liczy”. Stalem jak zamroczony, patrzac na osiemnastowieczne malowidla, od ktorych bilo bogactwo lsniacych chmur, pucolowatych amorkow i niebios w kolorze promiennego blekitu.
Kobiety nie zwracaly uwagi na ten przepych, ktory nigdy ich i nie poruszal i zaiste nic dla nich nie znaczyl, wpatrzone w wizje, ktora rozplynela sie, by w strudze szelestow i kolorowego swiatla zmaterializowac sie nagle u stop schodow.
Rozlegly sie westchnienia, podniosly dlonie, zaslaniajac pochylone glowy jakby przed niespodziewanym uderzeniem swiatla. Wszystkie oczy skupily sie na Krolowej Niebios i jej malzonku, ktorzy stali na czerwonym dywanie kilka metrow ponad Zgromadzeniem. Malzonek byl nieco roztrzesiony i przygryzal warge, starajac sie dokladnie widziec to cos, to straszne cos, okropna mieszanke kultu i krwawego rytualu, kiedy wyprowadzono przed tlum ofiary.
Jakie wspaniale okazy gatunku. Ciemnowlosi, smagli mezczyzni znad Morza Srodziemnego, w kazdym calu dorownujacy uroda mlodym kobietom. Mezczyzni o krepej budowie i wybornej muskulaturze, inspirujacy artystow od tysiecy lat. Czarne oczy i ogolone twarze z ciemnymi sladami zarostu; bardzo przystojni i pelni gniewu patrzyli na te nadprzyrodzone wrogie stwory, ktore zadecydowaly o smierci ich braci jak ziemia dluga i szeroka.
Zwiazano ich rzemieniami, zapewne ich wlasnymi pasami i pasami wielu innych. Kobiety zrobily to umiejetnie. Nogi mieli spetane tak, ze mogli chodzic, ale nie kopac czy biegac. Tylko jeden z nich dygotal, tylez z gniewu, co ze strachu. Nagle zaczal stawiac opor. Dwaj inni spojrzeli na niego, a potem poszli w jego slady.
Masa kobiet przygniotla ich, powalila na kolana. Na widok pasow wcinajacych sie w nagie, ciemne, meskie ramiona wezbralo we mnie pozadanie. Dlaczego to jest takie uwodzicielskie? I te kobiece dlonie trzymajace mezczyzn, te zacisniete grozne dlonie, ktore potrafia byc tak miekkie. Nie potrafili pokonac tak wielu kobiet. Westchnawszy, poniechali buntu, chociaz ten, ktory dal haslo do walki, patrzyl na mnie oskarzycielsko.
Demony, diably, piekielne stwory, oto, co mowil mi jego umysl; ktoz inny dokonalby takich czynow? Och, to poczatek mroku, straszliwego mroku!
Moje pozadanie bylo tak silne. Umrzecie; ja to sprawie! — taki byl krzyk mojej duszy, a on chyba go slyszal i rozumial. Tchnela z niego dzika nienawisc do kobiet pomieszana z obrazami gwaltow i zemsty, co wzbudzilo moj usmiech, ale i zrozumienie, tak, calkowite zrozumienie. Jak latwo bylo poczuc do nich pogarde, oburzenie, ze osmielily sie stac sie wrogami, wrogami w wiekowej wojnie, one, kobiety! Byl tez tam mrok, wymarzona zemsta, niewyobrazalny mrok.
Poczulem na ramieniu palce Akaszy. Powrocila blogosc, delirium. Usilowalem walczyc, ale na prozno. Pozadanie mnie nie opuszczalo. Bylo w moich ustach. Czulem jego smak.
Tak, przejsc w chwile, przejsc w czyste dzialanie; niech rozpocznie sie ofiara.
Wszystkie kobiety padly na kolana, a mezczyzni, ktorzy juz kleczeli, zdawali sie uspokajac, patrzyli na nas ze lzami w oczach i z drzacymi ustami.
Wpatrywalem sie w muskularne ramiona pierwszego, tego, ktory sie zbuntowal. Jak zawsze w takich chwilach wyobrazilem sobie jego szorstka, zle ogolona skore rozrywana moimi wargami — nie lodowata skore bogini, ale goraca, slona skore czlowieka.
Tak, ukochany — mowila mi bez slow. — Wez go, zasluzyles na te ofiare. Jestes teraz bogiem. Wez go. Czy wiesz, ilu na ciebie czeka?
Wygladalo na to, ze kobiety wiedzialy, co czynic. Kiedy zrobilem krok do przodu, podniosly go; znow stawial opor, ale wtedy wzialem go w ramiona, to byl zaledwie spazm. Zbyt mocno scisnalem mu glowe, nieswiadomy swojej sily, i czaszka pekla w chwili, gdy wbilem w niego zeby. Smierc przyszla niemal natychmiast, tak wielki byl moj pierwszy haust. Plonalem z glodu i pelna porcja, calkowita i wchlonieta w jednej chwili nie starczyla!
Natychmiast wzialem druga ofiare, bez pospiechu, tak aby otoczyc sie w ciemnosc, slyszac jedynie glos duszy umierajacego, jak to czesto bywalo. Tak, przekazywal mi swoje tajemnice, gdy krew tryskala mi w usta, napelniajac je po brzegi. Tak, bracie mowilem do niego w myslach. — Wybacz mi. — Potem zatoczylem sie, depczac i miazdzac trupa.
— Dajcie ostatniego.
Zadnego oporu. Wpatrywal sie we mnie z calkowitym spokojem, jakby zalalo go jakies swiatlo, jakby jakas teoria lub wiara zapewnily mu idealna ucieczke. Przyciagnalem go do siebie lagodnie i to bylo prawdziwe zrodlo, ktorego potrzebowalem, ta powolna, tytaniczna smierc, ktorej pragnalem, serce pompujace, jakby nigdy nie mialo sie zatrzymac, i oddech uchodzacy mu z ust. Wciaz mialem zamglone oczy, nawet kiedy go puscilem, a krotkie, zapomniane fragmenty jego zycia ulozyly sie w ulotny, niespotykany, pelen sensu wzor.
Puscilem go. Sens sie zatracil. Przed soba mialem tylko swiatlo i wielka radosc kobiet, ktore wreszcie zostaly wybawione dzieki cudowi. Sale zalegla cisza; z dala naplywal tylko monotonny huk morza.
Wtedy przemowila Akasza:
— Teraz grzechy mezczyzn zostaly odkupione, a tych, ktorzy nadal sa uwiezieni, otoczymy dobra opieka i miloscia. Nigdy jednak nie dajcie wolnosci tym, ktorzy pozostali, tym, ktorzy was uciskali.
Bez dzwieku, bez slow, chlonely nauke.
Szalejace pozadanie, ktorego byly swiadkami, smierc, ktora przynioslem — to wieczne przypomnienie zapalczywosci zywej we wszystkich samcach, ktorej nie mozna uwolnic. Mezczyzni zostali zlozeni na ofiare ucielesnieniu wlasnej przemocy. Te kobiety byly swiadkami nowego i wszechogarniajacego rytualu, nowej swietej ofiary mszalnej. Ujrza ja jeszcze nie raz i nic wolno im jej zapomniec.
W glowie wirowalo mi od tego paradoksu. Moje niepowazne plany przysparzaly mi udreki. Jeszcze nie tak dawno chcialem, by swiat smiertelnych dowiedzial sie o mnie. Chcialem byc wizerunkiem zla w teatrze swiata i przez to czynic dobro.
A jakze, stalem sie tym wizerunkiem, bylem jego doslownym ucielesnieniem, znajdujacym przypisane sobie miejsce w mitologii tych kilku prostych duszyczek, tak jak ona obiecala. A cichy glosik szeptal mi do ucha, dreczyl mnie tym starym powiedzeniem: uwazaj, o co prosisz, bo jeszcze to dostaniesz.
Tak, tak wlasnie bylo: wszystko, o czym kiedykolwiek zamarzylem, stawalo sie cialem. W swiatyni ucalowalem ja i marzylem o tym, zeby ja obudzic, marzylem o jej mocy; teraz stalismy oboje, ona i ja, a wokol nas rozlegaly sie hymny i okrzyki radosci. Hosanna!
Drzwi palacu rozwarly sie na osciez. Odchodzilismy; unosilismy sie w chwale i czarodziejsko mijalismy drzwi, wzbijalismy sie ponad dach starej rezydencji, a potem nad rozmigotane wody. w cichy gwiezdny przestwor.
Nie lekalem sie juz upadku, nie lekalem sie niczego tak malo znaczacego. Dusza moja bowiem — marna jak zawsze — poznala lek, jakiego nigdy sobie nie wyobrazala.
Rozdzial szosty
Rzecz o blizniaczkach (II)
Snila o zabijaniu. To bylo wielkie mroczne miasto takie jak Londyn albo Rzym, a ona przemierzala je pospiesznie, szukajac ofiary, pierwszej ludzkiej slodkiej ofiary, ktora zabije i ktora bedzie tylko jej. Zanim otworzyla oczy, zwinnym skokiem pokonala przestrzen w sobie, dzielaca wszystko, w co wierzyla, od tego prostego amoralnego czynu — zabijania. Zrobila to na modle gadow, ktore wciagajac myszke w bezwargi pysk i miazdzac ja powoli, nie zwracaja uwagi na cicha, lamiaca serce piosnke agonii.
Ocknela sie w ciemnosci; dom zyl na gornych pietrach; starsi wzywali: — Przybadz. — Gdzies byl wlaczony telewizor. Blogoslawiona Dziewica Maryja objawila sie na wysepce na Morzu Srodziemnym.
Nie czula zadnego glodu. Krew Maharet byla zbyt silna, jednak mysl o zabijaniu rosla, przyzywala ja do czynu jak wiedzma w ciemnym zaulku. Zabij!
Podniosla sie z waskiego pudla, w ktorym lezala, szla na palcach przez czern, az wymacala dlonia metalowe drzwi. Wyszla na korytarza i spojrzala na nie konczaca sie spirale zelaznych stopni, przypominajaca szkielet. W gorze przez swietlik dojrzala niebo. Wygladalo jak dym. Mael byl w polowie drogi, przy drzwiach do wlasciwego domu, i patrzyl na nia z wysokosci.
Zawirowalo jej w glowie na mysl, ze jest jedna z nich i ze sa razem. Poczula pod dlonia zelazna porecz, a w sercu nagly i smutek, przelotny zal za wszystkim, czym byla, zanim tamten piekny zapaleniec zlapal ja za wlosy.