Serce bilo jej spokojnie i regularnie. Byla maksymalnie skoncentrowana i jakby zespolona z otaczajacym ja srodowiskiem. Las, dzwieki, zapachy. Byl piekny, sloneczny dzien, panowal przenikliwy chlod, a niebo mialo najczystszy odcien blekitu. Galezie ledwo sie poruszaly, a deszcz zoltych lisci lagodnie opadal na droge.
Potem ciezki turkot kol miazdzacych liscie.
Ponury odglos kopyt na golej ziemi prawie rozbrzmiewal w drzewie, o ktore sie opierala. Dwa konie. Nie, jeszcze dwa. Dokladnie tak. jak przewidziala. Zadnego glosu i napiecie w powietrzu. Strach.
Slyszala, jak halas narasta, a potem zaczela rozrozniac brzek mieczy trzymanych przy boku.
Wydawalo jej sie, ze jej postrzeganie rozszerza sie w nieskonczonosc, aby pochwycic kazdy, nawet najmniejszy dzwiek: napinanie sie sciegien i miesni, tarcie kosci, powietrze wypychane z pluc. Teraz go zobaczyla: powoli jadacy powoz, cztery konie, trojka mezczyzn.
Jej odruchy byly jeszcze szybsze, niz sie spodziewala. Z przestrachem popatrzyla na siebie jakby z zewnatrz, jak ciagnie za line i w ciagu sekundy rzuca trzy noze.
Sposrod suchych lisci podniosla sie gruba lina, a konie potknely sie o nia i upadly gwaltownie na ziemie. Kareta zatrzymala sie w jednej chwili. W tym samym momencie noze precyzyjnie uderzyly w stangreta i konie, zabijajac ich. Trzy strumyki czerwonej krwi wytrysnely z ran, moczac lezace na ziemi liscie.
Ten kolor, a moze to zapach krwi.
Dubhe zeskoczyla na ziemie i wyciagnela swoje sztylety. Nie, to nie to miala zrobic, nie to. A jednak nie potrafila sie zatrzymac, wydawalo sie, ze jej cialo juz do niej nie nalezy.
Dwaj mezczyzni, ktorzy jechali konno, podniesli sie z ziemi i rzucili na nia.
Pierwszy probowal uderzyc ja mieczem, ale Dubhe uniknela ciecia, pochylajac sie tak nisko, jak tylko mogla. Zlapala go za kostke i powalila na ziemie, po czym rzucila sie do jego gardla. Pograzyla sztylet az po rekojesc. Widok jego krwi na dloniach dal jej szalona rozkosz, upojenie, ktore jednoczesnie radowalo ja i przerazalo. Wowczas wyciagnela sztylet i uderzyla jeszcze raz, i jeszcze, i jeszcze.
Mezczyzna wrzeszczal pod jej ciosami, wykrecal sie, ale Dubhe nie przestawala. Krzyczala, wyla. Potem silny, piekacy bol w plecach.
Dubhe blyskawicznie odwrocila sie ze sztyletem w dloni, ale drugi mezczyzna uskoczyl na czas.
Dziewczyna wyczuwala jego strach, jego spojrzenie bylo przerazone. Pierwszy z mezczyzn, ten lezacy pod nia, przestal sie ruszac. Drugi zolnierz znowu sprobowal zaatakowac, ale ona byla szybka w rzucaniu sztyletem. Trafila go w reke, zmuszajac do wypuszczenia miecza.
Wtedy mezczyzna stracil zimna krew. Probowal uciekac, ale Dubhe wbila mu miedzy lopatki kolejny sztylet. Upadl, ale nie dawal za wygrana, staral sie odczolgac jak najdalej.
Dubhe rzucila sie na niego i zaczela masakrowac go sztyletem. W jej postrzeganiu wszystko sie mieszalo: krew, krzyki. Bylo to szalenstwo, ktore ja upajalo i ktorego czula sie widzem. Widziala jak porusza sie jej wlasne cialo, czula pod palcami krew, jej wzrok wbijal sie w oczy ofiary, ale nie mogla sie zatrzymac. Z przerazeniem obserwowala te scene, podczas gdy wewnatrz niej cos dziko sie radowalo. Uderzala dlugo, dopoki nie zlamalo sie ostrze. W dloni pozostala jej tylko rekojesc.
Wowczas wstala. Wzrok miala zamglony, nogi sie pod nia uginaly, ale czula, ze jest ktos jeszcze, czula jego zapach jak zwierze.
Zaczela biec do utraty tchu, podazajac jakby po niewidzialnym szlaku; nigdy nie sadzila, ze potrafi osiagnac taka predkosc. Potem zobaczyla przed soba chude plecy kupca.
Uciekal z odkrytymi koscistymi nogami, przytrzymujac swoje szaty, i potykal sie, coraz bardziej podrapany, ale nie przerywal swojego rozpaczliwego biegu.
Dogonienie go nie zajelo Dubhe wiele czasu. Chwycila go za ramiona, odwrocila i miala moment na przyjrzenie sie przerazeniu wymalowanemu na jego twarzy. Tkwiaca w niej Bestia napawala sie nim dluzsza chwile, po czym rzucila sie zebami na jego szyje i przegryzla ja.
Krzyk mezczyzny byl straszliwy. Upadl na ziemie, blizej juz smierci niz zycia. Pozbawiona broni Dubhe zacisnela mu dlonie na szyi. Jej wzrok utkwil w oczach ofiary, napawala sie kazda chwila jej agonii. Dopiero kiedy mezczyzna wydal ostatni tchnienie, wszystko nagle sie skonczylo.
Dubhe poczula, ze opuszczaja ja sily. Rozluznila uscisk dloni, upadla na kolana. Przeszyl ja bol w plecach. Zapach i smak krwi w ustach przyprawily ja o mdlosci. Rozszalaly umysl staral sie zrozumiec, zrekonstruowac wydarzenia, ale kiedy popatrzyla na otaczajaca ja scenerie, nie potrafila sformulowac zadnej mysli. Rzez. Wygladalo to jak pole bitwy. Ciala lezace na ziemi w nienaturalnych pozycjach, oczy wypelnione przerazeniem. Dubhe podniosla dlonie do twarzy, ale zobaczyla, ze sa czerwone, calkowicie pokryte krwia.
Wowczas to ona zaczela krzyczec. Wrzeszczala jak nigdy w zyciu zdruzgotana, zszokowana.
Czula sie zle, bardzo zle. Dotknela swoich plecow i sparalizowal ja palacy bol. Zmusila sie do ponownego dotkniecia. Szeroka rana przecinala jej plecy z jednej strony na druga. Nie mogla sobie dokladnie przypomniec, kiedy zostala tak zraniona. Nie mogla myslec o niczym, co nie bylo tymi cialami, a zwlaszcza tymi oczami, jej obsesja, od ktorej nie byla w stanie uwolnic sie od lat.
Z trudem podzwignela sie na nogi i podniosla z ziemi plaszcz, ktory jej upadl. Okryla sie byle jak i chwiejnie probowala ruszyc z miejsca. Nie mogla, brakowalo jej sil.
Otoczenie wydalo jej sie snem, a raczej koszmarem. Kontury zaczely sie rozmazywac, swiatlo powoli stawalo sie coraz ciemniejsze. Wszystko sie mieszalo i zdawalo jej sie, ze z drzew wylaniaja sie dziwne, groteskowe i demoniczne postacie.
Gornar z rozbita glowa, bialy jak przescieradlo, a potem jej pierwsza ofiara i chlopak sprzed kilku dni, wszyscy podchodzili ku niej z pochylonymi glowami i probowali ja pochwycic. Mistrz, wygladajacy jak w dniu swojej smieci, on tez w szeregu, z bialymi niewidzacymi oczami, ktore ja oskarzaly, a potem ostatnie trzy ofiary, okrutnie okaleczone.
Dubhe probowala odsunac je rekami, ale jej ramiona uderzyly w drewno. Chatka. Osunela sie przy scianie.
9. Pieczec
Dubhe obudzilo grzejace ja w twarz slonce. Lezala na brzuchu w lozku, ktorego nie znala. Nie pamietala, dlaczego tutaj jest, co sie stalo. Sprobowala sie podniesc, ale powstrzymal ja silny bol w plecach.
W tym momencie wszystko jej sie przypomnialo. Otoczyl ja zapach krwi, poplatane i okropne wspomnienia polany pelnej zmasakrowanych cial.
— Dubhe! Wszystko w porzadku, Dubhe?
Jenna. Podbiegl. Dubhe drzala.
Chlopak polozyl jej dlon na czole.
— Goraczka troche opadla… Dubhe polozyla sie z powrotem.
— Juz zaczynalem sie martwic, od rana sie nie ruszasz; nie odzyskalas przytomnosci nawet wtedy, kiedy zszywalem ci rane.
— Szyles mnie?
— Masz olbrzymie rozciecie na plecach, dziekuj niebu, ze nie bylo glebokie.
Jenna byl wzburzony, mowil, nie przerywajac ani na chwile. Dubhe nadal drzala.
— Zimno ci? Przyniose koc. — Podniosl sie, aby po niego pojsc.
Dubhe odpowiedziala slabym „nie”.
— Zostaw mnie sama — dodala tonem, ktory Jenna znal az nazbyt dobrze.
— Jak chcesz… chcialem ci tylko pomoc… — powiedzial, wycofujac sie.
Zamknij mi okno.