zabic niewiernych. Musial ich obserwowac, bo odpalil ladunek kilkadziesiat metrow za ostatnim pojazdem. Nic im sie nie stalo, ocalila ich. Szukali potem mezusia, ale bezskutecznie. Cos mi sie tak zdaje, ze mieli zamiar z nim… ekhmm… pogadac - dodal niewinnym tonem. - Przez najblizsze dwie doby bedzie tutaj. - Podal mi kartke papieru z wypisana drukowanymi literami nazwa.

Przeprosilem Rosjanina na moment, wyszedlem do holu i zadzwonilem do Marka. Odebral od razu. Kiedy przekazalem mu wiadomosc od Derbulina, milczal dlugo.

- Nie chcialem ci o tym mowic - odezwal sie w koncu niepewnie. - Ta sprawa nas niezle trzasnela, lubilismy ja. Jesli informacja jest prawdziwa, to wyrownamy wreszcie rachunki.

- Co zrobicie?

- Ja nic, jestem w Polsce, ale mam kontakt z chlopakami. Sprobuja go aresztowac - odparl spokojnie. - To straszny macho, pewnie bedzie sie bronil - rozesmial sie niewesolo. - Jesli postanowi sie stawiac… - nie dokonczyl. - Postaramy sie tez, zeby w naszej strefie rozeszly sie wiesci, ze nie popieramy wykorzystywania kobiet w charakterze zywych bomb.

- Dorwijcie gnoja! - warknalem.

Pozegnalem sie krotko z Markiem i wrocilem do stolu.

- Teraz pewnie przyszla pora na przyslugi z mojej strony - stwierdzilem, siadajac.

- Niekoniecznie, mozemy na tym zakonczyc rozmowe - odparl sztywno Derbulin. - Jak powiedzialem, to byl prezent, nie wymagamy zadnej wzajemnosci.

Spojrzalem na niego spod oka, wygladal na urazonego.

- No dobra, o co chodzi? - zachecilem.

- Ta wodka ma naprawde wlasciwosci lecznicze, potrzebujemy jej wiecej.

- Juz zescie wszystko wypili? - spytalem z domyslnym usmieszkiem.

Przewrocil oczyma i westchnal cierpietniczo.

- Dlaczego wszyscy uwazaja Rosjan za ochlapusow? - rzucil w przestrzen.

- Jest to dla mnie kompletna zagadka - przyznalem, usilujac przybrac powazna mine. - Jednak…

Derbulin przechylil sie przez stol i stuknal mnie w czolo.

- Ona naprawde leczy - zaznaczyl z naciskiem. - Jakis miesiac temu jeden z naszych chlopakow dostal postrzal w kregoslup. Polowiczny paraliz i definitywny koniec kariery. Kiedy tak lezal sobie w szpitalu, czasem ktos go odwiedzal. No i ktorys kumpel, dobra dusza, przyniosl mu troche tej wodki. Na pocieche… Nastepnego dnia chlop zaczal ruszac palcami u stop, wyglada na to, ze czesc nerwow sie zregenerowala, moze potworzyly sie jakies nowe polaczenia? Nikt tego nie wie, ale ten chory przechodzi teraz intensywna fizykoterapie i liczy dni do wyjscia ze szpitala. Kiedy przyjrzelismy sie tej sprawie z bliska, okazalo sie, ze ci, co pili te wodke, pozbyli sie wielu drobnych dolegliwosci, tyle ze nikt tego wczesniej nie skojarzyl.

Musialem miec mocno zdziwiona mine, bo Derbulin jeszcze raz zapewnil mnie, ze nie zartuje.

- W porzadku - obiecalem. - Zobacze, co da sie zrobic.

- To dla was pewnie fatygujace - powiedzial z podejrzanym wspolczuciem w glosie. - Gdybyscie przekazali nam recepture…

Rozesmialem sie szczerze, patrzac na niewinny wyraz twarzy mojego rozmowcy.

- Nic z tego, Miszka.

- Zdobylismy te materia prima - przypomnial obrazonym tonem.

- Zdobyliscie - przytaknalem. - Dlatego dostaniecie alchemiczna wodke, skoro prosicie, jednak receptura… - Pokrecilem wymownie glowa.

- Na kiedy mozesz mi to zalatwic?

- Nie wiem - odparlem z namyslem. - Ci alchemicy… Postaram sie jak najszybciej.

- Kiedy wracasz?

- Jutro albo pojutrze. Chyba ze macie do mnie cos jeszcze?

- Nie, to wszystko. No i wiem, ze szukasz czegos. Podobno to jakas pilna sprawa?

- Metafizyka, to czysta metafizyka. - Skrzywilem sie niechetnie.

- Jak nie chcesz o tym gadac, to nie - mruknal. - Strzemiennego!

* * *

Najpierw z blekitnej mgly wylonily sie ich palce: smukle, zadbane, choc bez sladu lakieru na paznokciach. Trzy pary dloni dzierzacych igly, trzy srebrne naparstki. Siedzialy blisko siebie, w kregu. Wyszywaly. Suknie o szerokich rekawach ukazywaly przedramiona, bransoletka na nadgarstku jednej z nich siala zlote blyski. Niewatpliwie nalezaly do arystokracji. Swiadczyla o tym nie tylko szerokosc rekawow ich strojow, ale takze material, z jakiego zostaly skrojone. Brokaty i atlasy zawsze zarezerwowane byly jedynie dla najbogatszych. Takze podszyte futrem luzne tuniki bez rekawow zwane surcot, stanowily symbol prestizu.

Pochylaly sie nad biala, jedwabna plachta. Jeszcze zanim moglem na nia spojrzec - wiedzialem - to byla choragiew Michala Archaniola… Wlasnie powstawalo ostrze miecza - haftowane srebrna nicia o metalicznym polysku. W chwile pozniej obraz zawirowal i zniknal. Wydawalo mi sie, ze przez ulamek sekundy ujrzalem herb z dwoma niedzwiedziami. Nie wygladal raczej na znak rodowy, bardziej na godlo miasta.

Lezalem jeszcze moment, zanim otrzasnalem sie ze snu, przetarlem oczy. Bylem troche zmeczony podroza, do domu wrocilem dopiero poprzedniego wieczoru. Mimo smierci Anny nic sie nie zmienilo, dalej przesladowaly mnie wizje sztandaru Archistratiga. Wzialem krotki, chlodny prysznic i zrobilem sobie kawe po irlandzku, bez

Вы читаете Chorangiew Michala Archaniola
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату