— Dzieki temu nie jestem zmuszony do obcinania wam poborow — mowil Amanta, czlonek Rady.

Po niedlugim czasie Mel byl juz wyposazony jedynie w krotki miecz, wytarty skorzany pancerz oraz ten lekki plaszcz, ktory mial na sobie, a ktory ani troche nie grzal.

Mel westchnal. Dawniej, kiedy byl najemnikiem, bylo lepiej.

Wojna postepowala pelna para, krol Krainy Slonca, Dohor, juz wyciagnal swoje chciwe rece do Krain Dni i Nocy, zas wojna toczaca sie w Krainie Ognia przeciwko gnomowi Ido wydawala sie zwykla potyczka. Garstka oberwancow przeciwko najpotezniejszej armii Swiata Wynurzonego, jakie mogli miec nadzieje? Tak, to prawda, Ido przed swoja zdrada byl Najwyzszym Generalem, a jeszcze wczesniej bohaterem Wielkiej Wojny z Tyranem, ale tamte czasy juz minely. Teraz byl juz tylko starcem: to Dohor, bedacy krolem, pelnil funkcje Najwyzszego Generala.

A jednak bylo ciezko, bardzo ciezko. I dlugo to wszystko trwalo. Te przeklete gnomy pojawialy sie ze wszystkich stron. Postepowaly naprzod dzieki zasadzkom i pulapkom, a wojna polegala juz tylko na czolganiu, ukrywaniu i ogladaniu sie za siebie na kazdym kroku. Ten koszmar trwal dwanascie lat. I dla Mela skonczyl sie zle. Zasadzka, jak zwykle. I przeszywajacy bol w nodze.

Nigdy juz nie wrocil do pierwotnej formy, wiec musial sie wycofac. To byl trudny okres. W koncu umial przeciez tylko walczyc, czym innym mialby sie zajac?

Znalazl prace u Amanty jako wartownik. Na poczatku wydawalo mu sie to przyzwoitym i honorowym rozwiazaniem.

Nie przewidzial, ze nadejda dni niczym nierozniace sie jeden od drugiego oraz nuda wynikajaca z zajecia powtarzanego kazdej nocy. Przez osiem lat sluzby u Amanty nigdy nic sie nie wydarzylo. A jednak Amanta mial bzika na punkcie bezpieczenstwa. Jego dom, pelen przedmiotow o niezwyklej wartosci, a jednoczesnie calkowicie bezuzytecznych, byl strzezony niczym muzeum, a nawet bardziej.

Mel przeszedl na tyly domu. Nieznosnie dlugo trwalo przemierzenie calego obwodu tego bezsensownego palacu, ktory Amanta kazal sobie wybudowac. Teraz przez te rudere, ktora tylko przypominala mu o dobrych czasach, kiedy jeszcze byl dobrze sytuowanym szlachcicem, siedzial po uszy w dlugach, powoli popadajac w nedze.

Mezczyzna zatrzymal sie na kolejne glosne ziewniecie. I wtedy to sie stalo. Blyskawicznie i w ciszy. Cios dokladnie wymierzony w glowe. Potem ciemnosc.

Cien zostal panem ogrodu. Rozejrzal sie wokol, a nastepnie przeslizgnal sie do nisko umieszczonego okna. Trawa pod jego miekkimi krokami nawet nie drgnela.

Otworzyl okno i w mgnieniu oka wsunal sie do srodka.

Tego wieczoru Lu byla zmeczona. Pani narzekala przez caly dzien, a teraz jeszcze to absurdalne polecenie, przez ktore musiala siedziec tak dlugo w nocy. Polerowanie starych sreber… Co niby potem z nimi zrobi?

— Na wypadek, gdyby ktos przyszedl nas odwiedzic, glupia brzydulo!

A niby kto? Pan juz popadl w nielaske, wiec i damy nie ociagaly sie z opuszczeniem jego domu. Wszyscy bardzo dobrze pamietali, co prawie dwadziescia lat wczesniej stalo sie ze szlachta z Krainy Slonca, kiedy probowala buntowac sie przeciwko Dohorowi, knujac przeciw niemu spisek. Mimo iz Dohor, poslubiwszy krolowa Sulane, byl prawowitym krolem, nie byl szczegolnie kochany. Skupial w swoich rekach zbyt wielka wladze, a jego ambicje wydawaly sie nieograniczone. Dlatego probowano zrzucic go z tronu, jednak bez powodzenia. Amancie udalo sie wyjsc z tego bez szwanku, ale niewiele brakowalo. Ugial sie przed wola swojego krola i znizyl sie do lizania mu stop.

Lu potrzasnela glowa. Niepotrzebne i jalowe rozmyslania. Lepiej to zostawic.

Szelest.

Lekki.

Bardzo delikatny.

Dziewczyna odwrocila sie. Dom byl duzy, zbyt duzy i pelen zlowrogich halasow.

— Kto tam? — spytala z lekiem. Cien stal nieruchomo w ciemnosci.

— Pokazcie sie! — zawolala Lu.

