- Ale nie rozumiem, jak mogla zabic ich choroba? Wszystkich naraz?
- To nie epidemia, to brat Anny - odparlem ponuro. - Dzuma, pulkownik Specnazu…
* * *
Zaczely sie rozbierac zaraz po wejsciu do mojego gabinetu. Normalnie chodzily ubrane, a raczej rozebrane, jak tanie dziwki, jednak dzisiaj prezentowaly sie wyjatkowo… porzadnie. No, ale byla to kwestia roli, jaka zamierzaly zagrac, nie pierwszy raz zreszta. Blyskawicznie zrzucily skromne ciuszki, nic dziwnego, gdybym natychmiast zaprotestowal albo uciekl na korytarz, moglbym pomieszac im szyki. Obserwowalem to bez jakichkolwiek emocji, czekalem na rozwoj wypadkow. Nie zdziwilo mnie nawet, kiedy juz w bieliznie jedna spoliczkowala druga. Zapewne nie wystarczyla im kompromitacja wykladowcy, mialem byc takze brutalnym gwalcicielem… Nie odezwalem sie tez, gdy podrapaly sobie twarze i biusty.
- Skonczyly panie ten wystep? - spytalem chlodno.
Wtedy zaczely krzyczec. Jeden z czekajacych na zaliczenie studentow zadzwonil po policje, godzine pozniej siedzialem juz w gabinecie rektora.
- Co pan ma na swoje usprawiedliwienie? - Pobielaly na twarzy rektor wpatrywal sie we mnie z wsciekloscia.
- Usprawiedliwienie? - Unioslem leniwie brew. - A o co jestem oskarzony?
- Dobrze pan wie! Prosze nie naduzywac mojej cierpliwosci! Ciekawe, czy bylby pan rownie arogancki, gdyby na moim miejscu siedzial panski promotor?
Przez chwile wpatrywalem sie we wlasne paznokcie, starajac sie okielznac drzemiacy we mnie gniew. Moglem oczywiscie powiedziec to i owo rektorowi, byl na tyle uczciwy, ze nie mscilby sie za to, jednak nie widzialem sensu obrazac porzadnego w gruncie rzeczy czlowieka. Nawet jesli okazal sie naiwny.
- Moglibysmy odlozyc szczegolowe wyjasnienia do jutra? - poprosilem. - O ile wiem, nie sporzadzono jeszcze policyjnego protokolu, panienki nie skonczyly skladania zeznan, nie przeprowadzono wszystkich badan…
- Jakich badan? Przeciez one nie skarzyly sie, ze pan je zgwalcil, tylko ze…
- Tylko ze probowalem - dokonczylem dobrodusznie. - No tak, ale moja wersja jest zupelnie inna.
- Slyszalem, ze pan twierdzi, iz czesc zaliczen zalatwily sobie w lozku, a pan sie oparl…
- Bez trudu - powiedzialem szczerze. - Dziwki kompletnie mnie nie podniecaja.
- Chce pan wywolac skandal?! Rzucic podejrzenie na innych wykladowcow?
- Tylko dwoch, tych winnych - poinformowalem z usmiechem.
To, co powiedzialem, zastopowalo nieco mojego rozmowce.
- Nawet gdybym panu wierzyl - odparl rektor po chwili milczenia - dowody wskazuja…
- Profesorze - przerwalem mu w pol slowa - jest pan wybitnym specjalista w swojej dziedzinie. Prosze sobie nie zawracac glowy kwestiami, ktore poza nia wykraczaja. Przynajmniej w aspekcie kryminalistycznym. Bo jesli chodzi o pewne decyzje administracyjne…
- I tak bede musial je podjac - teraz on wszedl mi w slowo. - Nawet jesli dalem sie wmanewrowac i wyciagnalem pochopne wnioski - dodal kwasnym tonem. - Przepraszam - dorzucil po chwili.
Ponownie unioslem brwi, tym razem wyszlo mi to nawet lepiej niz przed chwila, najwyrazniej zaczynalem dochodzic do pewnej wprawy.
- Doktorze Korpacki - wycedzil przez zeby rektor - prosze nie naduzywac mojej cierpliwosci. Osobiscie nawet pana lubie, ale jesli bede musial pokazac panu panskie miejsce w szyku, zrobie to bez chwili wahania. Jutro wyjasnimy te sprawe, ale prosze mi dac jakies wskazowki, zasugerowac, w ktora strone skandal sie rozwinie. Bo rozumiem, ze nie jest pan jeszcze gotowy, zeby wylozyc kawe na lawe?
- Jutro - obiecalem.
- Wiec?
- Poprosilem policjantow o przeprowadzenie kilku testow. Miedzy innymi chodzi o pobranie i identyfikacje materialu spod paznokci.
- I co to da?
- One maja glebokie zadrapania - przypomnialem. - Jesli ja to zrobilem, a tak przeciez obie studentki twierdza, to za moimi paznokciami znajdzie sie ich naskorek. Jesli podrapaly sie same…
- Prosze pokazac dlonie - zazadal rektor.
Jedno spojrzenie na jego twarz wystarczylo, abym bez slowa polozyl rece na blacie. Zdecydowanie nie byla to odpowiednia chwila, zeby demonstrowac swoja niezaleznosc…
- A wiec to tak - powiedzial. - Niech pan juz idzie - zezwolil zmeczonym tonem. - Zobaczymy sie jutro.
* * *
Za stolem, poza rektorem, dziekanem i Davidoffem, ujrzalem ze zdziwieniem Malgorzate Boerner. Piekna pani profesor wpatrywala sie we mnie z napieciem. A moze starala sie dodac mi otuchy? Rektor wygladal na przygnebionego, z twarzy dziekana jak zwykle nie mozna bylo niczego wyczytac. Efekt kilkudziesieciu lat ostrych rozgrywek w pokera… Obie studentki siedzialy na twardych, drewnianych krzeslach. Wygladaly nadzwyczaj skromnie, mozna by rzec - dziewiczo. Zapewne dlugo to cwiczyly. Ja otrzymalem do dyspozycji duzo wygodniejszy fotel. Zastanawialem sie przez chwile, czy bylo to efektem naturalnej hierarchii, czy raczej wyrazem osobistej sympatii kogos, kto rozstawial tu meble. Spotkalismy sie w gabinecie rektora, na najwyrazniej zaimprowizowanym posiedzeniu. Na razie wszyscy milczeli. Rektor studiowal przez chwile jakies akta, wreszcie odlozyl je na biurko i odchrzaknal.
- Moze zaczniemy? - zaproponowal. - W naszym nieoficjalnym spotkaniu uczestnicza poza mna i dziekanem profesor Davidoff, jako bezposredni przelozony doktora Korpackiego, i pani Boerner reprezentujaca komisje