watpienia potrzebowalem jakiegos wzmocnienia.
Niemal godzine przesiedzialem przy kuchennym stole, zastanawiajac sie nad sytuacja. Nadal nie bardzo chcialo mi sie wierzyc w rewelacje na temat relikwii, jednak powtarzajace sie regularnie sny - zastanawialy. Jesli przyjac informacje Dzumy za dobra monete, to w czasie ostatniej rozmowy ze zlodziejem choragwi popelnilem zdecydowany blad: co prawda nie uczynilem mu krzywdy, ale probowalem zastraszyc. Byc moze okaze sie bardziej sklonny do wspolpracy, jesli wyjasnie mu szczerze sytuacje? Z drugiej strony, wciaz cos mi tu nie pasowalo. Facet nie wygladal na specjalnie religijnego, a jego reakcja na wiadomosc, ze ikona stanowila tylko skrytke dla czegos stokroc cenniejszego, wygladala na prawdziwa. To byl rumieniec zazenowania, ze tak dal sie nabrac… Oczywiscie moglem sie mylic, mogla tez mylic sie Anna, ale jakos nie wydawalo mi sie to prawdopodobne. Dosc trudno zarumienic sie na zawolanie, bo to reakcja fizjologiczna, dla przecietnego czlowieka calkowicie niezalezna od woli. Chyba ze dziadek byl urodzonym aktorem, co oznaczalo, ze polska scena stracila naprawde obiecujacego artyste…
Westchnalem bezradnie, obracajac w dloniach filizanke z resztkami kawy. Tak czy owak, trzeba bylo z nim jeszcze raz porozmawiac. Z nim i z jego wnukiem. Byc moze ten drugi odkryl skrytke w ikonie bez wiedzy dziadka? Moze chcial zarobic na boku? Przewaznie zlodzieje, takze ci powiazani koligacjami rodzinnymi, okazywali wzruszajaca solidarnosc zawodowa jedynie do momentu podzialu lupow. Wowczas sytuacja sie nieco komplikowala… Pozostawala tez kwestia argumentow. Bylem pewien, ze dalbym rade blyskawicznie przekonac kazdego zlodzieja, zeby zwrocil swoj lup, w razie koniecznosci z pomoca Marka i jego chlopcow, jednak jesli zakaz stosowania przemocy dotyczyl takze sfery werbalnej? Co, jesli nie moglem nawet grozic? W takim razie pozostawala mi tylko marchewka. Nie narzekalem na brak pieniedzy, mimo ze wiekszosc tego, co zostawila mi Anna, oddalem organizacjom charytatywnym pomagajacym czeczenskim uchodzcom. Reszte zatrzymalem, chcac spelnic jej wole. Mimo to nie wyobrazalem sobie, ze moglbym ich uzyc - teraz postanowilem przeznaczyc je na wykup relikwii. Mysle, ze spotkaloby sie to z aprobata Anny. Tak, zdecydowalem, to bedzie najlepszy pomysl. Sprobuje po prostu odkupic artefakt.
* * *
Wrocilem do hotelu w kiepskim humorze - stary kieszonkowiec zniknal. Calodzienne poszukiwania zaowocowaly jedynie utrata kilkuset zlotych wydanych bezproduktywnie na lapowki i mordobiciem w poblizu parku Skaryszewskiego. Praga… Mieszkanie starego bylo puste, co sprawdzilem osobiscie, korzystajac z podrecznego kompletu wytrychow. Cale szczescie, ze sasiedzi nie byli zainteresowani, co sie dzieje w ponurej, przedwojennej kamienicy, bo co prawda dwa z trzech zamkow, ktore zabezpieczaly drzwi mieszkania, nie sprawily mi specjalnych trudnosci, ale nad ostatnim meczylem sie ponad piec minut. Wewnatrz odnalazlem slady pospiesznej przeprowadzki, niejasne pozostawaly jedynie jej motywy. Czyzby gospodarz wystraszyl sie konsekwencji kradziezy? Liczacy sobie pod dziewiecdziesiatke kuzyn starego takze nic nie wiedzial, a przynajmniej tak twierdzil. Nie naciskalem, istniala jeszcze inna opcja.
Zjadlem kolacje i polaczylem sie z numerem podanym mi niedawno przez Magika. Po ostatnim spotkaniu ustalilismy zasady kontaktowania sie w naglych wypadkach. Nie bylem pewien, co rosyjska mafia wiedziala na temat oddzialu Michala Archaniola, ale najwyrazniej wystarczalo to, aby moja pozycja spoleczna w tych kregach wzrosla, kiedy okazalo sie, ze nosze na ramieniu symbol Archistratiga.
Po krotkiej rozmowie z jakims nieznanym mi Rosjaninem zglosil sie sam Ihor.
- Dobrze, ze dzwonisz - powiedzial. - Na dniach bede mial dla was wiadomosci.
- Dla nas? - spytalem ostroznie.
- No wiesz, dla twoich… Chodzi o narkotyki.
- W porzadku - mruknalem. - Na razie mam inna sprawe. Potrzebny mi kontakt z jakims… eee… szefem na Pradze. Musze namierzyc pewnego czlowieka.
Przez chwile slyszalem w sluchawce tylko spokojny oddech Magika.
- No nie wiem… - odparl z wahaniem. - Znam pewnego faceta, ale to nie jest zaden boss. Raczej ktos, kto wie, co w trawie piszczy. Oni nie sa juz tak zorganizowani jak kiedys.
- Mozesz mnie z nim skontaktowac?
- Tak, lecz pamietaj, ze to nie jest moj podwladny. Podam adres i zapowiem cie, ale dalej bedziesz musial radzic sobie sam. Mamy z nim cos w rodzaju paktu o nieagresji.
- A mowiles, ze nie jest mocny…
- Bo nie jest - westchnal Ihor. - Ale to zadziorny kogucik, bronilby swojego terenu, a ja nie jestem czubkiem, niepotrzebne mi walki na ulicach i sterta trupow. Wolalem sie z nim dogadac.
- Potraktuje mnie powaznie?
- To moge niemal zagwarantowac. Chyba ze chcesz zabic kogos z jego ludzi, wtedy moga byc problemy.
- Nie, mam zamiar tylko cos odkupic. Zadnej przemocy. Chodzi mi jedynie o to, zeby wydlubal z meliny pewnego kieszonkowca, podejrzewam, ze tamten nadal ukrywa sie na Pradze.
- To jest do zrobienia, ten… kogucik dobrze wie, kim jestem, nie bedzie ryzykowal starcia bez powodu. - Rosjanin rozesmial sie nieprzyjemnie.
- W porzadku, co mam robic?
- Badz za dwie godziny na rogu Zabkowskiej i Targowej, przyjada po ciebie.
Podziekowalem krotko i zakonczylem rozmowe. Mimo iz wiedzialem, ze ktos musi to robic, nadal rozmowa z ojcem chrzestnym rosyjskiej mafii wprawiala mnie w zaklopotanie. Przypominala, ze tuz obok istnieje inny, mroczny swiat. Zabralem noz, latarke i pistolet, po czym zszedlem na parking. Pomimo slow Ihora nie mialem zamiaru ryzykowac. Moje ostatnie peregrynacje wykazaly, ze mieszkancy Pragi z zapalem kultywuja przedwojenne tradycje i ze nadal duzo latwiej mozna tam dostac w morde niz otrzymac jakies informacje…
Ruszylem niespiesznie, mialem sporo czasu. Do Warszawy przyjechalem samochodem, przypuszczajac, ze bedzie mi potrzebny jakis niekrepujacy srodek transportu. Wolalem, aby zaden taksowkarz nie zapamietal pasazera rozbijajacego sie po Pradze, a przy tym nie wiedzialem, czy nie bede musial wyjechac poza miasto. Zaparkowalem jakis kilometr od Zabkowskiej, dalej poszedlem piechota. Dochodzila jedenasta wieczorem, mimo iz do umowionego spotkania zostala prawie godzina, natychmiast podszedl do mnie jakis mezczyzna w plaszczu z postawionym kolnierzem i nacisnieta na oczy czapka.
- Od Magika? - upewnil sie.