Popatrzylem na zegarek. Noszenie zegarka, ktory wskazywalby mi czas, wydalo mi sie bardzo zabawne. Nagle poczulem rozdraznienie i zegarek sie rozsypal! Szklo sie rozpryslo i wszystko wypadlo z rozerwanej, srebrnej koperty. Bransoletka pekla, srebrny owal spadl z przegubu na podloge, blyszczace kolka znikly w dywanie.
— Dobry Boze! — szepnalem. A przeciez to bylo mozliwe, jesli potrafilem rozedrzec arterie lub serce. Jednak musialem kontrolowac te moc, nie moglem pozwolic jej na samowole.
Rozejrzalem sie i wybralem na chybil trafil male lusterko w srebrnej ramce. — Peknij! — pomyslalem i rozlecialo sie na blyszczace odlamki. W gluchej ciszy slyszalem, jak uderzaly o sciany i blat toaletki.
No coz, to bylo uzyteczne, diablo bardziej uzyteczne niz zdolnosc zabijania ludzi. Wpatrywalem sie w telefon na skraju toaletki. Skoncentrowalem sie, pozwolilem mocy sie skupic, a potem swiadomie obnizylem ja i postaralem sie wolno przesunac aparat telefoniczny po szklanej plycie zakrywajacej marmur. Tak. W porzadku. Male buteleczki zakolysaly sie i poprzewracaly, kiedy przepychal sie miedzy nimi. Ustabilizowalem je, jednakze nie potrafilem ich poustawiac. Nie potrafilem ich podniesc. Och, czekajcie, alez tak, potrafilem. Wyobrazilem sobie reke, jak je ustawia. Z pewnoscia moc nie zastosowala sie doslownie do tego obrazu, ale uzylem go, nadajac mocy ksztalt dzialania. Uporzadkowalem buteleczki. Podnioslem te, ktora upadla, i odstawilem na miejsce.
Usiadlem na lozku, zeby to przemyslec, ale ciekawosc byla zbyt silna, bym ograniczyl sie do myslenia. Zdalem sobie sprawe z czegos waznego: mialem do czynienia ze zjawiskiem fizycznym, z energia. Nie bylo to nic innego jak moc, ktora posiadalem juz duzo wczesniej. Na przyklad niedlugo po tym, jak Magnus mnie stworzyl, udalo mi sie przesunac kogos po pokoju — to byl moj ukochany Nicolas, z ktorym sie klocilem — jakbym uderzyl go niewidzialna piescia. Bylem wtedy wsciekly, a pozniej nie udalo mi sie juz powtorzyc tej sztuczki. To byla ta sama moc, ta sama sprawdzalna i wymierna cecha.
— Nie jestes bogiem — powiedzialem. Ale ten wzrost mocy, ten nowy wymiar, jak trafnie mowia w tym stuleciu… Hm…
Patrzac w sufit, postanowilem uniesc sie powoli i dotknac go, przesunac dlonia po gipsowym fryzie obiegajacym sznur kandelabru. Poczulem mdlosci i wtem zdalem sobie sprawe, ze unosze sie pod sufitem. A moja dlon, prosze, wygladalo na to, ze moja dlon przenika gips. Opuscilem sie troche i spojrzalem w dol.
Zrobilem to, nie zabierajac ze soba ciala! Nadal siedzialem na skraju lozka. Wytrzeszczalem oczy na samego siebie, na czubek wlasnej glowy. Ja — moje cialo w kazdym razie — siedzialem tam bez ruchu, jak we snie, wpatrzony w sciane. Wracaj — nakazalem sobie w myslach. I wrocilem, dzieki Bogu, a moje cialo bylo w porzadku. Potem spojrzalem na sufit i usilowalem zrozumiec, o co w tym wszystkim chodzi.
No coz, wiedzialem, o co chodzi. Sama Akasza powiedziala mi, ze jej duch podrozowal poza cialem. Smiertelni zawsze robili takie rzeczy, a przynajmniej tak utrzymywali. Od najdawniejszych czasow pisywali o takich niewidzialnych podrozach.
Niemal mi sie to udalo wtedy, kiedy probowalem zajrzec do swiatyni Azima, kiedy opuscilem swoje cialo, a ona zatrzymala je, bo zaczelo spadac. Wczesniej bylo jeszcze kilka przypadkow… Ale zazwyczaj nie wierzylem w te wszystkie opowiastki smiertelnych.
Teraz wiedzialem, ze tez jestem do tego zdolny. Ale wcale nie chcialem, zeby to sie dzialo przypadkiem. Zdecydowalem sie uniesc do sufitu, ale tym razem z cialem, i dokonalem tego w jednej chwili! Bylem tam, przyciskalem sie do gipsu, i tym razem moja reka nie przeniknela przez sufit. W porzadku.
Wrocilem na dol i zdecydowalem sie powtorzyc operacje po raz kolejny. Teraz tylko duchem! Znow wrocily mdlosci, popatrzylem z gory na swoje cialo, a potem wznioslem sie przez dach palacu. Podrozowalem ku morzu. Jakze inaczej wygladal swiat: nie bylem pewien, czy to prawdziwe niebo lub prawdziwe morze. To byly jakby zamglone repliki jednego i drugiego i wcale mi sie to nie podobalo, ani troche. Nie, dziekuje. Zawracam! A moze sciagnac cialo do siebie? Probowalem, ale absolutnie nic sie nie stalo i wcale nie bylem tym zaskoczony. To byl rodzaj halucynacji. Tak naprawde nie opuscilem ciala i powinienem przyjac to do wiadomosci.
