strach przed tamtym czlowiekiem.
— No i co, nic nie powiesz? — nie wytrzymal Jenna.
— Mysle.
— Ale o czym? Dubhe, to zyciowa okazja! Jednak Dubhe nie byla osoba, ktora by lekko traktowala cokolwiek, a zwlaszcza robote, co do ktorej nie miala zadnych informacji. A jezeli to pulapka? Jezeli za tym wszystkim stala Gildia.
— Przeciez rozmowa z nimi nic cie nie kosztuje, nie? Przeciez jezeli nie zechcesz, mozesz odmowic, prawda?
— Jestes pewien, ze Gildia nie ma z tym nic wspolnego?
Jenna zrobil niecierpliwy gest.
— To Dohor, do diabla, powiedzialem ci, ze to Dohor! Nie ma ani sladu Gildii.
— Czy podales mu moje imie?
— Czy uwazasz mnie za idiote?
Dubhe milczala przez chwile, po czym westchnela.
— Za dwa dni przy Ciemnym Zrodle, o polnocy. Tak mu powiedz.
Ciemne Zrodlo bylo miejscem raczej odosobnionym, znajdujacym sie w srodku Puszczy Polnocnej. Jego nazwa pochodzi od malego zrodelka krystalicznie czystej wody, malenkiego jeziorka otoczonego skalami czarnego bazaltu. W ten sposob zawsze, nawet kiedy swiecilo slonce, woda wydawala sie czarna jak smola. Miejsce to wzbudzalo strach, ale Dubhe czesto tam chodzila, kiedy chciala sie skoncentrowac. Tam odnajdowala spokoj wewnetrzny i sile.
Tamtej nocy poszla tam nieco wczesniej. Niebo pokryte bylo chmurami, a wiatr wial silniej niz zazwyczaj. Siedziala po ciemku, wsluchujac sie w lament drzew i odglosy wody.
Lubila ciemnosc. Jenna zwrocil jej uwage, ze wydawala sie urodzona w Krainie Nocy, gdzie zaklecie rzucone przez pewnego maga podczas Wojny Dwustuletniej, ponad sto lat wczesniej, wywolalo wieczna noc. Rzeczywiscie, kiedy pracowala z Mistrzem na tamtych ziemiach, czula sie nadspodziewanie dobrze. Ale Kraina Nocy miala w jej oczach rowniez aspekt zlowrogi: to tam miala swoja siedzibe Gildia. Gildia, sekta Zabojcow, od ktorej Mistrz probowal przez cale zycie uciec. Gildia, ktora tropila takze i ja.
Zanim wreszcie uslyszala kroki, zdazyla juz lekko sie zniecierpliwic — bylo sporo po wyznaczonej godzinie. Szlo ich dwoch: jeden mezczyzna o chodzie ciezkim i pewnym siebie i drugi, ktory stapal niepewnie. Slyszala to w szelescie suchych lisci na ziemi.
Sprobowala zgadnac.
Opuscila kaptur plaszcza jeszcze nizej na twarz, sciagnela barki, aby wydawac sie bardziej okazala, i postarala sie, aby jej glos byl bardziej zachrypniety.
Sposrod drzew wynurzyly sie dwie postacie. Zza ramion jednej z nich wystawal niepozostawiajacy watpliwosci ksztalt dwurecznego miecza, zas druga osoba trzymala dlon na rekojesci broni o znacznie mniejszych rozmiarach. Dubhe zrozumiala, ze zgadla.
Byla rozemocjonowana. Podniosla sie nawet nieco zbyt szybko.
— Spozniliscie sie — powiedziala surowo, aby podkreslic swoja pozycje.
— Nielatwo znalezc to miejsce — odpowiedzial drugi z przybylych.
Zaczelo padac i obydwaj mieli kaptury na glowach, ale i tak mimo panujacej ciemnosci wytrenowane oko Dubhe dostrzeglo dosyc wyraznie twarze dwoch mezczyzn.
Forra byl taki, jakim go pamietala: mocne rysy, duzy nos, silna szczeka i wieczny grymas zwyciezcy wyryty na twarzy. Byl tylko starszy, ale ani troche nieokielznany. Poczula w ciele ulamek dawnego leku, jaki odczuwala przed nim jako dziecko.
Drugi przybysz w porownaniu z Forra byl absolutnie nikim. Ten niezbyt wysoki mezczyzna mial na sobie pancerz, a biale kostki dloni opieral na rekojesci miecza.
— Gdyby latwo bylo tu przyjsc, nie prosilabym o spotkanie wlasnie w tym miejscu.
— To zaden problem — powiedzial Forra spokojnym glosem. Dubhe przytaknela.
— Moze powinnas zdjac kaptur — powiedzial zolnierz. Dubhe milczala przez chwile. Dreszcz przebiegl jej po plecach, ale starala sie opanowac.
— Wolalabym nie pokazywac swojej twarzy, to czesc mojej pracy.
Mezczyzna wydawal sie oburzony, ale Forra polozyl mu dlon na ramieniu.
— Chyba wszyscy jestesmy nieco zdenerwowani, co? A przeciez nie ma ku temu zadnego powodu.
— Moj informator wspomnial o robocie — ciagnela niewzruszona Dubhe. — Jednak przed udzieleniem jakiejkolwiek odpowiedzi pragnelabym poznac szczegoly.
Glos zabral znowu nizszy z mezczyzn:
— Jest to sprawa bardzo delikatna i dlatego pomyslelismy o tobie. Chodzi o okradzenie Thevorna.
Dubhe przelknela sline. Z cala pewnoscia nie byl to byle kto, Thevorn bardzo dlugo byl najwierniejszym towarzyszem Dohora i tak jak on pochodzil z Krainy Slonca. Przecietny jako czarodziej, obdarzony jednak nadzwyczajnym umyslem, natychmiast poznal sie na mozliwosciach tego wychudzonego chlopca o oczach przepelnionych ambicja. Od razu przylaczyl sie do Dohora i pomogl mu dojsc do wladzy. Rozlam nastapil okolo dziesieciu lat temu w okresie pokoju, ktory nastapil po pokonaniu Ida. To wtedy Thevorn zaczal tkac swoja siec sojuszow ze szlacheckimi rodami Krainy Slonca w nadziei na zdobycie czastki wladzy. Unia z Dohorem byla dla niego bardzo wygodna.
Czarodziej ow w zasadzie wycofal sie z zycia publicznego piec lat temu, kiedy tylko wykryto spisek na Dohora, w ktory zamieszany byl rowniez Amanta.
Krazyly takze sluchy, ze Thevorn maczal palce w utworzeniu dziwnego sojuszu pomiedzy glownym nieprzyjacielem Dohora z tamtych czasow — gnomem Gaharem z Krainy Skal, a Idem. Jednak juz od dawna nic o starym czarodzieju nie slyszano. — W dworze, ktory sobie wybudowal i z ktorego nigdy nie wychodzi, przechowywane sa pewne dokumenty o znacznej wadze Chcialbym, aby znalazly sie one w moich rekach — wyjasnil Forra.
— To zaden problem — powiedziala Dubhe.
— Dokumenty znajduja sie w pokoiku przylegajacym do komnaty w ktorej sypia Thevorn. Jest to sekretny pokoj i nikt dokladnie nie wie, jak sie do niego dostac.
— To tez nie jest problem.
Forra usmiechnal sie z grymasem okrucienstwa.
— No tak… wiemy, co jest twoja specjalnoscia. Nie chcemy trupow, wszystko musi byc przeprowadzone dyskretnie, bez zadnych sladow. Thevorn musi dowiedziec sie o kradziezy jak najpozniej.
Dubhe kiwnela glowa. Nie miala najmniejszego zamiaru zabijac. Przypominalo jej to czasy, o ktorych chciala zapomniec. Jezeli zas chodzi o dyskrecje, byl to jej znak rozpoznawczy.
— Dostaniesz kolejne dwiescie karoli, jezeli sie zgodzisz, a reszte po skonczonej robocie i to tylko wtedy, jezeli wszystko pojdzie zgodnie z naszymi oczekiwaniami.
Dubhe milczala przez chwile. Wyraznie czula powage tej chwili. I z uczuciem dziwnej nadziei pomyslala, ze moze dzieki tym pieniadzom uda jej sie znalezc sposob na przerwanie tej wykanczajacej ja wloczegi. Nadzieja ta jednak nie trwala dluzej niz moment. Dubhe nosila w duszy sprawy, o ktorych nie mogla zapomniec, winy oraz bol, ktorych nawet najobfitszy lup nie byl w stanie zatrzec. Tak czy inaczej, gra byla warta swieczki.
— Dobrze — powiedziala.
— Jest to zatem „tak” — rzucil pogardliwie Forra. — Oczywiscie. Kiedy dostane pieniadze?
— Jutro, tutaj, o tej samej godzinie.
Dubhe juz miala zniknac w gestwinie, kiedy zatrzymal ja donosny glos Forry.
— Uwazaj, aby nie zawiesc zaufania, jakie pokladamy w twoich zdolnosciach.
Dubhe stanela, nawet sie nie obracajac.
— Jezeli naprawde znacie moja slawe, nie musze wam odpowiadac.
Z ciemnosci dobiegl ja ledwo slyszalny smiech.