- Gong! - krzyknal nadzorujacy walki porucznik, wypychajac mnie na ring.

Moj przeciwnik - wypoczety, gibki mezczyzna o surowej, gladko wygolonej twarzy zaatakowal seria okreznych kopniec. Jedno z nich udalo mi sie zablokowac i podcieciem poslalem go na ziemie.

- Atakuj! - wrzasnal obserwujacy starcie oficer, widzac, ze zatrzymalem sie niepewnie.

Chwila wahania kosztowala mnie kilka uderzen w glowe i dwa kopniaki w udo. Na moment weszlismy w klincz, po chwili znowu wymienilismy ciosy. Dochodzily mnie okrzyki i przeklenstwa innych walczacych, obok toczylo sie kilkanascie pojedynkow naraz. Nie wiem, jak przetrwalem pierwsza runde, po trwajacym dwie minuty odpoczynku wyszedlem znowu na ring. I jeszcze raz. Do ostatniego starcia doliczono mi karna minute, kiedy sie skonczylo, mialem posiniaczone zebra i golenie, krwawilem z rozbitych warg. Z otepienia wyrwalo mnie kolejne polecenie.

- Przebierac sie z powrotem i z calym ekwipunkiem biegiem do lazni! - wrzasnal z furia przysadzisty kapitan o lekko skosnych oczach. - Jazda!

Laznia parowa znajdowala sie kilometr dalej, nie wiedzialem, skad biore sily, zeby do niej dotrzec. Jednak dotarlem biegiem. Wygladalo na to, ze tym razem to naprawde koniec zabawy. Poczulem nawrot euforii. Podbiegajac do niskiego, zbudowanego z drewna budynku, zawylem tryumfalnie i nacisnalem spust, strzelajac w sciane tuz pod dachem. Belki, z ktorych zbudowana byla sauna, wygladaly na grube, a zreszta jaki zawodowiec nie rzucilby sie na ziemie pod ostrzalem? W koncu to Specnaz…

Wchodzac do lazni, ochlonalem. W przedsionku dwoch zolnierzy odebralo ode mnie bron i ekwipunek.

- Mam nadzieje, ze nikomu nic sie nie stalo - powiedzialem niepewnie. - Sam nie wiem, co mnie podkusilo…

- Spokojnie. - Machnal reka jeden z nich. - Po takim biegu to normalka, chlopaki chca sie wyzyc. Ale temu, ktory wrzucil przez okno granat hukowy, to juz wpierdolilismy - dodal po namysle.

Skinalem ze zrozumieniem glowa, NICO wytwarzal huk rzedu stu siedemdziesieciu decybeli… Owinalem sie w pasie recznikiem i wszedlem do sauny. Mimo pozorow siermieznosci pachnaca sosna para byla efektem dzialania nowoczesnych urzadzen, a nie polewania goracych kamieni woda. Po lewej stronie obszernej sali znajdowala sie kamienna lawa, po prawej zaciszne wneki. Usadowilem sie w jednej z nich, naprzeciwko panowal tlok, a kilku mezczyzn wsrod wybuchow smiechu polewalo sie lodowata woda. Bylem kompletnie wyczerpany. Zdawalo mi sie, ze tylko przymknalem oczy, jednak ocknalem sie z drzemki dopiero slyszac, jak ktos przekomarza sie glosno tuz obok.

- Placisz, Pietia! - odezwal sie kpiacy glos.

Zerknalem spod przymruzonych powiek na wysokiego, muskularnego blondyna z wytatuowanym na piersi dwuglowym orlem. Jego rozmowca - szczuply, lysy czlowieczek o wyraznie krzywych nogach burknal cos niechetnie.

- Oszukali mnie, gnojki - wymamrotal. - Mowili, ze to jakis liczyportek z kwatermistrzostwa. A tu masz: i bieg wytrzymal, i blizny ma po nozu, jakby z Afganu wrocil.

Widzac, ze juz nie spie, atleta siegnal za siebie i podal mi otwarta butelke zimnego piwa.

- Trzymaj, Polaku, Pietka stawia - zarechotal.

Podziekowalem skinieniem glowy, upilem lyk. Smakowalo wspaniale, ale kiedy wykonczylem flaszke, poczulem wilczy glod. Poczlapalem do szatni, mialem nadzieje, ze ktos mnie podwiezie do osrodka albo do najblizszej restauracji.

Kiedy krzywiac sie, wzialem do reki kompletnie przemoczony, ublocony mundur, do szatni wszedl major Derbulin. Niosl niewielka torbe podrozna.

- Lap! - zawolal, rzucajac ja w moja strone. - Przynioslem ci czyste ciuchy. Mam nadzieje, ze sie nie gniewasz, ze wzialem je bez pytania.

- Niewazne - mruknalem. - Dzieki, ze o tym pomyslales.

- Zapraszam cie na kolacje - powiedzial.

Chrzaknalem lekko, wkladajac spodnie.

- Tak z czystej sympatii czy masz jakis interes?

- Jedno i drugie - odparl beztrosko.

* * *

Restauracja nazywala sie Cafe Puszkin. Widzac ceny potraw wydrukowane na pozolklym, stylizowanym na przedrewolucyjny papierze, sapnalem z wrazenia, ale nie protestowalem. Skoro Derbulin stawial… Wypilismy odrobine wina, zamowilismy faszerowanego szczupaka, kilka rodzajow pierozkow, do tego kiszona kapuste z zurawinami. Na koniec bliny z kawiorem w dwoch kolorach. Przez jakies pol godziny niewiele rozmawialismy, zajmowalo nas jedzenie. Bylem tak wyglodzony, jakbym przez tydzien nie mial niczego w ustach, Derbulin najwyrazniej takze nie narzekal na brak apetytu. Nie dziwilem sie, jesli cwiczyl co dzien, tak jak ja dzisiaj…

Wreszcie moj kompan otarl usta serwetka i rozparl sie na krzesle z westchnieniem blogiej ulgi.

- Na poczatek prezent - oswiadczyl. - Co prawda bardziej dla Marka niz dla ciebie.

- Slucham - ponaglilem.

- W Afganistanie, w rejonie, gdzie dzialal Marek, on i jego chlopcy poznali pewna kobiete. Mloda, dwadziescia kilka lat, ale juz mezatka, jak to u nich bywa. Nie mowil ci o tym? - zapytal.

Zaprzeczylem.

- Wasi ja polubili, czasem gdzies podwiezli, czasem podrzucili jakis drobiazg, ot tak, z dobrego serca. Pewnego razu spotkali ja na drodze, jechali w kilka transporterow. Szla, zataczajac sie niczym pijana, gdyby to nie byl Afgan, pomysleliby, ze faktycznie sie zalala. Potem wpadlo im do glowy, ze musi byc zmeczona i to dlatego… Tam czasem kobiety traktuje sie gorzej od mula. Pare razy widzieli jej meza, nie zrobil na nich dobrego wrazenia. Kiedy prowadzacy kolumne woz zwolnil, zeby ja zabrac, zaczela machac, aby jechali dalej. Wtedy zrozumieli i dodali gazu. Miala na sobie pas z ladunkiem wybuchowym, zalozyl go jej maz i wytlumaczyl recznie, ze trzeba

Вы читаете Chorangiew Michala Archaniola
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату