- Lepiej nie rozwijaj tego tematu - zaproponowalem zimno. - O tych spodniach. Nie mam zamiaru ubierac rosyjskiej agentury. I kim jest Andriej?

Przez pol minuty trwala w obrazonym milczeniu.

- Moj chlopak - powiedziala wreszcie. - I w zwiazku z tym mam prosbe…

- Tak?

- On do was jedzie na dniach… Szykuje sie jakas wspolna akcja antynarkotykowa przeciwko rosyjskiej mafii.

Glos mojej rozmowczyni sie zmienil, drzal niepewnie.

- Chcialabym byc blisko niego, bo akcja potrwa kilka tygodni. Po tej pustyni dostane bez problemu urlop na miesiac, ale nie mam forsy. To znaczy mam, ale tylko na przejazd. Moglabym zatrzymac sie u ciebie? Odpracuje to, albo cos… - zawiesila glos. - Oczywiscie bez podtekstow - dodala.

Teraz ja milczalem. Nie mialem nic przeciwko przyjazdowi Koszki, jednak jakby na to nie patrzec, szkolila sie na szpiega, a interesy Polski i Rosji okazywaly sie w wielu kwestiach rozbiezne. Niewatpliwie byla sympatyczna dziewczyna, lecz istniala tez mozliwosc, ze jej przyjazd mial podloze nie tyle romantyczne, co sluzbowe… Z drugiej strony, uratowala skore mojemu antykwariuszowi, to nie ulegalo watpliwosci.

- Podaj mi imie, nazwisko, date urodzenia - zazadalem.

- Chcesz mnie sprawdzic?

- Owszem - przyznalem bez ogrodek. - A jesli okaze sie, ze korzystasz tylko z pretekstu…

- Rozumiem - weszla mi w slowo. - Nie ma sprawy - wyrecytowala pospiesznie dane personalne. - To moge mieszkac u ciebie?

- Tak. Ale ten twoj chlopak nie bedzie mial nic przeciwko?

- Nie, on nic o tym nie wie - zachichotala. - Pamietaj, obiecales. Pa!

- Chwileczke… - zaczalem. - Koszka! Koszka!!! - ryknalem wsciekle.

Odpowiedziala mi cisza. Wygladalo na to, ze dziewczyna zalatwila, co chciala, i ponownie stala sie nieuchwytna. Westchnalem - zapowiadal sie ciekawy miesiac. W glebi ducha mialem tylko nadzieje, ze ow Andriej ma zwyczaj zastanawiac sie, a potem dopiero siegac po bron. Jednak nie byla to wielka nadzieja… Mniej martwilem sie Anna, podejrzewalem, ze owa operacja antymafijna nie jest dla niej zadna tajemnica i w zwiazku z tym nie bede musial dlugo jej tlumaczyc, z jakiego powodu w moim mieszkaniu znalazla sie kolejna kobieta. Chyba ze moja wybranka w koncu straci cierpliwosc…

* * *

Jechalem niespiesznie, myslac o Gilbercie, wiozlem mu prezent, choc wcale nie bylem pewien, czy sie ucieszy. Mialem tylko nadzieje, ze to, co zrobilem, nie zniszczy naszej przyjazni. Z drugiej strony, nie moglem sie powstrzymac od wyrownania pewnych rachunkow. W zielonej kartonowej teczce wiozlem wyrok sadowy i wycinki z lokalnych gazet. Chodzilo oczywiscie o moje przedsiebiorcze studentki… To Gilbert byl nauczycielem, ktorego kilka lat temu wyrzucono ze szkoly, kiedy dwie uczennice oskarzyly go o molestowanie. Wykonaly dokladnie ten sam numer, ktorego sprobowaly ze mna, tyle ze ja nie bylem bezbronny tak jak moj przyjaciel. Gilbert wierzyl w ludzka dobroc, ja - nie za bardzo. Cala sprawa wyszla mu w pewnym sensie na dobre, bo zmienil parszywa posadke na duzo bardziej dochodowy interes handlarza starodrukami. Wykorzystawszy swoje arystokratyczne koneksje, szybko stal sie niemal monopolista w tej branzy, przynajmniej jesli chodzilo o naprawde rzadkie, no i drogie dziela. Jednak wiedzialem, ze gryzla go jawna niesprawiedliwosc tego, co mu sie przytrafilo. Nie przeprowadzono zadnego powaznego sledztwa, zlekcewazono opinie innych nauczycieli i jego slowo, relegowano Gilberta pospiesznie, ukradkiem, po zlodziejsku. Nie dajac zadnej mozliwosci obrony. Wsrod wiezionych przeze mnie wycinkow byl wywiad z dyrektorem szkoly Gilberta. Reporter, ktory go przeprowadzil, byl moim znajomym, podrzucilem mu temat, a on skwapliwie wykorzystal okazje. Z wywiadu przebijala pogarda do przelozonego, ktory tak obawial sie o swoja skore, ze wolal wyrzucic niewinnego czlowieka, niz podjac wyzwanie rzucone przez nieuczciwe uczennice. Dostalo sie tez kilku oficjelom z miejscowego kuratorium. Jednym slowem - pelna rehabilitacja, tyle ze poniewczasie.

Zatrzymalem samochod przed domem Gilberta. Gospodarz czekal juz na mnie, przywitalismy sie usciskiem dloni.

- Nie wiem, po cholere przyjezdzasz spijac moje piwo, skoro nie przywiozles mi materia prima.

Wiedzialem, ze to tylko zart, lecz nie mialem ochoty przerzucac sie dowcipami. Machnalem niechetnie reka i bez slowa ruszylem na poddasze. Atmosfera laboratorium mnie uspokajala.

- Co sie stalo? - Zmarszczyl brwi. - Nie wygladasz za dobrze.

Rzucilem teczke na stol i nakazalem gestem, aby ja otworzyl. Sam stanalem przy regale z ksiazkami. Stalem tak kilkanascie minut, nie odwazylem sie odwrocic, za plecami slyszalem tylko szelest papieru.

- Moze usiadz, bo stoisz jak slup, a to mnie rozprasza - odezwal sie wreszcie szorstko.

Usiadlem. Gilbert bebnil nerwowo palcami po stole.

- Od poczatku to zaplanowales? - Obrzucil mnie szybkim spojrzeniem.

- Skojarzylem nazwiska dopiero wtedy, kiedy zaczely mi sugerowac, ze zle na tym wyjde, jesli im nie dam zaliczenia.

- Z jednej strony sie ciesze - wymruczal. - Z drugiej, moze troche za ostro z nimi postapiles. Mnie wystarczylyby przeprosiny…

- A mnie nie - odpowiedzialem zimno. - Jakbys nie zauwazyl, to ja bylem teraz ich glownym celem. Nie szukam guza, mozna nawet powiedziec, ze unikam walki, jestem za leniwy, aby mnie to bawilo, ale jak juz do niej dojdzie, to nie uciekam i nie negocjuje.

- No dobrze, mniejsza z tym - wymamrotal. - Dziekuje… Wiesz - ozywil sie - chyba cos drgnelo w sprawie tego preparatu. Calkiem mozliwe, ze dostane w koncu te materia prima. Jeden z moich znajomych ma chyba troche w zapasie, powinno wystarczyc na dwie porcje.

Вы читаете Chorangiew Michala Archaniola
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату