- Gdyby ktos otworzyl trumne, pobral probki materialu genetycznego, zagroziloby to…
Powstrzymalem dalsze wyjasnienia gwaltownym gestem, zacisnalem zeby.
- To wojna - powiedzial teraz juz z wyraznie wyczuwalnym wspolczuciem w glosie. - Wszystkie chwyty dozwolone. Gdyby udalo im sie jakos mnie zidentyfikowac, moglbym miec problemy.
Nie wyczulem w jego tonie strachu, jedynie chlodny pragmatyzm. Dzuma byl pewien, ze poradzi sobie w kazdej sytuacji. Byc moze nawet bylo to prawda.
- O czym chciales ze mna porozmawiac? Bo przeciez raczej nie o terminie czy miejscu pogrzebu?
- Nie chce, zebys jej nienawidzil za to, ze nie wysluchala twojej prosby. Nie mogla tego zrobic.
- Nie mogla? - rozesmialem sie sarkastycznie. - Rozumiem, musiala skoczyc do Moskwy i odstrzelic paru skurwysynow, taki imperatyw kategoryczny. No i pewnie ktos jej wydal rozkaz, a w wojsku rozkazow trzeba sluchac - kontynuowalem zjadliwie.
- Prosilem ja, zeby zrezygnowala - odparl. - Nie posluchala, bo to wiazalo sie z jeszcze jedna sprawa… Ratowala czeczenskie dzieci, te, ktore stracily oboje rodzicow, wywozila i znajdowala im rodziny. Procedura adopcyjna trwa zbyt dlugo i ma pewne ograniczenia, dlatego zmieniano im nazwiska, a czasem nawet narodowosc, dostawaly falszywe dokumenty. Grupa Balabana zajmowala sie podobnym procederem, tylko ze miala nieco inne cele, mniej… wzniosle - dodal z ironia. - Przekazywala te dzieciaki do burdeli albo jeszcze gorzej.
- Balabana?
- Jeden z moskiewskich gangow - wyjasnil. - Chyba najwiekszy. No, moze teraz juz nie - uzupelnil po zastanowieniu.
- Co moze byc dla malego dziecka gorsze od burdelu?
- Filmy z wykitowaniem - odpowiedzial krotko.
Nie musialem pytac o szczegoly, wiedzialem, o co chodzi. Czasem krecono filmy, ktore konczyly sie prawdziwa smiercia „bohatera”. Na czarnym rynku osiagaly zawrotne ceny, niczym towar dla prawdziwych koneserow…
- No to teraz juz wiem - powiedzialem ze znuzeniem. - Ratowala dzieci.
Dzuma odetchnal gleboko.
- To nie wszystko - stwierdzil. - Nie robila tego z przyczyn humanitarnych, a przynajmniej nie tylko. Splacala dlug. Kiedys w Groznym dzialala jako snajper. Pewnego razu zastrzelila mezczyzne z tobolkiem w ramionach. Cywila. Nie bylo w tym nic dziwnego, Czeczency rzadko nosili mundury, duzo czesciej bron. Kiedy facet upadl, okazalo sie, ze niosl dziecko, trzy-, czteroletnia dziewczynke. Zanim Anna ochlonela z zaskoczenia, mala sciela seria z karabinu maszynowego. Bo ona nie uciekala, stanela na jezdni i ciagnela ojca za reke, chciala, aby wstal z ziemi. Po chwili lezala obok niego. To miejsce bylo ostrzeliwane przez obie strony, Anna pobiegla tam i wyciagnela dziewczynke spod ognia, pochowala… Wtedy cos w niej peklo, poprosila o przeniesienie i nigdy wiecej nie wrocila do Czeczenii, zeby walczyc. Kiedy dowiedziala sie, ze ci gnoje planuja kolejny transport… - Wzruszyl ramionami. - To byla obsesja Anny. Jej koszmar. Musiala to zalatwic do konca. Teraz wiesz juz wszystko - westchnal.
Milczalem, nie bylo nic do powiedzenia. Anna zginela, usilujac uregulowac wojenne rachunki, najwyrazniej chciala to zrobic, zanim sama pozwoli sobie na odrobine szczescia. Nie zdazyla. Moj gniew opadl. Nie rozumialem przymusu, ktory kazal jej ratowac osierocone dzieci, ratowac bez wzgledu na wszystko, to mogli pojac tylko ludzie, ktorzy przeszli pieklo wojny, ale zaczynala do mnie powoli docierac mysl, ze to, co zrobila, nie mialo nic wspolnego z jej uczuciami do mnie. W niczym ich nie umniejszalo.
- Moge przyjsc na pogrzeb? Na ten tajny cmentarz? - zapytalem.
Dzuma spojrzal na mnie z zaskoczeniem w oczach.
- Oczywiscie - przytaknal. - Jesli bys chcial zamowic jakies kwiaty albo cos… to trzeba zrobic przynajmniej kilka godzin wczesniej. Anton potem przyjedzie po ciebie i zawiezie cie do osrodka.
Odetchnalem, przynajmniej bede mogl pozegnac Anne.
To byla podobno najlepsza kwiaciarnia w Moskwie. Scienne lustra w zloconych ramach, marmurowe kafelki i eleganckie, stylizowane na dziewietnasty wiek kinkiety sprawialy wrazenie luksusu. Bujne, siegajace niemal sufitu rosliny w ozdobnych doniczkach rozmieszczone w strategicznych punktach dobrze swiadczyly o umiejetnosciach fachowych personelu. Jednak przy dlugiej ladzie wykonanej z jakiegos egzotycznego gatunku drewna stala tylko jedna ekspedientka. Mimo tloku klienci nie protestowali, choc trzeba przyznac, ze kolejka przesuwala sie dosc zwawo. Kilka osob w fartuchach z logo firmy blyskawicznie wynosilo z magazynu kwiaty, jakich zazyczyli sobie kupujacy. Czasami pomagali ladowac je do samochodow, bywalo, ze ktos zamawial dostawe do domu lub na cmentarz. Transport oferowali gratis.
- Czym moge sluzyc? - zagaila mloda, ladna sprzedawczyni.
Odruchowo odgarnela z czola ciemne wlosy, jej dlonie zawisly nad klawiatura komputera.
- Jedna wiazanka pogrzebowa - zadysponowalem.
- Jakiego rodzaju? Nasza specjalnoscia jest kompozycja z lilii, roz, kalii, dzwonkow irlandzkich, mieczykow i lisci ozdobnych. Jest najdrozsza, ale…
- Moze byc - wszedlem jej w slowo.
- Przykladowa wiazanka tego typu oznaczona jest numerem czterdziesci dwa. - Wskazala na polke za swoimi plecami.
Zerknalem na cene, odliczylem pieniadze. Dopiero teraz przyszlo mi do glowy, ze nie wystarczy mi rubli na nic wiecej. Przed odlotem Marek wreczyl mi pokazny zwitek banknotow od chlopcow ze swojego oddzialu, ktorzy najwyrazniej wspolpracowali kiedys z Anna. Prosil, aby kupic wieniec od calej jednostki. Niestety, zapomnialem wymienic pieniadze.
- Dostarczyc na cmentarz? - spytala. - Oferujemy darmowy transport na wszystkie moskiewskie nekropolie - wyrecytowala wyuczona formulke.