A Mala Jenks? Co z pieknymi wizjami, ktore miala Mala Jenks, kiedy sie uniosla? Czy to byly halucynacje? Nigdy sie nie dowiem, prawda?
Wracac!
Siedze. Skraj lozka. Wygoda. Pokoj. Wstalem i przechadzalem sie przez chwile, patrzac na kwiaty, na ciemne lodygi, dziwne odbicia swiatla lamp na bialych platkach, zlote lsnienia na powierzchniach zwierciadel i wszystkie inne cudowne zjawiska.
Nagle otaczajace mnie szczegoly, nieslychane bogactwa tego pokoju, przytloczyly mnie.
Padlem na fotel przy lozku. Wyciagnalem sie na pluszu, sluchalem mocno bijacego serca. Nie cierpialem byc niewidzialny, wychodzic z ciala! Ani mi sie snilo to powtarzac!
Uslyszalem smiech; lekki, lagodny smiech. Zdalem sobie sprawe z obecnosci Akaszy, byla tam, gdzies za mna, moze w poblizu toaletki.
Dzwiek jej glosu, jej obecnosc dostarczyly mi naglego zadowolenia. To uczucie bylo zaskakujaco silne. Chcialem ja zobaczyc, ale nie ruszylem sie z miejsca.
— Podrozowanie poza cialem jest moca, ktora dzielisz ze smiertelnymi — powiedziala. — Oni stale robia te sztuczke.
— Wiem — rzeklem rozczarowany. — Niech ja sobie robia. Bylebym ja mogl latac, nie rozstajac sie z cialem.
Znow sie rozesmiala lagodnym, pieszczacym smiechem, ktory slyszalem w snach.
— W dawnych czasach — mowila — ludzie udawali sie do swiatyn, by to robic; pili napary sporzadzane przez kaplanow, a podczas podrozy do nieba spotykali sie z najwiekszymi tajemnicami zycia i smierci.
— Wiem. Zawsze myslalem, ze sa pijani albo zacpani na amen, jak sie to dzisiaj mowi.
— Jestes brutalny — szepnela. — Twoje reakcje sa tak szybkie.
— To ma byc brutalnosc? — spytalem. Znow poczulem won ognisk plonacych na wyspie. Mdlilo mnie. Dobry Boze — pomyslalem. — A my rozmawiamy tu, jakby nic sie nie dzialo, jakbysmy nie wnikneli w ich swiat pelen koszmarow…
— A latanie wraz z cialem cie nie przeraza? — zapytala.
— Przeraza, wiesz o tym — powiedzialem. — Kiedy odkryje granice? Czy moge siedziec tutaj i zabijac smiertelnych, ktorzy sa wiele kilometrow dalej?
— Nie. Odkryjesz granice o wiele szybciej, niz myslisz. To jak kazda inna tajemnica. Tak naprawde nie ma zadnej tajemnicy.
Rozesmiala sie. Przez ulamek sekundy znow slyszalem glosy, rosnacy przyplyw, ale rozplynal sie w autentycznych dzwiekach — krzykach niesionych przez wiatr, dochodzacych z wioski na wyspie. Palono male muzeum ze starozytnymi greckimi posagami. A z nim ikony i bizantyjskie malowidla.
Cala sztuka szla z dymem. Zycie szlo z dymem.
Nagle zapragnalem ja zobaczyc, ale nie potrafilem znalezc jej odbicia w zwierciadlach. Poddalem sie.
Stala przy toaletce. Takze zmienila ubior i uczesanie, byla jeszcze bardziej wysublimowana, cudowna, a rownoczesnie bezczasowa jak poprzednio. Trzymala reczne lusterko i przegladala sie w nim, ale tak naprawde nie patrzyla na nic; sluchala glosow ja tez znow je uslyszalem.
Przeszedl mnie dreszcz; Akasza przypominala dawna siebie, zamarla, siedzaca w swiatyni. Po chwili jakby sie obudzila, znow popatrzyla do lusterka, potem na mnie i odlozyla je.
Wlosy miala rozpuszczone, rozplotla wszystkie warkocze, czarne fale opadaly swobodnie na ramiona, ciezkie, mieniace sie i zapraszajace do pocalunkow. Suknia wygladala tak, jakby kobiety uszyly ja dla niej z ciemnego, karmazynowego jedwabiu znalezionego tutaj. Material nadawal lekki rumieniec policzkom piersiom, tylko na wpol przyslonietym luznymi faldami, ktore wspinaly sie do ramion i byly chwycone zlotymi zapinkami. Naszyjniki, ktore miala na sobie, byly calkowicie wspolczesne, ale obfitosc nadawala im archaiczny wyglad: perly, zlote lancuchy, opale, a nawet rubiny. Na promiennej skorze wszystkie te ozdoby wydawaly sie jakos nierzeczywiste! Roztapialy sie w swietle, jakim jarzyla cala postac, jednoczyly sie z blaskiem oczu i lsnieniem warg.
Pasowala do najbardziej bogatego palacu wyobrazni, jednoczesnie zmyslowa i boska. Znow zapragnalem jej krwi, krwi bez slodkich woni i bez zabijania. Pragnalem podejsc do niej i dotknac skory, ktora wydawala sie nieprzenikniona, ale peklaby jak delikatna polewa tortowa.
— Wszyscy mezczyzni na tej wyspie nie zyja, czy tak? — zapytalem. To bylo wstrzasajace, zadac to pytanie.
— Wszyscy z wyjatkiem dziesieciu. Na tej wyspie bylo siedmiuset ludzi. Siedmiu zostalo wybranych, aby