Zadnej odpowiedzi. Cien oddychal cicho, spokojnie.

Lu pobiegla pietro wyzej, do Sarissy. Czesto to robila, kiedy wieczorem musiala zostac sama przy pracy. Po pierwsze bala sie ciemnosci, a po drugie Sarissa jej sie podobal. Byl niewiele starszy od niej i mial piekny, dodajacy otuchy usmiech.

Cien podazyl za nia w ciszy.

Sarissa stal na wpol uspiony, leniwie opierajac sie o wlocznie. Strzegl komnaty pani.

— Sarissa…

Chlopak otrzasnal sie. — Lu…

Nie odpowiedziala.

— Och, do diabla, Lu… znowu?

— Tym razem jestem pewna — rzucila. — Tam ktos byl… Sarissa parsknal zniecierpliwiony.

— To zajmie tylko chwilke — nalegala Lu. — Prosze cie… Sarissa poruszyl sie niechetnie.

— Pospieszmy sie.

Cien poczekal, az plecy chlopca znikna za rogiem schodow, po czym przystapil do dzialania. Drzwi nie byly nawet zamkniete na klucz. Przemknal sie do pokoju. Na srodku komnaty stalo slabo oswietlone przez ksiezyc w pelni loze, z ktorego dobiegalo glosne chrapanie, od czasu do czasu przerywane czyms w rodzaju ponurych rzezen i jekow. Moze Amanta snil o swych wierzycielach, a moze o wlasnie takim jak on cieniu, ktory przybyl zabrac mu jedyne, co mu pozostalo: cenne cymelia. Cien sie nie zdziwil. Wszystko szlo zgodnie z planem. Pani spala w oddzielnym pokoju. Drzwi, ktore go interesowaly, znajdowaly sie przed jego oczami.

Przeszedl do drugiej komnaty, takiej samej, jak poprzednia. Z loza tym razem nie dobiegalo nawet westchnienie. Prawdziwa dama z tej zony Amanty.

Cien w ciszy skierowal sie do wiadomego miejsca. Pewnym ruchem otworzyl szuflade. Male zawiniatka z brokatu i aksamitu. Nie musial ich nawet otwierac: doskonale wiedzial, co zawieraja. Wzial je i wlozyl do przewieszonego przez ramie chlebaka. Ostatnie spojrzenie na kobiete lezaca w lozu. Owinal sie plaszczem, otworzyl okno i zniknal.

Makrat, stolica Krainy Slonca, byl miastem-polipem, ale jeszcze bardziej przypominal go noca, kiedy jego profil kreslily jedynie swiatla karczm i budynkow. W centrum znajdowaly sie wielkie panskie palace, kanciaste i imponujace, natomiast na peryferiach miescily sie male gospody, nedzne domki i baraki.

Postac poruszala sie, wtapiajac w mury budynkow. Z kapturem opuszczonym na twarz, w ciszy i anonimowo przemierzali opustoszale ulice miasta. Nawet teraz, po zakonczonej pracy, jej kroki nie rozbrzmiewaly po bruku.

Doszla do brzegu miasta, az do polozonego na uboczu zajazdu bedacego w tych dniach jej domem. Przespi tam jeszcze te jedna noc, a potem koniec. Musi zmienic miejsce, przemiescic sie, zgubic slady. I tak juz zawsze, wiecznie scigana.

Cicho weszla do swojego pokoju, gdzie czekalo na nia tylko spartanskie lozko i lawa skrzyniowa z ciemnego drewna. Przez okno wpadal metaliczny poblysk ksiezyca.

Rzucila torbe na lozko, po czym zdjela plaszcz. Kaskada lsniacych kasztanowych wlosow spietych w konski ogon opadla do polowy plecow. W niklym swietle swiecy postawionej na skrzyni pojawila sie napieta i zmeczona twarz, twarz dziecka.

Dziewczynka.

Nie wiecej niz siedemnascie lat, powazny wyraz twarzy, ciemne wlosy i blada, oliwkowa cera.

Miala na imie Dubhe.

Dziewczyna zaczela zdejmowac z siebie bron. Sztylety, noze do rzucania, dmuchawka, kolczan i strzaly. Teoretycznie to wszystko nie bylo zlodziejowi potrzebne, ale ona nigdy nie rozstawala sie ze swym orezem.

Zdjela gorsecik, zostajac w samej koszuli i swoich zwyklych spodniach. Rzucila sie na lozko i popatrzyla na plamy wilgoci na suficie, posepnie rysujace sie w swietle ksiezyca.

Zmeczona. Sama nie potrafila powiedziec, czym. Nocna praca, ta wieczna wedrowka, samotnoscia. Sen uniosl ze soba jej mysli.

Wiadomosc rozniosla sie szybko i juz nazajutrz caly Makrat wiedzial. Amanta, byly Pierwszy Dworzanin, dawny doradca Sulany, zostal okradziony we wlasnym domu.

Nic nowego pod sloncem, bogatym czesto sie to zdarzalo, a ostatnio szczegolnie w okolicach miasta.

Вы читаете Sekta zabojcow
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату