— Ja nie moge cie znowu stracic, ja nie moge stac i patrzec, jak ty sobie wracasz do tamtego piekla.

— Powiedzialam ci, ze robie rozeznanie i jestem na dobrej drodze. Znajde miejsce, gdzie przetrzymuja lekarstwo, ukradne je i uciekne. I wtedy sie zobaczymy.

— Nie wierze. Bedzie tak, jak tamtego dnia, kiedy odeszlas. Znikniesz na horyzoncie i juz nigdy cie nie zobacze!

Popatrzyla mu prosto w oczy.

— Ty jestes moja jedyna wiezia z zyciem na zewnatrz, rozumiesz? Jedyna. Dlatego nigdy naprawde mnie nie stracisz.

— Pozwol, zebym ci pomogl, prosze cie…

— Zrob to, co mowie. Nie oszukuje cie, nie staram sie ciebie pozbyc. Jezeli zrobisz to, co ci powiedzialam, naprawde mi sie przydasz.

Jenna prawie sie jakal.

— Dla ciebie nawet przestalem krasc… Tylko cie szukalem… przez caly ten czas…

— Przestan to robic. To dlatego cie znalezli i dali mi to zadanie. Zniknij, prosze cie… Kiedy sie stamtad wydostane, znajde sposob, zeby do ciebie wrocic, przysiegam ci.

Jenna popatrzyl na nia ogarniety watpliwosciami. Nie wierzyl, nigdy nie uwierzy. Nawet Dubhe nie myslala naprawde, ze to sie kiedykolwiek stanie. Za daleko zaszla i nawet gdyby udalo jej sie uciec, nigdy nie moglaby do niego wrocic, bylby to dla obojga wyrok smierci.

— Jak chcesz — powiedzial. — Ale nigdy ci nie wybacze, jezeli nie przyjdziesz.

Dubhe usmiechnela sie smutno.

Pozegnali sie wieczorem.

— Wyrusze jeszcze tej nocy — powiedzial. — Pojde…

— Nie mow mi. Wole nie wiedziec. Kiedy juz wyjde, odnajde cie, wiesz, ze jestem dobra w poszukiwaniach.

— No tak… — usmiechnal sie.

Potem zrobil sie powazny i popatrzyl jej w oczy.

— Od tamtego dnia, kiedy cie pocalowalem, nic sie dla mnie nie zmienilo. I nigdy sie nie zmieni. Kocham cie.

Dubhe poczula ucisk w sercu. Chcialaby go kochac, ale nie mogla. Bylo to niemozliwe. W swoim zyciu kochala tylko raz i juz wiecej jej sie to nie zdarzy, wiedziala o tym.

— Ja ciebie tez — sklamala, po czym zlozyla na jego wargach krotki, niewinny i pospieszny pocalunek.

— Uciekaj, zrob to dla mnie.

— Tak, zrobie — powiedzial poruszony.

Potem Dubhe odwrocila sie, jak zwykle, i szybko znikla.

27. Pakt

Dla Lonerina zaczal sie ciezki, meczacy okres. Przez pierwsze dni tylko sumiennie pracowal, uczac sie miejsc, gdzie wolno mu bylo chodzic, i obserwujac szczeliny w nadzorze Zabojcow.

Wolnej przestrzeni, w ktorej mozna bylo sie poruszac, bylo bardzo malo. Praca byla nader ciezka i caly czas czul na plecach oddech Zabojcow. Jedynym momentem, kiedy kontrola sie rozluzniala, byla noc. Zawsze byl z nimi straznik, ale nie wykonywal swoich obowiazkow z wielka sumiennoscia. Czesto podrzemywal, a czasami nawet sie oddalal. Zreszta Zabojcy chyba w sumie nie uwazali ich za szczegolnie niebezpiecznych: w koncu byli juz pozbawieni wszelkiego wigoru, po pierwsze oslabieni cierpieniami, ktore ich tu doprowadzily, a nastepnie wykonczeni nieprzerwana praca. Prawdopodobnie czlonkowie Gildii nie podejrzewali, zeby ktos mogl sie w ten sposob wkrasc na teren Domu. Lonerin zdecydowal, ze w pelni wykorzysta to ich drobne niedopatrzenie.

Po pierwsze postanowil odnalezc kamienie. Byly mu absolutnie niezbedne. Jak bez nich moglby przekazywac Radzie swoje odkrycia? Jedyna mozliwoscia pozostawalaby ucieczka z tego miejsca, ale to rozwiazanie wydawalo mu sie zbyt skomplikowane i niepewne, aby moc wprowadzic je w czyn. Jasne, wczesniej czy pozniej zamierzal stad uciec, ale wolal nie musiec uzalezniac od tego powodzenia swej misji.

Szukal ich wsrod pograzonych we snie cial, nawet pytajac niektorych zbudzonych. Ani sladu po kamieniach.

— Kazdego dnia sprzata tu jeden z naszych, jego zapytaj — powiedzial mu pewien mezczyzna.

Lonerin rzucil sie do wskazanej mu osoby tylko po to, aby dowiedziec sie, ze miala ona rozkaz wyrzucania wszystkiego, co znajdzie. Taki tez koniec spotkal to, co mezczyzna wzial po prostu za jakies dziwne kamienie.

Lonerin poczul, ze zaschlo mu w gardle. Znajdowal sie sam w twierdzy nieprzyjaciela, mosty laczace go ze swiatem zewnetrznym zostaly calkiem zniszczone, a powodzenie jego misji bylo zalezne od jego przezycia, czego absolutnie nie mogl byc pewny. To byl bardzo ciezki cios. Teraz nie mial wyboru musial wykonac swoje zadanie w krotkim czasie i koniecznie wyjsc z tego z zyciem. Z zapalem rzucil sie do poszukiwan, ktorymi zawsze zajmowal sie w nocnych — najbezpieczniejszych godzinach.

Jednak poruszanie sie w nocy rowniez moglo okazac sie ryzykowne. Postulanci nosili bardzo latwe do rozpoznania szaty, a przylapanie go na wloczeniu sie po Domu z pewnoscia oznaczalo natychmiastowa smierc. Nalezalo znalezc cos, w co moglby sie przebrac.

Pewnego dnia fortuna sie do niego usmiechnela. Poprzedniego wieczoru Zabojcy byli bardzo podekscytowani, a caly Dom zdawal sie przesiakniety dziwna nerwowoscia.

— Co sie dzieje? — spytal Lonerin jednego z Postulantow.

— Jeden z nas zostal wybrany, zobaczy, jak realizuje sie jego marzenie — odpowiedzial tamten.

Mial w oczach swiatlo zazdrosci, ktore zmrozilo Lonerina. Przede wszystkim jednak poczul uderzenie nienawisci rozpalajace mu trzewia. Ofiara. Jak jego matka. Nienawidzil fanatyzmu Zabojcow, ktory pachnial smiercia, sposobu, w jaki sie radowali, bo wiedzial, ze to krew innych tak ich cieszy. Kiedy mezczyzna odszedl, przygryzl warge.

Tej nocy pomyslal, ze lepiej bedzie nie spac zbyt gleboko. Prawie na pewno wszyscy Zabojcy wezma udzial w skladaniu ofiary a przy odrobinie szczescia rowniez i Straznicy.

Lorin lezal na poslaniu, nie spiac, udajac ciezki oddech, czesto rzucajac okiem na wejscie do sali, gdzie siedzial wartownik. Jego przypuszczenia okazaly sie sluszne. W srodku nocy ktos przyszedl.

— Moge isc?

— Oczywiscie, ze tak. To wazna chwila i nie mozesz jej przegapic, pilnujac tego bagna.

— Swietnie, juz myslalem, ze bede tu musial gnic przez cala noc.

Mezczyzna podniosl sie, narzucil plaszcz i podazyl za towarzyszem.

To byl wlasciwy moment. Wszyscy Zabojcy byli prawdopodobnie zebrani w jednym miejscu, najpewniej w swiatyni. Mial wiec wielka swobode ruchow.

Kiedy tylko Lonerin wyszedl z sali, poczul sie nagi. W swojej plociennej koszuli i z wyglodzonym spojrzeniem rzucal sie w pustych pomieszczeniach w oczy niczym kwiat na srodku pustyni.

Przed nim rozciagal sie labirynt korytarzy. Bardzo latwo bylo sie zgubic. Na szczescie byl na to przygotowany. Wzial ze soba slomke. W momencie powrotu uzyje jej do wykonania prostego zaklecia okreslajacego kierunek i wroci do dormitorium, zanim go nakryja.

To pierwsze rozpoznanie przynioslo owoce. Odkryl, ze skrzydlo zajmowane przez Postulantow jest calkowicie odseparowane od miejsc uczeszczanych przez Zabojcow. To tutaj zapewniano wlasciwa obsluge Domu, jak oni go nazywali.

W kuchni juz byl wczesniej, ale na przyklad pralnia byla mu nieznana. Znalazl sie tam przypadkiem i dobrze trafil. Lezalo tam pelno czarnych szat.

Wzial jeden szczegolnie wytarty plaszcz, odlozony na sterte starych ubran. Prawdopodobnie przeznaczono go do wyrzucenia, wiec nikt nie powinien zauwazyc jego znikniecia.

Nastepnie wyszedl z pralni i zdecydowanie ruszyl w kierunku refektarza. Z kapturem dobrze opuszczonym na glowe szybkim krokiem przemierzyl sale i doszedl do drugiego konca, gdzie zaczynal sie korytarz. W

Вы читаете Sekta zabojcow
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату