Przez jakis czas uwaznie obserwowala swoje samopoczucie, z niepokojem kontrolujac bicie serca i oddech, ale nic sie nie stalo.
Tajemnica. Prawdziwa tajemnica.
Poszla pochowac cialo chlopca. Chetnie darowalaby sobie ten przykry obowiazek, ale musiala to zrobic.
Znowu mu sie przyjrzala. Zamkniete oczy, twarz skupiona, prawie pogodna, krecone wlosy pokrywajace czolo. O ile lat mogl byc od niej starszy? Niewiele. Mistrz opowiadal jej o tym: w Gildii zaczyna sie wczesnie. Juz od dziecka szkolenie, a w wieku dziesieciu lat pierwsze zabojstwo.
To musialo byc jedno z jego pierwszych powazniejszych zadan i tak zle sie skonczylo… Umarl z zamknietymi oczami i tylko dlatego Dubhe mogla tak dlugo mu sie przygladac. Nie potrafila patrzec w zgaszone oczy nieboszczykow. Pozbawione zycia zrenice przejmowaly ja trwoga i za kazdym razem, za kazdym przekletym razem widziala w takim spojrzeniu rozpacz pustych oczu Gornara, pierwszej ofiary w jej zyciu.
Wszystkie halasy, wiatr, zimno, a nawet strach z powodu owej tajemniczej igly przestaly istniec wobec tej paralizujacej swiadomosci.
Starala sie o tym nie myslec, wytlumaczyla sobie, ze to bylo w obronie wlasnej. Stlumila swoje mysli dopiero przy rytmicznych ruchach lopaty kopiacej dziure. Zmeczenie stopniowo ogarnialo jej ramiona, dopoki nie zorientowala sie, ze juz nic nie czuje i jest prawie tak niezywa, jak ten chlopak.
Potem pobiegla do zrodla, tak jak tamtej pierwszej nocy, kiedy zabila, towarzyszac Mistrzowi. Zrzucila ubranie, z impetem rzucila sie w wode, zanurzyla sie gleboko w obejmujaca ciemnosc wody, z rozpuszczonymi wlosami unoszacymi sie wokol twarzy.
Dlugo pozostawala pod woda, nie oddychajac, w nadziei, ze woda przeniknie do jej wnetrza, umyje ja, oczysci.
Przysiegala, ze juz nigdy wiecej nie zabije, slubowala to na smierc swojego Mistrza. A teraz zlamala te przysiege.
Owo zdarzenie bylo niezwykle powazne i Dubhe musiala to wszystko dobrze zrozumiec.
Czy tamten chlopak naprawde nalezal do Gildii? I dlaczego wyslali go, aby ja zabil?
Poszla do Makratu, do Jenny. Kiedy wyjasnila mu, o co chodzi, zrobil zdumiona i przerazona mine.
— Chcesz, zebym przeprowadzil wywiad na temat Gildii?
— Nie chodzi mi o pelen wywiad… Posluchaj tylko, czy tam kraza jakies plotki…
Przeciez ja nawet nie wiem, gdzie znajduje sie Gildia Zabojcow, a juz na pewno nie chce miec do czynienia nawet z jednym z jej czlonkow! Slawa Gildii byla straszliwa. Oficjalnie byla to tylko dziwaczna sekta jakich wiele namnozylo sie w tych czasach wojny i rozpaczy, i jedynie dzieki tym pozorom oraz ochronie niektorych moznych mogla wciaz istniec. Tak naprawde gromadzila najniebezpieczniejszych mordercow Swiata Wynurzonego. Mowiono tez, ze wewnatrz sekty odbywaja sie dziwne rytualy krwi. Niewielu jednak naprawde cos na ten temat wiedzialo. Gildia potrafila strzec swoich tajemnic. Mistrz Dubhe byl w przeszlosci jej czlonkiem, ale nigdy wiele jej na ten temat nie mowil. Dopiero kiedy wszystko bylo juz skonczone, zdobyl sie na odwage, aby opowiedziec jej, w jaki sposob i dlaczego opuscil sekte, i od tamtej chwili dziewczyna nienawidzila tej nazwy. Ostatnie dwa lata spedzila na ciaglej ucieczce, byle z dala od sekty. Dlatego teraz musiala wiedziec, co sie dzieje.
— Prosze cie tylko o wysondowanie sprawy w kregu twoich kontaktow. Nic wiecej. Nawet sie o tym nie dowiedza. Nie moga wiedziec.
Twarz Jenny dalej wyrazala strach.
— Prosze cie tylko o pomoc — poddala sie w koncu Dubhe. — W tej chwili nie moge sie tym sama zajac, a pilnie musze sie czegos dowiedziec.
Jenna nieco zlagodnial.
— Zaplace ci za te przysluge… Jenna machnal reka.
— No, dobrze juz, dobrze… A co z tamta robota?
— Wiesz, ze nie moge ci nic powiedziec.
— Ale czy zaplata jest tak dobra, jak mowili? Dubhe wymienila kwote.
— Wiesz, z tak krolewskim wynagrodzeniem moglabys pomyslec o wycofaniu sie, nie?
Dziewczyna zdumiala sie, ze ta sama mysl, ktora na chwile nawiedzila ja wtedy, przy Ciemnym Zrodle, przyszla do glowy rowniez Jennie.
Kiedy wracala z domu przyjaciela, sprobowala wyobrazic sobie wlasne zycie bez zabijania i kradziezy, jakby to wszystko, co zdarzylo jej sie do tej pory, nigdy nie istnialo. Normalne zycie takie jak to, ktore podgladala podczas dlugich spacerow po miastach. Znalezc sobie mezczyzne, ktorego by kochala, budzic sie zawsze w tym samym lozku, nie zadowalac sie juz samym tylko faktem przezycia, egzystencja bez zadnego celu i byciem wiecznie scigana.
Ogarnelo ja dziwne poczucie nierealnosci. A jednak ten obraz mial pewne atrakcyjne aspekty. W koncu, gdzies tam w srodku Dubhe byla zmeczona.
Wieczor kradziezy nadszedl zbyt szybko. Dubhe byla gotowa, ale nadal gnebil ja niepokoj. Tajemnica chlopca z Gildii nie zostala jeszcze wyjasniona. Jenna nie dawal znaku zycia, z czego wnioskowala, ze nie udalo mu sie niczego dowiedziec.
Kiedy noc byla juz pozna, wyszla z domu i skierowala sie do okazalego palacu Thevorna. W bladym swietle ksiezyca wydawal jej sie ponury i niezmierzony.
Pokonanie okalajacego posiadlosc zewnetrznego muru nie bylo dla niej problemem. Przez jakis czas siedziala przycupnieta w trawie ogrodu, dopoki nie uslyszala, jak wartownicy mijaja ja po raz pierwszy. Bylo ich dwoch i przemierzali trase w przeciwnych kierunkach. Dubhe zmierzyla ich kroki i dostosowala sie do ich tempa.
Znowu odglos krokow. Dubhe przywarla do muru, wstrzymujac oddech. Zolnierz minal ja, niczego nie zauwazajac.
Dziewczyna ostroznie ruszyla wzdluz muru, dopoki nie dotarla do interesujacego ja miejsca, szczegolnie latwego do przeskoczenia, na wpol zaslonietego przez wysoki cyprys. Dziesiec metrow wyzej byl komin, doskonaly punkt dostepu do budynku.
Poczekala na kolejne przejscie strazy i zaczela wspinac sie na cyprys. Straznik przeszedl raz jeszcze, tym razem glosno ziewajac. Kiedy tylko nieco sie oddalil, Dubhe skoczyla: dach byl odlegly o niecale dwa metry.
Wszystko szlo gladko.
Rozplaszczyla sie na dachowkach i czolgajac sie, dotarla az do komina Ukryla sie za nim. Teraz byla juz poza zasiegiem straznikow.
Przyszla kolej na line. Zaczepila harpun w miejscu, ktore wydawalo jej sie wystarczajaco stabilne, po czym spuscila line w dol komina. Zaglebila sie w slad za nia w czarny otwor.
Komin byl tak ciasny, ze dziewczyna ramionami ocierala o cegly.
Schodzila dalej, powoli i ostroznie, zapierajac sie stopami w tej niewielkiej przestrzeni, jaka miala do dyspozycji. Wreszcie dostrzegla blade swiatlo; dotarla do podstawy komina. Wyjrzala na zewnatrz. Tak jak przewidywala, znajdowala sie w pustej sali, jednym z wielu salonow, jakim dysponowal ten palacyk.
Dubhe nie musiala nawet zagladac do mapy, znala na pamiec rozmieszczenie wszystkich pokoi.
Wyszla z kominka i skierowala sie ku widniejacym w glebi drzwiom. Przeszla przez ciag pomieszczen — wszystkie byly obszerne i podobnie umeblowane — az wreszcie dotarla do poczatku dlugiego korytarza na najwyzszym pietrze. Teraz nastepowala najtrudniejsza czesc zadania.
Thevorn kazdej nocy spal w innej sypialni, ale zawsze wszystkie trzy byly strzezone, tak powiedziala jej Man, sluzaca. Trzeba bylo je sprawdzic jedna po drugiej, a dostac sie tam mozna bylo jedynie z zewnatrz, przechodzac przez okno przylegajacego pokoju.
Dubhe zobaczyla pierwszego wartownika stojacego sennie przed najblizszymi drzwiami. Szybko i cicho wkradla sie do sasiedniego pokoju. Mial on balkon, wiec jej zadanie okazalo sie latwiejsze niz przypuszczala.
Wewnatrz nie bylo Thevorna. Pokoj byl pusty. To nic, nawet lepiej.
Zaczela przeszukiwac pomieszczenie. Nie wiedziala dokladnie, czego szukac, ale miala doswiadczenie z domami, ktore „czyscila” juz od dwoch lat. Wiedziala tyle o tajnych pokojach i mechanizmach ich otwierania, ze w zasadzie szla na pewniaka.