac. Teraz, na tym raucie.

- Ostatnio chyba zbyt wiele pieknych kobiet kreci sie wokol mnie - powiedzialem slabym glosem. - Nie przejmuj sie Wielecka, ale moze jeszcze troche pokonspirujemy? - zaproponowalem.

- To znaczy? - Popatrzyla na mnie ze zdziwieniem.

Вы читаете Chorangiew Michala Archaniola
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату