„Amelu, chcemy dotrzec zywe do domu — rzekla. — Sprowadz nam chlodne wiatry i pokaz, gdzie znajdziemy wode”.
Jednakze zle duchy nigdy nie robily takich rzeczy. Amel przestal sie nami interesowac. Znikl, a my szlysmy w zimnym pustynnym wietrze, ramie w ramie, starajac sie nie myslec o dlugiej drodze, jaka nas czekala.
Nie sposob opowiedziec o wszystkim, co nas spotkalo. Dobre duchy nie opuscily nas; sprowadzaly chlodne wiatry i wiodly do zrodel, gdzie znajdowalysmy wode i nieliczne daktylowce, z ktorych moglysmy zerwac owoce; tak dlugo jak mogly, sprowadzaly maly deszcz; ale wreszcie zabrnelysmy zbyt daleko w glab pustyni, by to bylo mozliwe, i umieralysmy. Wiedzialam, ze w moim lonie jest dziecie Khaymana, i chcialam, zeby ono zylo.
Wtedy duchy zaprowadzily nas do Beduinow, a ci przyjeli nas i otoczyli opieka.
Bylam chora i lezalam cale dnie, spiewajac dziecku rozwijajacemu sie wewnatrz mojego ciala, odpedzajac piosenkami chorobe i wspomnienia najgorszych chwil. Mekare lezala obok, trzymajac mnie w objeciach.
Minely miesiace, zanim odzyskalam sily na tyle, zeby zostawic obozowisko, ale pragnelam urodzic dziecko w moim kraju i blagalam Mekare, bysmy kontynuowaly podroz.
W koncu zaopatrzone w pokarm i wode przez Beduinow i prowadzone przez duchy, wkroczylysmy na zielone pola Palestyny. Znalazlysmy podnoze gory i pasterski lud bardzo podobny do naszego, ktory przejal nasze stare pastwiska.
Znali nas, jak i nasza matke, i caly nasz rod. Nazywali nas po imieniu i natychmiast przyjeli miedzy siebie.
Znow bylysmy szczesliwe wsrod zielonych traw, a dziecko roslo w mym lonie. Mialam zyc; pustynia nas nie zabila.
W moim wlasnym kraju urodzilam coreczke i nazwalam ja Miriam, jak miala na imie moja matka, nim mnie urodzila. Odziedziczyla czarne wlosy Khaymana, ale zielone oczy mojej matki. A milosc, ktora do niej czulam, i jej radosc byly najlepszym lekarstwem dla mojej duszy. Znow bylysmy razem. Mekare, ktora poznala ze mna bole rodzenia i ktora wyjela dziecko z mojego ciala, nosila Miriam godzinami i spiewala jej tak jak ja. Dziecko bylo tylez nasze, co moje. Probowalysmy zapomniec o okropnosciach, ktorych zaznalysmy w Egipcie.
Miriam rosla jak na drozdzach. Wreszcie razem z Mekare postanowilysmy wspiac sie na gore i znalezc jaskinie, w ktorej sie urodzilysmy. Nie wiedzialysmy jeszcze, jak bedziemy zyc i co bedziemy robic z daleka od naszego nowego ludu. Chcialysmy jednak powrocic do miejsca, gdzie bylysmy tak szczesliwe; chcialysmy wezwac duchy i cudowna moca sprowadzic deszcz, aby poblogoslawil moje nowo urodzone dziecko.
Zaden z naszych planow nie mial sie ziscic.
Zanim opuscilysmy pasterzy, znow przybyli zolnierze pod dowodztwem krolewskiego rzadcy, Khaymana. Rozdawali sztuki zlota wsrod wszystkich plemion, ktore widzialy rudowlose blizniaczki lub slyszaly o nich i wiedzialy, gdzie te kobiety moga sie podziewac.
Po raz kolejny, w poludnie, na zalanej sloncem lace, ujrzalysmy egipskich zolnierzy z dobytymi mieczami. Ludzie rozpierzchli sie we wszystkich kierunkach, ale zanim Khayman zdazyl sie odezwac, Mekare padla przed nim na kolana i rzekla:
„Nie krzywdz naszego ludu”.
Khayman przybyl z Mekare do naszej kryjowki. Pokazalam mu jego dziecko i blagalam o laske, o sprawiedliwosc, o to, zeby zostawil nas w spokoju.
Wystarczylo mi na niego spojrzec, by zrozumiec, ze czeka go smierc, jesli nie sprowadzi nas z powrotem. Twarz mial wychudla i pelna smutku, nie gladka, biala twarz niesmiertelnego, ktora widzicie tu, przy tym stole.
Przeciwnosci losu dawno zatarly naturalny slad jego cierpien. Jednak tamtego dawno minionego popoludnia byl on bardzo wyrazny.
„Straszliwe zlo spotkalo krola i krolowa Kemetu — rzekl slabym, stlumionym glosem. — Sprawily to wasze duchy, wasze duchy, ktore dreczyly mnie dniem i noca za to, co wam uczynilem, dopoki krol nie wypedzil ich z mojego domu”.
Wyciagnal ramiona i ujrzalam drobne blizny w miejscach, w ktorych duch ssal z niego krew. Bylo ich pelno na twarzy i szyi.
„Och, nie macie pojecia, w jakich mekach przyszlo mi zyc — powiedzial — gdyz nic nie moglo mnie przed nimi uchronic; nic wiecie, ile razy was przeklinalem, i krola, za to, co kazal mi uczynic, i moja matke, za to, ze wydala mnie na swiat”.
„Och, ale mysmy tego nie uczynily! — wykrzyknela Mekare. — Dotrzymalysmy slowa. Na nasze glowy, zostawilysmy cie w spokoju. To Amel, zly duch, on to sprawil! Och, zly duchu! Pomyslec, ze dreczyl ciebie, a nie krola i krolowa, ktorzy zmusili cie do tego czynu! Nie mozemy go powstrzymac! Blagam cie, Khaymanie, pusc nas”.
„Amel wreszcie znudzi sie tym, co robi, Khaymanie — powiedzialam. — Jesli krol i krolowa sa silni, pojdzie sobie. Patrzysz teraz na matke swojego dziecka, Khaymanie. Zostaw nas w spokoju. Ze wzgledu na jego dobro, powiedz krolowi i krolowej, ze nie zdolales nas znalezc. Pozwol nam odejsc, jesli boisz sie sprawiedliwosci”.
A on tylko wpatrywal sie w dziecko, jakby nie wiedzial, kim ono jest. Sam byl Egipcjaninem. Czy to dziecko bylo Egipcjaninem?
„Dobrze, nie wy poslalyscie tego ducha — rzekl. — Wierze wam. Jednak nie wiecie jeszcze, co on zrobil. Kiedy przestal mi dokuczac, wszedl w krola i krolowa Kemetu! Jest w ich cialach! Zmienil ich substancje!”
Przygladalysmy mu sie dlugo i zastanawialy sie nad jego slowami, zanim zrozumialysmy, ze krol i krolowa Kemetu nie zostali opetani. Zrozumialysmy rowniez, ze on sam widzial takie rzeczy, iz nie pozostalo mu nic innego, jak przybyc po nas osobiscie i za wszelka cene sprobowac sciagnac nas z powrotem.
Wciaz nie wierzylam jego slowom. Jak duch mogl pozyskac cialo!
„Nie rozumiecie, co wydarzylo sie w naszym krolestwie — wyszeptal. — Musicie przybyc i zobaczyc to na wlasne oczy”.
Przerwal, chcial bowiem powiedziec nam wiecej, znacznie wiecej, lecz czul strach.
„Musicie nam pomoc, nawet jesli nie wy to zrobilyscie!” — powiedzial z gorycza.
Jednak to nie bylo w naszej mocy. Na tym polegala groza calej sytuacji. