Stara wziela papierowy wachlarz i zaczela kierowac ku niej dym z trojnogu, mruczac niezrozumiale slowa. Byl to rodzaj dawnego, monotonnego zawodzenia, ktore Dubhe dobrze znala i ktore w dziecinstwie prawie ja hipnotyzowalo. Mistrz mowil, ze to cos w rodzaju rytualu oczyszczenia.
Stara polozyla jej wreszcie dlon na glowie i trzymala ja tam dlugo.
— Jestes niespokojna i zmeczona. Czulam to w moich snach. Sarnek zapowiedzial mi twoje przyjscie.
Dubhe drgnela. Juz od lat nie slyszala wypowiadanego imienia Mistrza. Wiedziala, ze starej snili sie zmarli, ale Dubhe nie wierzyla w zadne zaswiaty. Mistrz nie zyl, byl prochem pod ziemia i to, ze Magara wspomniala o nim w taki sposob, prawie ja rozgniewalo.
— Z cala pewnoscia fakt, ze stracilas wszelka wiare, nie spowoduje, ze duchy przestana do mnie mowic — usmiechnela sie lagodnie stara, jakby wszystkiego sie domyslila. Nastepnie spowazniala.
— Powiedz mi wszystko.
Dubhe pochylila sie tak nisko, ze dotknela czolem ziemi. Tak rytual byl stosowany, kiedy Mistrz musial prosic o cos staruche.
— Potrzebuje waszych umiejetnosci.
Zaczela od prosby o wyleczenie plecow. Stara bez chwili zwloki zajela sie ta czynnoscia. Kazala jej sie rozebrac i dlugo przygladala sie nagiemu, szczuplemu cialu. Caly czas mruczac, jeden po drugim wyciagnela jej szwy, a w tym czasie namiot wypelnial sie nowym dymem, tym razem o zapachu mietowym.
Magara zakonczyla wszystko zakleciem uzdrawiajacym. Taka wlasnie byla jej sztuka: przechodzila od magii do praktyk kaplanskich, ale nie gardzila rowniez i starymi ludowymi wierzeniami.
— Ale nie przyszlas tu z tego powodu. Jest cos jeszcze… — powiedziala po skonczeniu.
Dubhe wlozyla z powrotem koszule i odwrocila sie do niej.
Opowiedziala jej wszystko dokladnie. O mlodym zabojcy, o jego tajemniczej igle, na ktorej Toriemu nie udalo sie odnalezc nawet sladu trucizny, potem o pierwszym zaslabnieciu podczas wlamania do domu Thevorna. Wreszcie, drzacym glosem, wspomniala o rzezi w lesie.
— No i jest jeszcze to, pojawilo sie pozniej…
Podciagnela rekaw i podsunela Magarze ramie.
Stara scisnela je delikatnie powykrecanymi dlonmi i musnela palcami rysunek. Potem wziela z trojnogu rozzarzona glownie i przesunela nia powoli nad symbolem. Cieplo bylo bardzo silne, wiec Dubhe napiela miesnie. Dym, poczatkowo bialawy, nagle zaczal nabierac krwistoczerwonej barwy. Stara podjela swoje niezrozumiale litanie i coraz blizej przysuwala glownie do ramienia Dubhe. Dziewczyna zacisnela zeby, ale kiedy zar dotknal symbolu, cieplo zniklo, a Dubhe nie poczula zadnego bolu.
Otworzyla oczy i zobaczyla, jak zar rozwiewa sie miedzy palcami Magary w chmure dymu.
W namiocie zapanowala cisza, a Dubhe zaczela oddychac bezglosnie, prawie niedostrzegalnie. Stara puscila jej ramie.
— To klatwa — orzekla.
— Nic nie wiem o magii, co to znaczy? — spytala Dubhe.
— Ktos cie przeklal, nakladajac na ciebie pieczec. Dubhe pochylila sie do przodu.
— Na czym polega taka klatwa?
— Chociaz przestalas zabijac, chociaz po smierci Sarnka slubowalas, ze nigdy nie bedziesz robic tego, czego on cie nauczyl, pragnienie zabijania tak naprawde wcale w tobie nie zgaslo. Dubhe zesztywniala.
— Ja nie lubie zabijania i wcale go nie potrzebuje.
— Zabijanie i krew sa jak narkotyki, ktore oszalamiaja czlowieka. Jezeli kiedykolwiek w tym zasmakowalas, nie bedziesz juz mogla sie bez tego obyc. Zyje w tobie jeszcze chlod zawodowego zabojcy, na jakiego zostalas wyszkolona. Pragnienie krwi i smierci byly pokarmem dla niepohamowanej Bestii zyjacej w otchlaniach — bestii, ktorej ta klatwa nadaje forme i cialo.
Dubhe wstrzasnal dreszcz. Bestia. Tak wlasnie okreslila sama siebie, kiedy ugryzla kupca.
— Od tej chwili Bestia zyje w tobie, gotowa pojawic sie w kazdym momencie. Na razie nie ma sily, zeby nad toba zapanowac, ale czeka w zakamarkach twojej duszy, aby cie pozrec. Bedzie sie wylaniac, kiedy bedziesz sie tego najmniej spodziewala, za kazdym razem potezniejsza, i bedzie cie popychac do zabijania, do masakrowania. Za kazdym razem morderstwo bedzie bardziej bezwzgledne i nieludzkie, straszliwsze, a twoje pragnienie krwi coraz bardziej nienasycone. Na koniec Bestia calkiem toba zawladnie.
Dubhe zamknela oczy, starajac sie zapanowac nad slepym strachem, ktory od nog po czolo mrozil kazdy centymetr jej skory.
— Potraficie temu zapobiec?
Magara potrzasnela glowa.
— Pieczec moze zostac zlamana tylko przez tego, kto ja nalozyl.
Tamten chlopak. To musial byc on.
— A jezeli ten, kto to zrobil, nie zyje?
— Wowczas nie ma zadnej nadziei. Miala wrazenie, ze swiat kruszy sie pod jej stopami.
— Ale to nie byl ten, o ktorym myslisz.
Dubhe wzdrygnela sie.
— Ow chlopak byl tylko wykonawca, ale pieczec nalozyl czarodziej. To jego musisz odnalezc.
Mlodzieniec. Starszy czarodziej. Gildia. To byli oni.
— Musze zatem odnalezc go i zmusic, aby zdjal ze mnie te pieczec.
Magara przytaknela.
— Ale pamietaj, ze on nie moze umrzec, w przeciwnym razie bedziesz zgubiona.
10. Strzepy wojny
Przez pierwsze dni Dubhe jeszcze wierzy, ze moze sie uratowac. Nie zrezygnowala z pomyslu powrotu do Selvy i mowi sobie, ze pewnie jest to mozliwe, ze jej sie uda, ze przeciez jest dobrym piechurem. Nigdy nie zgubila sie w okolicach wioski, wiec nie zabladzi i teraz. Placze sie zatem po lesie, zdzierajac buty. Stara sie podazac za sloncem, tak jak nauczyl ja ojciec, ale nie wie, gdzie sie znajduje. Jechali przez trzy dni. Nigdy dotad nie odbyla tak dlugiej podrozy. Pewnie znajduje sie wiele mil od domu. Stara sie o tym nie myslec i idzie dalej.
Od czasu do czasu placze, wzywa ojca, jakby jej glos mogl dotrzec az do Selvy. Przeciez powiedzial, ze zawrze bedzie ja chronil, ze nigdy nie zostawi jej samej, ze nic jej sie nie stanie. Dlaczego wiec jej glos nie mialby dotrzec do jego uszu, tak bardzo od niej oddalonych? Uslyszy go i sam po nia przyjdzie, i zabierze do domu.
Zywi sie tym, co zostawil jej chlopak, i stara sie oszczedzac prowiant. Sypia skulona na drzewach, ale spi niewiele i kiepsko. Caly czas przesladuja ja jej zwykle koszmary, a poza tym pierwszy raz spedza noce w lesie. W nocy wszystko powieksza sie ponad miare, drzewa wydaja sie niezdobytymi wiezami, a lekkie szeleszczace odglosy dnia przeksztalcaja sie w przerazajace grzmoty. Przez piec dni Dubhe nie robi nic innego, tylko blaka sie, piedz po piedzi przemierza caly las i w koncu nie zmierza juz nawet do zadnego celu. Idzie dalej, pozwalajac swoim nogom niesc sie przed siebie. Jej nadzieja stopniowo slabnie, jedzenia jest coraz mniej, ale dziewczynka nie chce sie poddac, chce dalej wierzyc, ze powrot bedzie mozliwy, ze jezeli bedzie dosc dzielna i silna da rade.
Potem jednak w pewnej chwili dociera do niej, ze nie ma juz nic do jedzenia, a zmeczenie paralizuje jej nogi. Nagle pragnienie opieki ojca i chec powrotu do domu ustepuja miejsca zmartwieniom o wiele bardziej konkretnym. Atakuje ja glod. Stopniowo wszystko znika i nie ma juz nawet czasu na rozpacz, tylko na poszukiwanie jedzenia. Zycie ogranicza sie do jedzenia, picia, spania i chodzenia, naprzod i naprzod.
Dubhe probuje lowic ryby. W ktoryms momencie zaczyna isc wzdluz strumienia. Robi to instynktownie. Zreszta latwiej jest isc wzdluz wysokiego brzegu, niz torowac sobie droge wsrod drzew. Dziewczynka ma poszarpane ubrania, buty tez sa juz zdarte od dlugiego marszu. Jej nogi maja pelno rozciec i obtarc. Ale glod przewyzsza wszystko, nawet bol skaleczen. A pluskajace w potoku ryby nieodparcie ja przyzywaja.