- Na te nie oferujecie - mruknalem.
Przez moment dostrzeglem w oczach dziewczyny blysk irytacji, ale po chwili powrocila do roli profesjonalnej ekspedientki.
- Jakis napis? W sklad ceny kupionej przez pana kompozycji wchodzi szarfa z dowolnym napisem do siedemdziesieciu dwu znakow.
Potrzebowalem chwili, by przelknac narastajaca w gardle gule.
- Na szarfie prosze napisac: „Annie - ukochanej”. Chcialem tez zamowic wieniec, ale nie wymienilem pieniedzy, przyjmie pani zlotowki?
- Po jakim kursie? - Spojrzala na mnie z ironia.
- Wszystko jedno - oswiadczylem ze znuzeniem, przesuwajac po blacie plik banknotow.
Przeliczyla je sprawnie, dokonala jakichs kalkulacji, skinela glowa.
- Wystarczy na najdrozszy - stwierdzila. - Mamy do wyboru…
Przerwalem jej ospalym gestem.
- Niewazne - powiedzialem. - Ma byc bialo-czerwony. Na szarfie napis: „Major Annie Dubrowej - polski Specnaz. Nie zapomnimy”.
Nie wiedziec czemu, dopiero teraz dotarla do mnie swiadomosc, ze to nieodwolalne, ostateczne pozegnanie z Anna. Poczulem wilgoc na policzkach. Otarlem je gwaltownym ruchem, czekajac na kpiace uwagi lub usmieszki politowania. Nie doczekalem sie. Sprzedawczyni ze spowazniala nagle twarza oddala mi polowe pieniedzy.
- Co to ma znaczyc? - Zmarszczylem niechetnie brwi.
Nie mialem zamiaru korzystac z niczyjej litosci.
- Popelnilam blad, przeliczylam zlotowki po kursie dla obcych - odparla spokojnie. - Nikt, kto znal Anne Dubrowa, nie jest w Moskwie obcy.
Za plecami uslyszalem szmer poparcia. Z zaskoczeniem ujrzalem, ze kobieta stojaca za mna ma lzy w oczach. No tak, zapomnialem o gazetach, cale miasto wiedzialo, kim byla i jak zginela Anna, w Rosji smierc w walce porusza wielu ludzi, tu wojna nie jest jedynie pojeciem z filmow czy literatury…
- Dacie rade przygotowac wszystko na siedemnasta?
- Oczywiscie - zapewnila.
Skinalem sprzedawczyni glowa i odwracalem sie, by odejsc, gdy poczulem, jak ktos chwyta mnie lagodnie za ramie.
- Minutke, mlodziencze. - Powstrzymal mnie starszy, dostatnio ubrany mezczyzna. - Nie pochowaja jej na Nowodziewiczym, prawda?
Przytaknalem posepnie.
- Gdybysmy kupili wieniec czy dwa od mieszkancow Moskwy, polozysz na jej grobie?
- Poloze - obiecalem.
Kiedy wychodzilem ze sklepu, slyszalem podniesiony glos ekspedientki. Uspokajala klientow, wszyscy naraz zamawiali kwiaty dla Anny Dubrowej…
* * *
Wymeldowalem sie z hotelu przed ustalona godzina, Anton, kiedy zawozil mnie do osrodka, powiedzial, ze zamieszkam tam na kilka dni. Nie pytalem dlaczego, nie mialem ochoty rozmawiac. Rozpakowalem sie w wyznaczonym mi pokoju, ktory tym razem mialem zajmowac sam i zastanawialem sie wlasnie, skad wziac zelazko, aby uprasowac koszule do garnituru, kiedy uslyszalem energiczne pukanie.
- Wejsc! - zawolalem.
Przybysz, liczacy sobie pod trzydziesci lat mezczyzna z dystynkcjami praporszczyka, co jest mniej wiecej odpowiednikiem polskiego chorazego, niosl wieszak z mundurem galowym. Polskim mundurem galowym. W reku trzymal wyglansowane do polysku buty. Pozbyl sie swego ciezaru, zasalutowal energicznie i wyszedl bez slowa. Podszedlem, patrzac z niedowierzaniem na przyniesiony ekwipunek. Kapitanskie gwiazdki na pagonach i rzad baretek, wsrod ktorych rozpoznalem dwie symbolizujace odznaczenia, ktorych nie wolno mi bylo nosic publicznie, okreslaly bez cienia watpliwosci, dla kogo to wszystko przygotowano. Przymierzylem buty - pasowaly. Przez chwile zastanawialem sie, czy wlozyc mundur, jadac po kwiaty, i ostatecznie postanowilem sie przebrac. Watpilem, aby ekspedientka w sklepie byla w stanie zidentyfikowac baretki, a dla Rosjan najwyrazniej nie byly one zadna tajemnica… Wolalem miec pewnosc, ze nie spoznie sie na pogrzeb.
Kiedy zszedlem na parking, zobaczylem, ze Anton takze jest w mundurze. Jedyna zauwazalna roznica byl fakt, ze na jego piersi widnialo duzo wiecej baretek, z czego trzy czwarte stanowily odznaczenia bojowe. Wzruszylem ramionami i wsiadlem do samochodu. Pojechalismy.
Przed kwiaciarnia stal liczacy na oko ponad tysiac osob tlum. Zamarlem. Anton westchnal ciezko, ale ruszyl naprzod zdecydowanym krokiem. W drzwiach powitala mnie znajoma ekspedientka, za jej plecami pietrzyly sie wience i wiazanki. Byly wszedzie: na podlodze, na ladzie, na polkach…
- Prosze podac mi to, co zamowilem - powiedzialem, patrzac ze zdziwieniem na panujacy w eleganckim do niedawna sklepie galimatias.
- To wszystko jest dla pana - odparla niepewnie. - Obiecal pan, ze zabierze kwiaty od mieszkancow Moskwy, ludzie sie dowiedzieli i… - Urwala, wykonujac bezradny gest. - Wykupili kwiaty od nas i z kilku innych kwiaciarni.
Anton zsunal czapke na tyl glowy, zerknal frasobliwie do srodka.
- Naprawde im obiecales? - spytal.