myslal, ze traci zmysly. Znikaly przybory do pisania, a potem jego pieczec wielkiego zarzadcy. Nastepnie wtedy, kiedy byl sam, te przedmioty fruwaly w jego kierunku, trafiajac go w twarz albo ladujac u jego stop. Niektore odnajdywaly sie w najdziwniejszych miejscach. Na przyklad znajdowal wielka pieczec w piwie lub rosole.
Nie smial opowiedziec o tym krolowi ani krolowej. Wiedzial, ze to sprawka naszych duchow i takie doniesienie rownaloby sie z wydaniem wyroku na nas. A kiedy tak ukrywal te okropna tajemnice, dzialo sie coraz gorzej i gorzej. Ozdoby, ktore uwielbial od dziecinstwa, byly rozrywane na kawalki i ciskane w niego z sufitu. Swiete amulety wpadaly do klozetu, a ekskrementy z kloaki byly rozsmarowywane po scianach.
Ledwo mogl wytrzymac we wlasnym domu, ale mimo to nakazal niewolnikom milczenie. Kiedy uciekli ze strachu, sam czyscil toalete i sprzatal dom.
Zyl ogarniety groza. Cos przebywalo w domu razem z nim. Slyszal i czul obcy oddech na swojej twarzy i przysiaglby, ze czuje dotyk zebow ostrych jak igly.
W koncu, zrozpaczony, zaczal mowic do tego czegos, blagac, zeby sobie poszlo. Chyba jednak wzmagalo to tylko sily tej istoty. Kiedy sie do niej mowilo, jej moc ulegala podwojeniu. Rozsypala zawartosc jego mieszka na kamiennej posadzce i brzeczala zlotymi monetami przez cala noc. Podrzucala lozkiem, tak ze wyladowal twarza na podlodze. Kiedy nie patrzyl, obsypala mu nogi piaskiem.
Minelo pol roku, od kiedy opuscilysmy krolestwo. Khaymana ogarnial obled. Byc moze niebezpieczenstwo juz nam nie grozilo, ale nie mogl byc tego pewien i nie wiedzial, do kogo sie zwrocic, a tamten duch naprawde go przerazal.
Kiedys w najczarniejszej godzinie nocy, kiedy lezal, zastanawiajac sie, co tez knuje owo stworzenie, bylo bowiem cicho i spokojnie, nagle uslyszal wielki lomot do drzwi. Ogarnela go groza. Wiedzial, ze nie powinien otwierac, ze to walenie nie moze byc sprawa ludzkiej dloni, lecz wreszcie nie wytrzymal. Odmowil modlitwy i otworzyl szeroko drzwi. Ujrzal koszmar nad koszmarami — zgnila mumie ojca, owinieta w brudne postrzepione bandaze, oparta o sciane ogrodu.
Oczywiscie wiedzial, ze w pomarszczonej twarzy i w martwych oczach nie ma zycia. Ktos lub cos wydobylo nieboszczyka z pustynnej mastaby. To bylo cialo jego ojca, zgnile, cuchnace; cialo, ktore, jak nakazywaly wszystkie swiete przykazania, powinno byc spozyte przez Khaymana i jego rodzenstwo podczas tradycyjnej stypy.
Osunal sie na kolana, lkajac i zawodzac. Wtedy mumia sie poruszyla! Zaczela tanczyc! Wywijala konczynami bez ladu i skladu, rozrywajac bandaze na strzepy, az Khayman wbiegl do domu, zamykajac za soba drzwi. Trup dopadl ich, tlukac piesciami i zadajac, aby wpuszczono go do srodka.
Khayman wzywal wszystkich bogow Egiptu, by wybawili go od tej potwornosci. Wezwal straz palacowa i zolnierzy krola. Przeklinal demona i rozkazywal mu, by go opuscil. Rozwscieczony, sam ciskal przedmiotami i kopal na wszystkie strony zlote monety.
Caly palac zbiegl sie do domu Khaymana, ale wydawalo sie, ze demon jeszcze wzrosl w sile. Okiennice zaskrzypialy i zostaly wydarte z zawiasow, a eleganckie meble Khaymana zaczely podskakiwac.
To byl tylko poczatek. O swicie, kiedy kaplani weszli do domu, zeby odprawic egzorcyzmy, nadciagnal wielki wiatr z pustyni, przynoszac oslepiajace tumany piasku. Gdzie tylko Khayman sie ruszyl, wiatr podazal za nim. Ujrzal na swych ramionach mnostwo drobnych nakluc i kropelek krwi. Nawet powieki mial poranione. Wcisnal sie do szafy, szukajac spokoju. Kiedy to cos rozwalilo szafe, wszyscy uciekli, a Khayman pozostal placzacy na podlodze.
Burza trwala przez nastepne dni. Im wiecej energii kaplani wkladali w modlitwy i piesni, tym wieksze bylo szalenstwo demona.
Krol i krolowa byli przerazeni. Kaplani wykleli demona. Lud obwinial o wszystko rude czarownice. Rozlegly sie wolania, ze nie wolno bylo pozwolic im opuscic Kemet. Powinno sie odszukac je za wszelka cene, sprowadzic z powrotem i spalic. Wtedy demon sie uspokoi.
Dostojne rodziny nie zgadzaly sie z tym werdyktem. Wedlug nich wszystko bylo oczywiste. Czyz bogowie nie wydobyli spod ziemi gnijacego trupa ojca Khaymana, aby pokazac, ze zjadacze cial zawsze robili to, co podobalo sie niebiosom? Nie, to krol i krolowa sa zli, to oni musza umrzec. Krol i krolowa, ktorzy zapelnili te kraine mumiami i przesadami.
Krolestwu grozila wojna domowa.
W koncu sam krol przybyl do Khaymana, ktory siedzial w domu, lkajac, naciagnawszy na glowe ubranie jak smiertelny calun. Drobne uklucia wciaz go dreczyly, a na jego koszuli pojawialy sie wciaz nowe krople krwi.
„Pomysl o tym, co powiedzialy nam tamte czarownice — rzekl krol. — To tylko duchy, nie demony. Mozna przemowic im do rozsadku. Gdyby tylko mogly mnie slyszec, jak slyszaly czarownice, i gdybym tylko potrafil zmusic je do odpowiedzi”.
To jeszcze bardziej rozwscieczylo demona. Potlukl reszte mebli, wyjal drzwi z zawiasow, wyrwal z ziemi drzewa rosnace w ogrodzie i porozrzucal je wokol. Chyba calkowicie zapomnial o Khaymanie, kiedy szalal w palacowym ogrodzie, niszczac, co popadlo.
Krol szedl za nim, blagajac, by zwrocil na niego uwage, porozmawial z nim i zdradzil swoje tajemnice. Stal w samym srodku powietrznej traby, wyzbyty leku i ogarniety zachwytem.
Wreszcie przybyla krolowa. Krzyczac przenikliwie, tez zwrocila sie do demona.
„Karzesz nas za to, co spotkalo rude siostry! Dlaczego nie sluzysz nam, zamiast im!”
Demon od razu potargal na niej szaty i poranil ja, jak wczesniej Khaymana. Usilowala zakryc twarz i ramiona, ale to bylo niemozliwe, wiec krol zlapal ja za reke i pobiegli z powrotem do domu Khaymana.
„Odejdz — rzekl do niego krol. — Zostaw nas samych z tym stworem, moze wtedy otworzy sie przede mna i powie mi, czego chce”. Wezwawszy do siebie kaplanow, powiedzial im z wnetrza traby powietrznej to, co mysmy powiedzialy — ze ten duch nie cierpi rodzaju ludzkiego, bo mamy zarowno dusze jak i cialo. On jednak go usidli, sprowadzi na dobra droge i zapanuje nad nim. Jest bowiem Enkilem, krolem Kemetu, i potrafi tego dokonac.
Krol i krolowa weszli do domu Khaymana, a za nimi czyniacy spustoszenie demon. Khayman, uwolniony od stwora, lezal wyczerpany na palacowej podlodze, lekajac sie o swoich wladcow, ale nie wiedzac, co ma czynic.
Na dworze zapanowala wrzawa; mezczyzni bili sie ze soba, kobiety plakaly, a niektorzy nawet opuscili palac, lekajac sie tego, co mialo sie wydarzyc.
Przez dwie noce i dwa dni krol wraz z krolowa przestawali z demonem. Dostojne rodziny zjadaczy cial zebraly sie przed domem Khaymana i orzekly, ze krol z krolowa myla sie i czas wziac przyszlosc Kemetu w swoje rece. Kiedy zapadla ciemnosc, weszli do domu z morderczym celem, wznoszac sztylety. Mieli zamiar zabic krola i krolowa, a potem powiedziec, ze to sprawka demona. Kto moglby im zaprzeczyc? Moze demon sie uspokoi, kiedy krol i krolowa beda martwi, oni, ktorzy przesladowali rudowlose czarownice?
Krolowa dostrzegla ich pierwsza, a gdy rzucila sie przed siebie, wznoszac ostrzegawczy krzyk, zaglebili sztylety w jej piersi. Osunela sie na podloge, wyzionawszy ducha. Krol biegnac jej z pomoca, tez zostal zakluty, rownie bezlitosnie. Demon jednak nie zaprzestal swych przesladowan.
Tymczasem Khayman kleczal na skraju ogrodu, porzucony przez straze, ktore przylaczyly sie do zjadaczy cial. Spodziewal sie, ze umrze wraz z reszta krolewskiej sluzby. Wtem uslyszal straszliwy krzyk krolowej, odglosy, jakich nigdy wczesniej nie slyszal. Kiedy zjadacze cial uslyszeli te dzwieki, w poplochu opuscili palac.
Khayman, wierny rzadca krola i krolowej, porwal pochodnie i ruszyl im na pomoc. Nikt nie usilowal go zatrzymac. Wszyscy cofneli sie w leku. Khayman wszedl do domu sam. W swietle pochodni ujrzal krolowa lezaca na podlodze, wijaca sie jak w agonii, broczaca krwia z ran, cala spowita wielka czerwona chmura. Wygladalo to tak, jakby otoczyla ja traba powietrzna zbierajaca niezliczone kropelki krwi. Krolowa wila sie i obracala w srodku tego wiru, dziko toczac oczyma. Krol lezal nieruchomo.
Przeczucie podpowiadalo Khaymanowi, ze ma opuscic to pomieszczenie i odejsc jak najdalej. W tamtej chwili pragnal na zawsze opuscic ziemie ojcow. Ale przeciez przed nim lezala jego krolowa, wygieta w luk, lapiac ustami powietrze, drapiac paznokciami podloge.
Wtem wielka krwawa chmura, ktora ja otulala, nabrzmiewajac i kurczac sie, stezala i znikla, jakby wessana przez rany. Krolowa zastygla, a potem powoli usiadla z szeroko otwartymi oczami. Wydala straszliwy charkot i zamilkla.
Kiedy wpatrywala sie w Khaymana, nie bylo slychac nic oprocz trzasku pochodni. Potem krolowa znow zaczela gwaltownie lapac powietrze i wydawalo sie, ze umrze. To jednak nie nastapilo. Oslonila oczy przed jasnym swiatlem pochodni, jakby sprawialo jej bol, i wtedy spojrzala na malzonka, ktory lezal u jej boku jak niezywy.