nich. Dajmy im jednak urzeczywistnic ich mrzonki, ich glupie spiski i dyskusje. Pokazemy im troche wiecej naszej mocy…
Nie, prosze, Akaszo, prosze, zostawmy ich w spokoju — blagalem ja w myslach.
Odsunela sie i wymierzyla mi policzek.
Zatoczylem sie od ciosu. Dygotalem, czujac, jak bol promieniuje z miejsca uderzenia, jakby rozcapierzone palce nadal tam przylegaly. Zdusilem gniew, pozwalajac, aby bol nabrzmial i ustapil. Zacisnalem gniewnie piesci i nie zrobilem nic.
Przeszla stanowczym krokiem po starych kocich lbach, jej rozpuszczone wlosy falowaly. Zatrzymala sie przy zniszczonej bramie, lekko unoszac ramiona, garbiac sie, jakby kurczac sie w sobie.
Rozlegly sie glosy; osiagnely maksimum, zanim zdazylem je zdusic. A potem opadly jak woda ustepujaca po wielkiej powodzi.
Znow dostrzeglem wokol siebie gory; znow widzialem zrujnowany dom. Bol minal, ale wciaz drzalem.
Odwrocila sie ku mnie, napieta, ze sciagnieta twarza i lekko zwezonymi oczami.
— Tyle dla ciebie znacza, prawda? Jak myslisz, co zrobia lub powiedza? Sadzisz, ze Mariusz zawroci mnie z mojej drogi? Znam Mariusza tak dobrze, jak ty nigdy go nie poznasz. Znam kazda sciezke jego rozumowania. Jest chciwy jak ty. Za kogo mnie bierzesz, jesli sadzisz, ze tak latwo mna kierowac? Urodzilam sie krolowa. Zawsze rzadzilam; nawet ze swiatyni. — Nagle oczy sie jej zaszklily. Uslyszalem glosy, rosnacy gluchy szum. — Rzadzilam chocby tylko w legendzie; chocby tylko w umyslach tych, ktorzy przychodzili skladac mi hold, ksiezniczek, ktore graly dla mnie na instrumentach, przynosily mi ofiary i modlily sie do mnie. Czego chcesz ode mnie? Zebym zrezygnowala dla ciebie z tronu, z przeznaczenia?
Co moglem odpowiedziec?
— Potrafisz czytac w moim sercu — rzeklem. — Wiesz, ze chce, bys udala sie do nich, dala im szanse wypowiedzenia sie, jak dalas te szanse mnie. Oni znaja slowa, ktorych ja nie znam. Oni wiedza wiecej niz ja.
— Och, Lestacie, ja naprawde ich nie kocham. Nie kocham ich tak, jak kocham ciebie. Wiec jakie znaczenie ma to, co powiedza? Nie mam do nich cierpliwosci!
— Potrzebujesz ich. Sama to powiedzialas. Jak mozesz bez nich zaczac? Mam na mysli prawdziwy poczatek, nie te zacofane wioski, lecz miasta, w ktorych ludzie beda walczyc. To twoi aniolowie, tak ich nazywalas.
— Nie potrzebuje nikogo. — Smutno potrzasnela glowa. — z wyjatkiem… Z wyjatkiem… — Zawahala sie, a potem jej twarz stracila wszelki wyraz.
Zanim zdazylem nad soba zapanowac, jeknalem; jeknalem z bezradnosci i zalu. Oczy zaszly jej mgla i chyba glosy znow sie odezwaly, jednakze nie w moich uszach, lecz w jej. Wydawalo mi sie, ze patrzy na mnie, nie widzac.
— Jesli bede musiala, zniszcze cie — rzekla matowym glosem, szukajac mnie wzrokiem, ale nie znajdujac. — Uwierz moim slowom. Po raz pierwszy nie znikne, nie cofne sie. Moje sny stana sie rzeczywistoscia.
Oderwalem od niej wzrok, spojrzalem ponad zrujnowana brama, ponad poszarpanym brzegiem urwiska ku dolinie. Co dalbym za uwolnienie od tego koszmaru? Czy bylbym gotow umrzec z wlasnej reki? Oczy napelnily mi sie lzami, kiedy patrzylem na ciemne pola. Tchorzostwem bylo tak myslec; sam do tego doprowadzilem! Nie bylo juz dla mnie ucieczki.
Stala jak posag, zasluchana; potem zamrugala, a jej ramiona drgnely, jakby niosla w sobie wielki ciezar.
— Czemu nie mozesz mi uwierzyc? — powiedziala.
— Porzuc to! — odparlem. — Zostaw wszystkie te wizje. — Podszedlem do niej i wzialem ja za ramiona. Uniosla wzrok, prawie jakby byla pijana. — Stoimy w ponadczasowym miejscu, bo te biedne wioszczyny, ktore podbilismy, nie zmienily sie od tysiecy lat. Pozwol, ze pokaze ci moj swiat, Akaszo chce, bys zobaczyla kazda jego najdrobniejsza czesc! Chodz ze mna do miast jak szpieg; nie by niszczyc, ale by ujrzec!
Jej oczy znow sie rozjasnily; bezwolnosc ustepowala. Objela mnie i nagle znow zapragnalem krwi. Moglem myslec tylko o tym, chociaz sie opieralem i lkalem nad slaboscia swej woli. Chcialem jej. Chcialem jej i nie moglem tego zwalczyc; a jednak moje stare marzenia wracaly, tamte dawne wizje, w ktorych budzilem ja i zabieralem ze soba do oper, muzeow, sal koncertowych, prowadzilem przez metropolie i skarbce pelne wszystkich pieknych i niezniszczalnych rzeczy, ktore ludzie stworzyli na przestrzeni wiekow, artefaktow wznoszacych sie ponad wszelkie zlo, pomylki i slabosci ludzkich dusz.
— Coz to wszystko dla mnie znaczy, milosci moja? — szepnela. — Ty mialbys mnie uczyc swojego swiata? Ach, coz za proznosc. Jestem poza czasem i zawsze bylam.
Kiedy patrzyla na mnie, byla zalamana jak nigdy. Widzialem jej smutek.
— Potrzebuje cie! — szepnela. Jej oczy po raz pierwszy napelnily sie lzami.
Nie moglem tego zniesc. Poczulem dreszcze. Uciszajacym gestem polozyla mi palce na ustach.
— Doskonale, milosci moja — powiedziala. — Jesli sobie tego zyczysz, udamy sie do twoich braci i siostr. Do Mariusza. Jednak pozwol mi jeszcze jeden raz przycisnac cie do serca. Widzisz, nie moge byc inna, niz jestem. Oto, co obudziles swoim spiewem: oto, czym jestem!
Chcialem protestowac, zaprzeczac; chcialem znow wytoczyc argumenty, ktore podzielilyby nas i sprawily jej bol, ale kiedy spojrzalem jej w oczy, nie moglem znalezc wlasciwych slow. Nagle zrozumialem, co sie stalo.
Znalazlem sposob, by ja zatrzymac, znalazlem ten klucz. Byl w zasiegu reki przez caly czas. Nie jej milosc do mnie byla wazna, lecz to, ze mnie potrzebowala; potrzebowala jednego sojusznika w calym wielkim krolestwie; jednej bratniej duszy stworzonej z tej samej substancji, z ktorej ona byla stworzona. Kiedys wierzyla, ze moze mnie stworzyc na swoj obraz i podobienstwo, a teraz wiedziala, ze to niemozliwe.
— Ach, mylisz sie — powiedziala przez lzy. — Jestes mlody i pelen obaw. — Usmiechnela sie. — Nalezysz do mnie. Jesli tak byc musi, zniszcze cie, moj ksiaze.
Nie odezwalem sie. Nie moglem. Zrozumialem wszystko, mimo ze ona nie mogla tego zaakceptowac. Przez dlugie wieki odosobnienia nigdy nie byla sama; nie zaznala cierpien calkowitej izolacji. Och, nie chodzilo o cos tak prostego jak obecnosc Enkila u jej boku lub widok Mariusza skladajacego dary; bylo to cos glebszego, nieskonczenie bardziej waznego; nigdy samotnie nie wypowiedziala wojny rozumu przeciwko otoczeniu!
Lzy plynely jej po policzkach, dwie strugi zracej czerwieni. Zacisnela usta i sciagnela brwi w ponurym zamysleniu, chociaz twarz promieniala jej jak zawsze.
— Nie, Lestacie — powtorzyla. — Mylisz sie. Musimy wytrwac do konca. Jesli oni musza umrzec… wszyscy… zebys ty zwiazal sie ze mna, niech tak bedzie.
Chcialem zbuntowac sie przeciwko niej, przeciwko jej grozbom; ale kiedy podeszla, nie odsunalem sie.
Tu i teraz: ciepla karaibska bryza, dlonie Akaszy sunace w gore moich plecow, palce Akaszy przesuwajace sie wsrod moich wlosow. Nektar znow naplywal we mnie, zalewal mi serce. Wreszcie jej usta spoczely na moim gardle i poczulem nagle uklucie jej zebow. Tak! Tak jak w swiatyni, wiele lat temu, tak! Jej krew, moja krew i ogluszajace dudnienie jej serca, tak! To byla ekstaza, a jednak nie potrafilem jej ulec; nie potrafilem i ona o tym wiedziala.
Rozdzial osmy
Rzecz o blizniaczkach (zakonczenie)
Zastalysmy palac taki, jaki byl w naszej pamieci, a byc moze bardziej wystawny, przeladowany lupami z podbitych krajow. Wiecej zlotych tkanin i jeszcze bardziej zywe malowidla; dwa razy wiecej niewolnikow, jakby byli jedynie ozdobami; ich szczuple nagie ciala byly obwieszone zlotem i klejnotami.
Skierowano nas do krolewskiej izby z uroczymi fotelami, stoliczkami i pysznym dywanem oraz ugoszczono tacami z miesem i rybami.
O zachodzie slonca uslyszalysmy wiwaty. Krol i krolowa pojawili sie w palacu. Caly dwor wyszedl im sie poklonic, wyspiewujac hymny opiewajace blada skore i lsniace wlosy, a takze ciala cudownie wyleczone po napadzie spiskowcow; cala budowla rozbrzmiewala echami pochwalnych piesni.