pierdzistolkiem. W efekcie przysporzylem sobie nowego wroga. Pan pulkownik nie przyjal najlepiej mojej propozycji, zeby odwrocic do gory nogami sluzbowy zydelek i wsadzic sobie metalowa podporke w odwlok. Najwyrazniej Gilbert mial racje - nie mialem specjalnych talentow negocjacyjnych…

Tydzien, jaki uplynal od akcji, poswiecilem na dopingowanie znajomego knifemakera, ktory wykonczyl gotowe juz ostrza wedlug moich wskazowek. Kupilem tez dwa wodo- i wstrzasoodporne zegarki, zasilane wystarczajaca na cztery lata litowa bateria. No i kazalem wygrawerowac odpowiednie napisy. Nie zamierzalem odsylac z niczym ludzi, ktorzy walczyli za moj kraj.

- Sa juz - zameldowal jeden z podwladnych Marka, uchylajac dyskretnie drzwi.

- Przyprowadz ich tu - poprosilem.

Czekalismy na nich w jednym z pomieszczen krakowskiego lotniska. Marek zalatwil to ze sluzbami ochrony. Teraz stal obok mnie w galowym mundurze z dystynkcjami majora. Mial wreczac pamiatkowe gadzety.

Do pokoju weszli obaj Rosjanie i Koszka. „Operator W” okazal sie sredniego wzrostu, sympatycznym, piegowatym mlodziencem. Nigdy w zyciu nie wzialbym go za zolnierza, jednak jego dokonania mowily same za siebie. Andriej mial opatrunek na lewej rece, jeden z komandosow CGR niosl jego torbe podrozna, inny bagaze dziewczyny. Po chwili dolaczylo do nas kilku chlopakow Marka.

- Nie lubie pozegnan - stwierdzilem - dlatego zalatwie to krotko. Dzialacie w cieniu, jestescie ludzmi bez twarzy. Walczycie w wojnie niewidocznej dla wiekszosci ludzi. I tak powinno byc. Jednak chcialbym, zebyscie wiedzieli, ze was zapamietamy. Dlatego przyjmijcie te drobiazgi. Na znak, ze macie tutaj przyjaciol.

Teraz wystapil Marek z zegarkami i sztyletami. Rosjanie mieli lzy w oczach, najwyrazniej nie spodziewali sie zadnych prezentow ani podziekowan. Dumna jak paw Koszka natychmiast zalozyla zegarek Andrieja.

- Ma pan, kapitanie, pozdrowienia od majora Derbulina - poinformowal Andriej, zegnajac sie ze mna usciskiem dloni.

- Powiedz temu pijaczynie, ze wodka jeszcze nie jest gotowa.

Odpowiedzial mi usmiechem.

- Powtorze - obiecal.

Po chwili Rosjanie wyszli w asyscie Marka i paru jego ludzi, ich samolot odlatywal za pietnascie minut. Kiedy skierowalem sie do drzwi, droge zagrodzil mi jeden z komandosow.

- Jest jeszcze pewien drobiazg…

Unioslem ze zdumieniem brwi, patrzac na blokujace przejscie ramie rozmiarow mojego uda. Mezczyzna siegnal do wewnetrznej kieszeni mojej marynarki i zabral mi portfel.

- Przyznalismy panu udzial w wysokosci stu zlotych - poinformowal.

- Udzial?!

- To znaczy, ze pozwolimy panu tyle doplacic do tych prezentow dla chlopakow. Reszte dokladamy my. Caly oddzial sie skladal.

- Przeciez nie ustalalem tego z wami! Dlatego…

- Nie bedziemy chyba klocic sie o pieniadze - zauwazyl z lekka kpina w glosie.

Obrzucilem go wscieklym wzrokiem. Facet wygladal jak starszy i wiekszy braciszek Pudzianowskiego. Za moimi plecami rozleglo sie dyskretne chrzakniecie. Dwaj koledzy mojego rozmowcy wygladali przy nim wrecz na cherlakow: ot, jakies metr dziewiecdziesiat wzrostu i sto kilo zywej wagi…

- Zaloze sie, ze jestescie wszyscy po kursie SEAL, od dzwigania po plazy tych slupow telegraficznych rozrosly wam sie miesnie, ale pokurczyly mozgi - warknalem ze zloscia.

Goliat bez slowa wlozyl mi do portfela gruby plik banknotow.

- To co? Jestesmy kwita?

Nie wygladal na obrazonego, w jego oczach pokazaly sie wesole iskierki. Przytaknalem rozsadnie.

- Naprawde powiedzial pan pulkownikowi, zeby sobie wsadzil metalowy drazek…? - Spojrzal na mnie z ciekawoscia.

- Naprawde - potwierdzilem. - Z checia bym mu sam go wcisnal.

Klepnal mnie po przyjacielsku w plecy, o malo nie odbijajac obu pluc.

- Gdyby mial pan z nim jakies problemy, jakiekolwiek… prosze nam o tym powiedziec.

- Nie podlegam mu - odparlem. - Niewiele moze mi zrobic.

- Moze starac sie odsunac pana od… projektu. Nie chcemy tego. Gdyby pan nie zalatwil przyjazdu tych Rosjan, pewnie paru chlopakow by zginelo, a tak mamy tylko trzech rannych.

- To prawda - odezwal sie Marek, stajac w drzwiach. - Maja do ciebie zaufanie, tam w Rosji. Nie wiem, o co chodzi z ta wodka… - urwal.

- Niewazne. - Machnalem reka.

Obaj wiedzielismy, ze zaden z rosyjskich komandosow nie jest pijakiem. Nie wylewali za kolnierz, ale tylko wsrod swoich, kiedy czuli sie bezpiecznie.

- Jednak bedzie mi potrzebna twoja pomoc.

- Tak?

- Zdobadz mi adres Derbulina, prywatny adres. Dam ci paczke z wodka do wyslania. Aha, wsadz do tej paczki jakis budzik, koniecznie taki, ktory glosno cyka - dodalem msciwie.

- Po co ten budzik? Przeciez moze to wziac za bombe?

Вы читаете Chorangiew Michala Archaniola
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату