jakiego gangu zginela Anna, ale wystarczylo, ze wiedzial o tym jej brat. W Moskwie zbierala teraz smiertelne zniwo epidemia. Dzuma.
- Co na uczelni? - spytalem bez specjalnego zainteresowania. - Wywalili mnie czy dopiero maja zamiar to zrobic?
- Nikt o tym nawet nie mysli - zapewnil. - Co prawda ta twoja byla flama… Jak jej tam…
- Wielecka?
- Tak, ona. Probowala rozpuszczac jakies plotki, ale Malgosia o malo jej oczu nie wydrapala, wiec sie uspokoila. Zreszta nikt sie nie skarzyl, mowie o studentach. Dopytuja sie o twoje zdrowie.
- Co za Malgosia?
- Profesor Boerner. Chciala tu przyjechac, ale ja pogonilem. Dobrze zrobilem?
Przytaknalem. Nie mialem ochoty, zeby krecila mi sie teraz po domu jakas kobieta. Nawet nie wiadomo jak pozytywnie do mnie nastawiona. Chcialem pobyc sam, poskladac do kupy swoje zycie. Na tyle, na ile to bylo mozliwe.
- Niech pan tu zostanie - zaproponowalem. - Ja i tak musze jechac do domu Maksa. Zostawie panu klucze.
- Chcesz z nim… pogadac?
Rosjanin zmarszczyl brwi. Nie byl zly, jednak widzialem, ze jest zawiedziony. Najwyrazniej myslal, ze chce wylac swoje zale przed wujkiem, a przeciez to on opiekowal sie mna przez ostatnie dni. Czul sie upokorzony moim brakiem zaufania. Westchnalem ciezko, nie lubilem tlumaczyc swojego postepowania, szczegolnie jesli wiazalo sie to z mowieniem o uczuciach, ale Davidoff zaslugiwal na wyjasnienia.
- Nie mam zamiaru z nikim o tym rozmawiac. Chce pocwiczyc. Mam na mysli trening po kilkanascie godzin dziennie - to dziala jak alkohol, a nie ma sie potem kaca. - Wzruszylem ramionami. - Byc moze poprosze tez Maksa, aby przeszukal dom Anny, moze zostawila jakis list, cos, co mi wyjasni… - urwalem, zaciskajac z calej sily piesci.
- W takim razie przespie sie tutaj - zadecydowal Davidoff. - Jestem zbyt zmeczony, aby prowadzic, a ty pewnie sie spieszysz?
- Wezme tylko prysznic, zjem cos i pojade do Maksa - potwierdzilem.
- Masz trzy tygodnie, liczac od wczoraj - powiedzial, ziewajac.
- Trzy tygodnie na co?
- Tyle urlopu ci zalatwilem - wyjasnil. - Jakby bylo potrzeba wiecej, daj znac.
Podziekowalem nieartykulowanym mruknieciem i poszedlem do lazienki. Pod strumieniami goracej wody dalem rade rozluznic nieco napiete bolesnie miesnie barkow, nie wychodzac spod prysznica, zrobilem kilka sklonow i cwiczen rozciagajacych. Cos strzelilo mi w stawach, zabolalo sciegno. Brak ruchu, alkohol i leki wyraznie dawaly o sobie znac. Po kilkunastu minutach przykrecilem kurek z ciepla woda, usiadlem na gumowej macie antyposlizgowej, skrzyzowalem nogi. Moje cialo ogarnal lodowaty chlod, na chwile fizyczna niewygoda odpedzila kasajace duzo bolesniej wspomnienia. Przez minute, moze dwie, nie tesknilem za obecnoscia, glosem, zapachem Anny.
Poczulem sie lepiej, mialem nadzieje, ze trening, jaki planowalem, pomoze mi dojsc do siebie. To byla dobra droga - ekstremalny wysilek na pograniczu udreki pozwala zapomniec o wielu rzeczach. Wszystko mozna zabic, nawet mysli. Przynajmniej na jakis czas. Bo nic nie trwa wiecznie, nic…
* * *
Gluche echo uderzen slychac bylo w calym domu, nie uzywalem rekawic bokserskich. Wazacy osiemdziesiat kilogramow worek odksztalcal sie po kazdym ciosie i kopnieciu. Co jakis czas robil sie sliski od potu i krwi pryskajacej z moich rozbitych knykci. Przemywalem wtedy dlonie ziolowym lekarstwem, bandazowalem niedbale i wracalem do cwiczen. Eksploatowane do ostatecznosci miesnie plonely zywym ogniem, bywalo, ze musialem usiasc na kilka minut, zeby opanowac zawroty glowy, ale nieodmiennie po krotkim odpoczynku wracalem do treningu. Byc moze kiedys wyrzuce z siebie wscieklosc i rozpacz, byc moze bede mogl spokojnie zasnac. Staralem sie. Ograniczylem posilki do dwoch dziennie, co stanowilo kompromis pomiedzy resztkami zdrowego rozsadku a checia zatracenia sie w wysilku. Po calodziennych cwiczeniach bralem kapiel i kladlem sie spac. Zasypialem blyskawicznie, wyczerpany organizm domagal sie odpoczynku, jednak po paru godzinach nadchodzily koszmary. Domagalem sie od starego kieszonkowca zwrotu relikwii, walczylem z Afgancami Magika, czolgalem sie przez jakis tunel, starajac sie utrzymac bron ponad powierzchnia cuchnacego blota wypelniajacego ciasna, betonowa rure. Niekiedy wedrowalem poprzez jakies miasta bez nazwy i ksztaltu, nie wiadomo dlaczego slyszac rozpaczliwy, dzieciecy placz. Nie zawsze pamietalem sny, jednak bylem pewien, ze nigdy, przenigdy nie spotkalem w majakach Anny. Wolalem ja nieustannie, czasem slowami pelnymi milosci, czasami przeklinajac. Nie odpowiadala.
Pewnego dnia, w czasie intensywnych cwiczen oddechowych, wydalo mi sie, ze slysze szmer jej krokow, ze za chwile podejdzie do mnie z usmiechem, obejmie i przytuli. Zapewni, ze odtad wszystko juz bedzie dobrze… Jakas czesc mojego umyslu zdawala sobie sprawe, ze balansuje na krawedzi szalenstwa, i usilowala powstrzymac ten proces. Zaczalem czesciej jesc, przygotowywalem wykwintne, wymagajace wielogodzinnych staran potrawy. Ograniczylem treningi do szesciu godzin dziennie. Czekalem. Maks pojechal do domu Anny. Mialem nadzieje, ze znajdzie tam cos, co wyjasni mi jej postepowanie. Dzwonilem tez kilkakrotnie do Dzumy, bez rezultatu. Na uczelni brat Anny wsunal mi do marynarki kartke z numerem telefonu. Odkrylem ja dopiero niedawno i natychmiast sprobowalem skontaktowac sie z Olegiem, ale nikt nie odbieral. Nie dziwilem sie temu, zapewne nie mial czasu. Przypuszczam, ze po smieci siostry probowal na swoj sposob odzyskac spokoj ducha, pakujac pod ziemie wszystkich, ktorzy mieli cokolwiek z tym wspolnego. Byc moze nie byla to zla metoda… Niestety, Dzuma nie zaprosil mnie na polowanie, wolal zabijac samotnie.
* * *
Po raz kolejny nalozylem Maksowi cieleciny z galaretka winna i szalwia, podziekowal mi oszczednym gestem, kilkakrotnie chwalil danie. Jednak przez caly czas czulem na sobie jego badawczy wzrok. Nie sadzilem, ze faktycznie zachwycil sie niewatpliwie smaczna, przyrzadzona wedlug starego wegierskiego przepisu potrawa. Maks nie ekscytowal sie dobra kuchnia, po prostu nie wyobrazal sobie innej. Podejrzewalem, iz skrycie ocenia moj stan psychiczny i koordynacje ruchow… Egzamin wypadl chyba pomyslnie, bo po deserze, na ktory skladaly sie swiezo upieczone biszkopty nasaczone amaretto, przystapil wreszcie do rzeczy.
- Jestes w lepszej kondycji, niz sie spodziewalem - zauwazyl.