— Prosze cie… — blagala slabym glosem.
Odpowiedzia byl prosty ruch dlonia. Wyprowadzili ja krzyczaca.
Byly to dni piekla. Znowu w tamtej ciemnej sali, znowu calkiem sama. Bestia drapala ja, rozdzierala, ukazujac sie w calej swojej potwornosci. Wydawala sie silniejsza niz wczesniej, a ogarniajacy Dubhe bol byl absolutny, czysty. Umiescili ja blisko Wielkiej Sali, gdzie zapach krwi byl bardziej intensywny. Ani na moment nie tracila przytomnosci i wydawalo jej sie, ze ta meka nigdy sie nie konczy. Sadzila, ze jest gotowa na wszystko, zeby tylko ustala. Wszystko inne, zgroza zadania, jakie jej postawiono, wstret zwiazany z ofiarowaniem, w ktorym uczestniczyla, wszystko to znikalo za widnokregiem jej cierpienia.
Kazdego dnia Rekla pojawiala sie na progu celi z ampulka w dloni.
— Niewiele potrzeba, wiesz o tym… Wystarczy jedno „tak”. Ale to „tak” nie padalo z jej ust, nie chciala go wypowiedziec. Jenna jej pomogl, Jenna ja ochranial, Jenna ja pocalowal i ja kochal. Jezeli bylo w niej jeszcze cos ludzkiego, bylo to wspomnienie tego chlopca. Wlasnie dlatego Yeshol chcial, aby wyrzekla sie go na zawsze.
Wytrzymala ponad tydzien, co wydawalo jej sie latami. Ale wszyscy maja punkt zalamania, a ona swoj juz przekroczyla.
Ze lzami w oczach wymamrotala swoje „tak” dziesiatego dnia i eliksir, tak swiezy w jej gardle, palac, splynal jej az do zoladka niczym trucizna.
Znowu pojawila sie w pokoju Yeshola. Najwyzszy Straznik stal obok regalu i usmiechal sie z zadowoleniem.
— Ustapilas w koncu… Ja zawsze wygrywam, Dubhe, pamietaj o tym, Thenaar zawsze wygrywa. Cierpielismy, ryzykowalismy, ze znikniemy, ale przezylismy i wkrotce powrocimy, wrocimy wielcy, rozumiesz mnie? A ty jestes czescia tego niezmierzonego planu, tego nieskonczonego planu, ktory nada swiatu sens.
Dubhe zacisnela piesci i pochylila glowe.
— Powiedzcie mi o warunkach — wymamrotala.
— Masz miesiac. Po jego uplywie chce jego glowe i flakonik jego krwi dla boga. Nie interesuje mnie sposob: zrobisz, jak uwazasz. Jezeli nie bede mial tego, czego chce, wrzuce cie do najglebszej z naszych cel i pozwole, zebys umarla rozdarta przez Bestie. I nie bedziesz sama. Zginie tylu Przegranych, ile dni ty wytrzymasz.
Yeshol zachichotal.
— A teraz idz, idz sie modlic.
Dubhe wyszla z pokoju. Nie widziala zadnych rozwiazan. Nie istnialy.
Wyruszyla rankiem. Bardzo szybko przeszla przez swiatynie, nie zatrzymala sie, aby popatrzec na wielki posag za oltarzem. Poprzedniego wieczoru zawiadomila Rekle, a ona nie miala nic przeciwko temu.
— Powiedz tez Shervie.
— Zajme sie tym.
Dubhe podniosla sie i juz miala odejsc, ale Rekla ja zatrzymala.
— Powodzenia w twojej misji, Dubhe, zobaczysz, ze jak to zrobisz poczujesz sie o wiele lepiej — i usmiechnela sie.
Ty razem wziela konia. Nie chciala, zeby zajelo jej to wiele czasu, a poza tym pragnela jak najszybciej oddalic sie od tego miejsca.
Skracala postoje do niezbednego minimum, popedzala konia do szalonego galopu. Nie wiecej niz trzy dni, tyle przeznaczyla na podroz.
Wydawalo sie, ze to ucieczka, a przeciez byla to najsmutniejsza jej podrozy.
Tak naprawde nie zdecydowala jeszcze, co ma robic, ale tak czy inaczej zabrala ze soba takze flakonik. Ukryla go w sekretnej kieszeni, z dala od oczu.
Slonce zaskoczylo ja wczesnym rankiem. Nie widziala go juz od miesiecy: bylo cieple i lagodne. Wiosna wisiala w powietrzu. Bedac w Domu, jeszcze tego nie zauwazyla. Noc oszukiwala ja nawet co do por roku, a zapach kwiatow czy swiezej trawy nie przebijal sie do jej pokoju. Tam bylo jak w grobie. Tylko zapach zamkniecia i smierci, skaly i ziemi.
Kraina Slonca, ziemia rodzinna, uderzyla ja blyszczaca zielenia lak. Drzewa kwitly, powietrze pachnialo czyms dobrym. Ogarnelo ja wzruszenie.
Do dawniejszych wspomnien ukochanego Mistrza dolaczaly sie tez te pozniejsze, z ponad dwoch lat, ktore spedzila sama jako zlodziejka. Nigdy nie wydawaly jej sie piekne, ale teraz wolnosc byla luksusem, na ktory nie mogla juz sobie pozwolic.
Makrat byl taki jak zawsze — chaotyczny, piekny i ubogi jednoczesnie, ale przede wszystkim wielki, tetniacy zyciem.
Przeszla przez targ, na ktorym prawie piec lat temu zobaczyla swoja matke. Nie bylo juz jej tam, wiedziala o tym od dawna.
Nigdy by nie uwierzyla, ze widok Makratu tak ja zaboli. Czula sie jak wiezien ogladajacy swiat zza krat. Byla w domu, a jednoczesnie oddalona o cale mile, w dalszym ciagu przykuta do swojego Pokoju w Domu.
Blakala sie, glaszczac pod plaszczem sztylet. Co by zrobila, gdyby zobaczyla Jenne? Czy naprawde posluchalaby rozkazu Yeshola? A jezeli tego nie zrobi? Inni niewinni poniosa smierc i to w sposob jeszcze gorszy. Gdyby tylko zechciala, jest w stanie zabic Jenne tak, aby sie nie zorientowal, nie sprawiajac mu cierpienia. Bylby to w zasadzie akt litosci.
Potrzasnela glowa ze zgroza. W koncu zdecydowala sie.
Wiedziala, gdzie go znalezc. Znala wszystkie miejsca, gdzie kradl, miejsca, w ktorych bywal — wiedziala o nim wszystko. Teraz, kiedy go stracila, rozumiala, ze byl to jej jedyny prawdziwy przyjaciel. Zawsze starala sie go trzymac z dala, odpedzic go, ale na nic sie to zdalo.
Zobaczyla go z daleka, szczuplego jak zawsze, w wytartym brazowym plaszczu. Juz po pierwszym spojrzeniu zorientowala sie, jak bardzo sie zmienil, i zrozumiala, co musial wycierpiec w ciagu tych miesiecy.
„Kto w taki sposob kocha” — powiedzial Yeshol, a teraz Dubhe rozumiala. Poczula ucisk w sercu.
Byl bledszy niz zwykle i mniej zwawy. Nie pracowal; zdawalo sie, ze po prostu wedruje.
Dubhe zaczela go sledzic. Przypomniala sobie dawna przyjemnosc, ktorej juz doswiadczyla, kiedy odnalazla swoja matke, Patrzec na ukochana osobe, ktora zyje bez nas. Szla za nim z serdecznym cieplem, obserwowala, jak wykonuje codzienne czynnosci, gesty, ktore tak dobrze znala. Rozpoznawala go z uczuciem i ze wzruszeniem. A jednak pod pewnymi wzgledami nie wydawal sie taki jak zawsze. To jego wedrowanie niczym tulaczka zblakanej duszy, poruszanie sie po okolicach, w ktorych wczesniej nie bywal, jego sposob mowienia, jego smetny humor. To wszystko, co Yeshol mowil, bylo prawda. Szukal jej.
Weszla za nim do lokalu, ktory wybral w porze kolacji.
Jenna zjadl swoj skromny posilek w samotnosci. Mial ze soba jakas kartke, ktora polozyl na stole. Kiedy gospodarz podszedl, aby podac mu zamowiona zupe, zatrzymal go.
— Widziales te dziewczyne? Dubhe owinela sie mocniej plaszczem i glebiej wcisnela glowe pod kaptur.
Nad miastem zapadla ponura ciemnosc, a kiedys to wlasnie noc byla krolestwem Jenny. To wtedy byl najbardziej aktywny i prowadzil swoje interesy, zawsze wieczorem kontaktowal sie z klientami i motal swoje sieci.
Teraz juz nie. Teraz ograniczal sie do przemierzania ulic zmeczonym krokiem bez prawdziwego celu.
Kiedy lodowaty i metaliczny ksiezyc podnosil sie nad miastem, Dubhe krok po kroku podazala za Jenna wsrod coraz rzadszego tlumu, po kretych zaulkach.
W koncu zostali tylko we dwojke. On szedl halasliwie, zmeczonym krokiem, a ona poruszala sie jak kot, jak jego cien. Rozplaszczala sie we wnekach murow, patrzyla za nim. Nawet sama nie wiedziala, co robi.
Moze zatopiona w swoich myslach zdekoncentrowala sie, a moze tak naprawde chciala zostac odkryta W pewnym momencie potknela sie i Jenna musial ja uslyszec.
Odwrocil sie nagle i byl na tyle szybki, ze nie dal jej czasu, aby sie mogla rozplynac, tak jak potrafila.