24. Dzien Postulanta
Kiedy Lonerin zglosil sie do Ida na misje, byl pewien tego, co robi.
Teraz nie byl juz taki przekonany. Byly chwile, kiedy wydawalo mu sie, ze pragnienie zemsty, ktore przez wiele lat udawalo mu sie utrzymywac pod kontrola, teraz wylania sie z nowa moca i rzuca ponury cien na cala jego misje. Innym razem natomiast myslal, ze przeciez juz nigdy nic nie bedzie takie jak wczesniej, bo w koncu minelo wiele lat, bo mistrz Folwar dobrze go wyszkolil, bo teraz byla Theana. Wreszcie czasami niespodziewanie nawiedzala go mysl o smierci: cos, z czym nigdy nie umial sie rozprawic. Nieublaganie powracal mu w myslach jedyny obraz smierci, jakim dysponowal: to udreczone cialo wyrzucone do dolu razem z innymi. Czy z nim tez tak bedzie? Moze wrecz tego wlasnie chcial, tego zawsze nieswiadomie pragnal, od kiedy jego matka powziela decyzje, ktora miala zmienic jego zycie?
Przejscie przez uspiona przyrode Krainy Wody, nastepnie w dol, ku Wielkiej Krainie, a potem dalej, w wieczna ciemnosc Krainy Nocy… Krok po kroku jego wyprawa przeksztalcala sie w podroz w czasie, wstecz. To bylo tak, jakby znowu byl dzieckiem; przypominal sobie rzeczy, ktore uwazal juz za dawno zapomniane.
Dopiero kiedy dotarl do Krainy Nocy, wszystko stalo sie wyrazniejsze i bardziej nieznosne. To byla jego ziemia, ale nie byl tam od wielu lat. Wkrotce po smierci matki jego krewni, wiesniacy, wyslali go na polnoc, do Krainy Morza. Mial osiem lat i od tamtej pory nigdy nie postawil nogi w swoim kraju rodzinnym.
Niespodziewanie zaskoczyl go zachod slonca. Wedrowal pograzony w swoich myslach, a kiedy podniosl oczy znad drogi, zobaczyl, ze slonce zachodzi za ostatnim odcinkiem niziny.
—
Lonerin postanowil nie pozwolic sie zdekoncentrowac nostalgii, tylko zebral sie w sobie. Ciemnosc otulala go jak stary koc. Bylo to w jakis sposob uspokajajace, jakby wreszcie naprawde wrocil do domu. Ale prawdziwy dom juz nie istnial, Lonerin wiedzial o tym, a jego miejsce zajmowala wscieklosc, ktora powoli przebijala sie do jego swiadomosci.
Dobrze pamietal droge do swiatyni.
—
—
Idac naprzod, Lonerin myslal o swojej matce. Lata pochlonely jej sylwetke, a wizerunek, jaki zachowal, byl bardzo niewyrazny. Byla piekna kobieta, ciemna jak on, ale nie mial innych wyraznych wspomnien. Cierpial z tego powodu. Zawsze mu jej brakowalo, od pierwszego dnia, tego, w ktorym zaniosla go — jeszcze chorego — do domu owej przyjaciolki. Zawsze byla pustka w jego zyciu. Ale szedl naprzod, stal sie dobrym czarodziejem, a nawet konspiratorem, osoba z wznioslymi idealami wolnosci i nieprzecietna odwaga. To tak opisywala go Theana i takim widzialo go wielu. Obraz, w ktorym on sam nie potrafil sie rozpoznac.
Lonerin wyobrazil sobie te kobiete, ktorej twarzy nie pamietal, jak przemierza te sama droge, popychana determinacja nieskonczenie wieksza niz jego. Samotna kobieta posrod tej samej ciemnosci, swiadomie idaca na spotkanie smierci.
Przez pewien czas prawie jej nienawidzil. Dlaczego odeszla, dlaczego postanowila zlozyc ten ogromny i straszliwy dar, wlasne zycie w zamian za jego zycie? Czy nie zrobilaby lepiej zostajac i moze nawet patrzac, jak umiera, ale nigdy go nie opuszczajac?
To byl krotki okres. Nienawisc do Gildii byla o wiele silniejsza i gorowala nad wszystkim. Nawet teraz czul, jak pulsuje.
Wreszcie na horyzoncie zaczela sie rysowac bryla swiatyni, Stala w miejscu opustoszalym i nizinnym i dlatego latwo bylo ja dostrzec Lonerin moglby przysiac, ze bylo to zamierzone. Musiala byc widoczna z daleka i wydawac sie prawie nieosiagalna. Postulant musial pragnac tego miejsca smierci jak zrodla wody, musial zarliwie pragnac tam dotrzec i zaznac trudow drogi. W ten sposob, kiedy juz byl na miejscu, wszelkie resztki oporu, kazdy cien watpliwosci musialy zostac zmazane.
—
Lonerin zatrzymal sie niedaleko wrot swiatyni. Usiadl na ziemi. Zamknal oczy i odruchowo podniosl dlonie do sakiewki zawierajacej wlosy Theany. Wiele o niej myslal w tych dniach. Nigdy wczesniej mu sie to nie zdarzylo.