atmosfera, wydawalo sie, ze moje „siostry” wykorzystuja kazda okazje, aby zaznaczyc, ze sa czescia rodziny. Takze Marek i Davidoff wygladali na zadowolonych. Tylko ja, Anna i Maks trzymalismy sie troche na uboczu. Kazde z nas mialo swoje problemy.
Po dwunastej wymknelismy sie z Maksem na werande. Wujek poczestowal mnie cygarem, podal ogien. Na moment wyszla do nas Anna, przyniosla cieple kurtki. Podziekowalem jej spojrzeniem, a ona, przechodzac, musnela moje wlosy. Nie klocilismy sie, jednak wyrosla miedzy nami jakas bariera, cos, co domagalo sie wyjasnienia. Nie teraz, zdecydowalem. Pozniej.
Chlonalem odglosy nocy pod kopula rozgwiezdzonego nieba, wspanialsza niz w jakiejkolwiek katedrze. Miekka, swiateczna ciemnosc rozjasniana tylko ognikami cygar koila, otulala jak rabek matczynej sukni. Przez chwile. Krotki rozblysk zaru odslonil sciagnieta cierpieniem twarz Maksa. Zacisnalem zeby.
- Wujku… - zaczalem.
- To nie twoja wina - odezwal sie spokojnie. - Gdybym nie byl takim tchorzem, sam bym z nia porozmawial, dawno temu. Czasem osoba, ktora kochamy, przeraza nas do nieprzytomnosci. Szczegolnie wtedy, gdy znamy wartosc ukrywania uczuc przed swiatem. Wiemy, ze tylko jej dlon moze zerwac nasza maske, odslonic wykrzywiona w dzieciecym przestrachu twarz. Tylko ona moze… zadac bol - dokonczyl ciszej.
Milczalem, wiedzialem, ze ma racje, jednak gdybym mogl cofnac czas, prawdopodobnie zrezygnowalbym z wtracania sie w sprawy Maksa. Nie przyszlo mi do glowy, ze dla obcych moze byc on postacia niepokojaca, byc moze nawet budzaca groze. Wiekszosc ludzi nie lubi myslec o przemocy, ani o tych, ktorzy ja stosuja. Och, chetnie obejrza sensacyjny film, przeczytaja ksiazke, jednak kiedy zetkna sie z tym w realnym zyciu, wola udawac, ze to jakis ewenement, chwilowy blad wszechswiata, trwajaca mgnienie oka skaza na ekranie ukazujacym wyidealizowany, bezpieczny obraz rzeczywistosci.
Drzwi otworzyly sie z lekkim skrzypieniem i na werande wyszla Julia. Najwyrazniej dopiero co przyjechala. Wymienilismy zyczenia i pocalunki, po czym panna de Becque zaczela rzucac Maksowi sugestywne spojrzenia spod obszytego futerkiem kaptura. Widoczna w padajacym przez uchylone drzwi snopie swiatla twarz Maksa przybrala wyraz sardonicznego rozbawienia.
- Chyba nie chcesz, zebym was zostawil samych? Wzgledy przyzwoitosci i tak dalej… - wymruczal.
Julia tupnela gniewnie noga i wskazala mu drzwi.
- Ide, juz ide… - Podniosl obronnym gestem rece.
Z jakichs wzgledow polubil rozkapryszona pannice z Kanady.
- Ona mi pokazala jezyk - poskarzyla sie Julia.
- Kto?!
- Anna. Zaswiecilam jej w oczy pierscionkiem zareczynowym od Piotra, a ona pokazala mi swoj. No i jezyk tez mi pokazala - dodala markotnie.
- Piotr to…?
- Ten facet z MSZ.
- Aha, gratulacje.
Jeszcze raz ucalowalem chlodne od mrozu policzki Julii.
- Czy z wami, z Anna… - zajaknela sie. - Wszystko w porzadku?
- Dlaczego pytasz?
- Mam oczy - odburknela.
- Chcialbym, zeby skonczyla z tym calym gownem. Ona twierdzi, ze potrzebuje czasu, to wszystko. - Wzruszylem ramionami. - A co tam u was? - zmienilem temat.
- Pelnia szczescia rodzinnego - wyszczerzyla zeby. - Papcio de Becque cieszy sie, ze bedzie mial wnuki.
Odchrzaknalem wymownie.
- Wnuki?
- Za dwa miesiace slub. Nie ma co sie szczypac - odparla niedbale.
- Myslisz, ze z tymi wnukami tak szybko wam pojdzie? - zakpilem.
- Staramy sie - stwierdzila skromnie.
Kiedy schronilismy sie w domu przed chlodem, nadal mialem na ustach usmiech. Anna uniosla lekko brwi, ale nie wygladala na zagniewana. Podobnie narzeczony Julii. Przelamal sie ze mna oplatkiem i szeptem podziekowal za zalatwienie sprawy z, jak to okreslil, „natretami”. Nie mialem zamiaru wyprowadzac go z bledu i informowac, ze przesladujacy Julie mezczyzni byli kanadyjskimi gangsterami. W tym momencie bylo to bez znaczenia, podejrzewalem, ze po lekcji udzielonej im przez Afgancow Magika minie duzo czasu, zanim wypelzna spod jakiegos kamienia.
Pol godziny pozniej Julia wraz z Piotrem odjechali, mimo iz Maks namawial ich, aby spedzili noc u niego, pokojow nie brakowalo. Wymowili sie koniecznoscia jutrzejszej wizyty u rodzicow Piotra, jednak przypuszczalem, ze chodzilo im raczej o kontynuowanie wysilkow w celu powolania na swiat wnukow pana de Becquea w bardziej komfortowych warunkach…
Jak zwykle wzialem kapiel razem z Anna. Po szybkim prysznicu zanurzylismy sie w goracej, pachnacej miodem i sosna wodzie. Wanna w jednej z lazienek w domu Maksa byla spora, jednak nie az tak, zeby miescily sie w niej swobodnie dwie osoby. Mimo to zadne z nas nie narzekalo. Kiedy moscilismy sie w chlodnej poscieli, wyczulem, ze Anna chce cos powiedziec. Zgasilismy swiatlo, ale nie musialem jej widziec, by wyczuc, ze jest przestraszona i nieszczesliwa.
- Nic nie mow. - Polozylem jej palec na ustach. - Kiedys mi powiesz, co jest takie wazne, ze nie mozesz rzucic swojej roboty od zaraz. Bo przypuszczam, ze ktos z twoimi osiagnieciami nie mialby problemow… sluzbowych?
Zamruczala potakujaco.