— Dlaczego nie przyszlas rano? Dlugo na ciebie czekalismy — mowi dziewczynka.
— Wlasnie… stracilismy przez ciebie kupe czasu — mowi twardo Gornar.
— Musialam pomoc mamie… A wy co robiliscie?
Odpowiada jej Mathon:
— Bawilismy sie w wojownikow.
Dubhe widzi lezace z boku drewniane miecze.
— A co robimy dzisiaj po poludniu?
— Ryby — wyrokuje Gornar. — Wedki zostawilismy tam, gdzie zawsze.
Zwykle miejsce to jaskinia po drugiej stronie rzeki — tam zazwyczaj ukrywaja swoje lupy. Najczesciej jest to podkradzione z pol albo z domowych spizarni jedzenie, ale rowniez znalezione dziwne przedmioty, a nawet dlugi zardzewialy miecz, pewnie pamiatka po Wielkiej Wojnie.
— No, to na co czekamy?
Do zawodow w lowieniu ryb dziela sie na dwie druzyny. Pat i Dubhe ustawiaja sie razem, trzeci jest Mathon. Dubhe wydaje sie to snem. Marzeniem, ktore sie spelnia.
Przez cale popoludnie nie robia nic innego, tylko zajmuja sie wedkami, haczykami i robakami. Pat udaje sie wbic sobie haczyk w palec, a Dubhe symuluje, ze strasznie brzydzi sie robakami tylko po to, zeby Mathon jej pomogl.
— Przeciez wcale nie sa takie brzydkie — mowi chlopiec, biorac jednego z nich w palce i pokazujac Dubhe. Stworzonko wije sie usilujac sie uwolnic, ale Dubhe nie zwraca na to uwagi. Patrzy w zielone oczy Mathona, ktore nagle wydaja jej sie najpiekniejsze sposrod wszystkiego, co kiedykolwiek widziala.
Dubhe ma doswiadczenie w lowieniu, czesto chodzila na ryby ze swoim ojcem, ale udaje poczatkujaca.
— Ta ryba za bardzo ciagnie… — narzeka, a Mathon musi biec jej z pomoca, zaciskajac dlonie na wedce obok rak Dubhe. Dziewczynce wydaje sie, ze sni: jezeli pierwszego dnia sprawy tak dobrze sie ukladaja, to moze pod koniec lata uda jej sie do Mathona przytulic, a kto wie, moze i nawet zostac jego dziewczyna.
Na krotko przed zachodem slonca cala trojka oblicza polow. Pat ma dwie nedzne ukleje, Dubhe trzy ukleje i pstraga, a Mathon malego rekinka psiego.
Nie ma porownania z druga grupa. Gornar sciska w dloniach dwa piekne pstragi, a Renni i Sams obaj maja po rekinku i jakas dziesiatke uklejek.
— Zreszta, kiedy z nami jest wodz… — zaczyna Sams.
Gornar mowi Dubhe, ze dzis jej kolej na odniesienie wedek na miejsce.
— Przegralas, a w dodatku dzis przyszlas pozno. Placisz.
Niezadowolona Dubhe udaje sie do groty, objuczona wszystkimi wedkami i sloiczkiem robakow. Odstawia je ze zloscia i kieruje sie do wyjscia. Nagle cos przyciaga jej uwage. Szarawe migotanie na skalach wyschnietej czesci koryta rzeki. Zbliza sie, zeby zobaczyc, co to. Potem sie usmiecha.
To wezyk. Wezyk, ktorego nie ma w swojej kolekcji. Nie zyje, ale jest doskonale zachowany. Cialo o pieknym, szarym i polyskujacym kolorze ma czarniawe prazki, z ktorych jeden otacza szyje. Dubhe bez leku wyciaga dlon i delikatnie go podnosi. Jest maly. Dziewczynka wie, ze te weze moga osiagac dlugosc poltora lokcia. Ten moze miec co najwyzej trzy szerokosci dloni, ale tak czy inaczej jest wspaniala zdobycza.
— Popatrzcie, co znalazlam, spojrzcie! — wola, wracajac do pozostalych.
Przyjaciele tlocza sie wokol niej i ciekawie przygladaja wezowi.
Pat czuje pewne obrzydzenie, nie podobaja jej sie takie bestie, ale oczy chlopcow blyszcza.
— To zaskroniec, moj ojciec mi o nich opowiadal. Ile go szukalam…
— Daj mi go.
Slowa Gornera sa jak zimny prysznic. Dubhe patrzy na niego pytajaco, nie rozumiejac.
— Powiedzialem ci, daj mi go.
— A niby dlaczego?
— Bo wygralem zawody w lowieniu i nalezy mi sie nagroda.
Wtraca sie Pat.
— Nie przypominam sobie, zebysmy mowili o nagrodach… Scigalismy sie tylko ot, tak, dla zabawy.
— To ty tak mowisz — ryczy chlopak. — Daj mi go!
— Nawet o tym nie mysl, ja go znalazlam i zatrzymam dla siebie!
Dubhe odsuwa od Gornara reke, w ktorej trzyma weza, ale chlopak juz nad nia stoi. Chwyta ja za ramie i sciska nadgarstek.
— To boli! — krzyczy Dubhe, szamoczac sie. — Waz jest moj! Ty nawet nie lubisz takich rzeczy, a ja mam cala kolekcje!
— Nie obchodzi mnie to, ja jestem wodzem!
— Nie!
— Jak mi nie dasz tego weza, to tak cie spiore, ze jutro nie bedziesz mogla wyjsc z domu.
— Tylko sprobuj, dobrze wiesz, ze nie dasz mi rady.
To ostatnia kropla przepelniajaca miare. Gornar rzuca sie na Dubhe i zaczyna sie walka. Chlopak probuje wymierzac jej ciosy, ale Dubhe czepia sie jego nog, gryzie go i drapie z wsciekloscia.
Waz upada na trawe. Dubhe i Gornar tocza sie po ziemi, on mocno szarpie ja za wlosy, doprowadzajac ja do lez. Dubhe jednak nie ustepuje. Nie przestaje go gryzc, teraz juz placza obydwoje ze zlosci i z bolu. Dzieci wokol nich krzycza.
Spadaja na brzeg potoku, szamocza sie na wysuszonej czesci koryta, pomiedzy raniacymi ich kamieniami. Gornar wciska glowe Dubhe pod wode. Dziewczynke ogarnia nagly strach. Nad woda i pod woda, i znowu, jeszcze raz, brakuje jej powietrza, a dlon Gornara mocno sciska jej wlosy, jej piekne wlosy, jej chlube.
Ostatnim rozpaczliwym wysilkiem udaje jej sie obrocic i teraz Gornar jest pod nia. Dubhe dziala instynktownie. Podnosi nieco glowe chlopca, uderza nia o ziemie. Ten jeden cios wystarcza Palce Gornara od razu wysuwaja sie z jej wlosow. Jego cialo na chwile sztywnieje, po czym staje sie jakby miekkie.
Dubhe niespodziewanie czuje sie oswobodzona i nie rozumie. Nieruchomieje, siedzac okrakiem na chlopcu.
— O, bogowie… — szepcze Pat.
Krew. Struzka krwi barwi wode potoku. Dubhe jest sparalizowana.
— Gornar… — probuje wolac. — Gornar… — krzyczy glosniej, ale nie otrzymuje zadnej odpowiedzi.
To Renni wyciaga ja stamtad i rzuca na trawe. Sams bierze Gornara i wynosi go z wody na brzeg. Potrzasa nim, wola coraz natarczywiej. Zadnej odpowiedzi. Placz, placz Pat.
Dubhe patrzy na Gornara i ten widok wyryje jej sie w pamieci na zawsze. Szeroko rozwarte oczy. Male, nieruchome zrenice. Oczy bez spojrzenia, ktore jednak i tak na nia patrza. Oskarzaja ja.
— Zabilas go! — krzyczy Renni. — Zabilas!
4. Szczegolne zadanie
Dubhe zostala u siebie pare dni. Nie bylo to zbyt rozwazne, zwlaszcza ze wiedziala z cala pewnoscia, iz w Makracie widziano kilku Zabojcow z Gildii. Sekta mogla wciaz jeszcze jej szukac. Ale ona chciala troche odpoczac.
Juz od dwoch lat nie zatrzymywala sie nawet na chwile. Byla w Krainie Morza, nastepnie Wody, a takze w Krainie Wiatru. Kiedy wreszcie postanowila wrocic do Krainy Slonca, uczynila to ze scisnietym gardlem.
Byla to nie tylko jej ziemia ojczysta, ale rowniez i miejsce, gdzie wszystko sie skonczylo, albo zaczelo, w zaleznosci od punktu widzenia.
Byla juz zmeczona uciekaniem i im dluzej tak zyla, tym silniejsze miala wrazenie, ze w Swiecie Wynurzonym nie ma dostatecznie odleglego miejsca, gdzie moglaby sie schronic. Nie tylko Gildia byla wszechobecna; czyhalo na nia cos jeszcze. Wlasnie podczas tych dwoch dni znienacka owladnely nia wspomnienia. Na pewno z winy tej calej bezczynnosci, ktorej jednak potrzebowala. Dopoki bowiem miala do wykonania jakies prace, jej umysl byl nimi zaabsorbowany — brak zajecia natomiast dzialal na nia wyczerpujaco. Kiedy nie miala nic do zrobienia, jej samotnosc stawala sie prawie namacalna. Powracala bolesna