- Naprawde, ale spodziewalem sie kilku wiazanek, a nie tony kwiatow - odparlem oszolomiony.
- Zginela, walczac z mafia, u nas w Rosji to jest jak wojna - odezwala sie sprzedawczyni. - Ludzie chca okazac wdziecznosc…
Anton wyjal telefon, wybral jakis numer, przez moment stal z komorka przy uchu.
- Przyslijcie dwie ciezarowki do kwiaciarni na Czyste Prudy - rzucil krotko. - Tak, na bulwar. Wezmiemy to, co sie zmiesci do samochodu, po reszte przyjada za trzy godziny - zwrocil sie do ekspedientki
Skinela glowa z namyslem.
- Powiem to ludziom. Bo oni beda stali, poki nie wezmiecie tych kwiatow.
Idac do samochodu, slyszalem za plecami szmer cichych rozmow. Nikt nas nie zaczepial, nie zatrzymywal. Powtarzaly sie frazy „polski Specnaz”, „major Dubrowa”, „obiecali zabrac”. Kiedy Anton ruszyl, odchylilem glowe, przymknalem oczy.
- Co oni wyprawiaja? - wymamrotalem.
- Mamy wojne - odpowiedzial cierpko. - Nasi zolnierze gina w walce z mafia, w Czeczenii, na granicach. Wielu ludzi stracilo swoich bliskich w takich starciach, stad podchodza do tego troche inaczej niz u was. W Rosji, jesli sluzysz w wojskach ochrony pogranicza, oznacza to, ze realnie twoj oddzial jest w boju. Dlatego u nas raczej rzadko oskarzamy swoich zolnierzy o zbrodnie wojenne - zakonczyl z ledwo uchwytna zlosliwoscia.
Nie odpowiedzialem. Nie mialem ochoty przypominac mu, ze bywa, iz rosyjscy zolnierze popelniaja jednak zbrodnie wojenne. Nawet jesli wezmiemy poprawke na warunki, w jakich przyszlo im dzialac.
- To nie jest tak, jak myslisz - odezwal sie, obrzucajac mnie przelotnym spojrzeniem. - Przecietny zolnierz nie idzie na wojne z nastawieniem „bede mordowal tych skurwysynow”. To czasem… przychodzi samo.
Kiedy znajdujesz zwloki przyjaciol, ktorych przesluchano przed smiercia za pomoca wiertarki elektrycznej, wypruto wnetrznosci, spalono zywcem… Wtedy chcesz im odplacic, sprawic, by nie czuli sie bezpieczni, aby zasypiali w strachu, wiedzac, ze ich tropisz. Milczalem.
- Dlatego tak chcemy, abys znalazl te relikwie. Moze to cos zmieni. Moze…
- Naprawde tak myslisz? - rozesmialem sie niewesolo. - Przyniose wam ten sztandar, a wszyscy zaczna zachowywac sie niczym gentlemani? A co, jak tamci znowu kogos zabija, storturuja, utna glowe? Wybaczycie po chrzescijansku?
- Nie wiem - wyszeptal cicho. - Jednak mam nadzieje, ze ta krwawa jatka jakos sie skonczy. Tyle mi zostalo, nadzieja…
* * *
Z pogrzebu zapamietalem tylko ponure werble, salwy oddawane przez zolnierzy o kamiennych twarzach i krotkie, oszczedne mowy wyglaszane nad grobem Anny. Nie bylo zadnych oficjeli, sami swoi, ludzie, ktorzy na co dzien robili to, co ona, dlatego nikt nie strzepil jezyka. Nie bylo potrzeby. Slowa pozegnania brzmialy sucho, niemal beznamietnie. Na niewielkim cmentarzu wyrosla kolejna mogila. Imie, nazwisko, data urodzin i smierci, stopien wojskowy. Zadnego epitafium. Tylko stos kwiatow, ktory pokryl calkowicie prosta, marmurowa plyte swiadczyl o uczuciach przybylych.
Na stypie wzniesiono w milczeniu toast za poleglych, nikt nie wspominal zycia i dokonan Anny, panowala atmosfera powagi, niemal determinacji, jakby biesiadnicy chcieli powiedziec: „Dzis ona, jutro ktos z nas”. Po pogrzebie podszedl do mnie Dzuma i z naciskiem przypomnial o relikwii. Pozniej gdzies zniknal. Wrocilem do swojego pokoju okolo polnocy. Postanowilem, ze nastepnego dnia wyjade. Sprobuje odnalezc sztandar Michala Archaniola, a pozniej… Nie planowalem niczego specjalnego, mialem tylko nadzieje, ze poszukiwanie artefaktu wybije mnie z psychicznego marazmu, w jakim przebywalem od chwili smierci Anny. Nie liczylem na nic wiecej.
* * *
Ze snu wyrwalo mnie walenie do drzwi, zapewne mialo to swiadczyc o wysokim poziomie kultury natreta. To nie byl hotel i zaden pokoj nie zamykal sie od wewnatrz. Zwloklem sie z lozka dreczony potwornym bolem glowy. Na korytarzu stal Anton w towarzystwie dwoch poteznie zbudowanych mezczyzn. Moj kumpel niosl mundur i buty, dokladnie tak samo, jak nieznajomy chorazy wczoraj. Tyle ze tym razem ekwipunek byl zdecydowanie polowy.
- To prezent - wyjasnil, rzucajac wszystko na podloge. - Masz dziesiec minut, zeby sie przebrac i zejsc na dol. Zjesz sniadanie, a potem mala przebiezka, cos z szescdziesiat kilometrow.
Uzywajac slow powszechnie uznanych za obelzywe, wyjasnilem mu dobitnie, co sadze o jego pomysle. Podprowadzil mnie do okna, wskazal niedbalym gestem usytuowany niedaleko basen przeciwpozarowy.
- Jesli spoznisz sie choc minute, ci panowie zapewnia ci poranna kapiel - obiecal.
Obaj „panowie” wykrzywili sie usmiechu, co stanowilo dosc przerazajacy widok. Najwyrazniej skrocenie miesni bedace efektem intensywnych cwiczen silowych dotyczylo w ich przypadku takze twarzy.
- Jeszcze o tym porozmawiamy - wycedzilem ze zloscia, przechodzac do lazienki.
- A jakze - odparl Anton z cieniem usmiechu na ustach.
Bylem gotowy minute przed czasem, zdazylem bez problemu, tyle ze pominalem golenie - nie przypuszczalem, aby kogos zbulwersowal moj zarost. Zszedlem do jadalni i razem z innymi zolnierzami zasiadlem do sniadania. Pilnujacy mnie sierzanci wygladali na nieco rozczarowanych, chyba wiazali jakies plany z tym basenem przeciwpozarowym…
Tym razem nie bylo zadnych frykasow - ot, przecietne, wojskowe zarcie, moze nieco powyzej sredniej. Jadlem bez specjalnego apetytu, nadal dokuczala mi glowa. Pod koniec posilku dosiadl sie do mnie Anton, tak jak wszyscy ubrany w mundur polowy, w ciezkich, desantowych butach.
- W dawnych czasach wymyslono w Rosji niekonwencjonalna metode leczenia - zagail. - Jesli ktos byl ciezko chory, a lekarstwa nie pomagaly, sciagano go z lozka, dawano w rece spory kamien i kazano biec. Wynajety dzygit poganial batem, by chory zwawo przebieral nozkami. - Przeslal mi zlosliwy usmieszek.
- Boli mnie glowa - warknalem. - Chce jakis srodek…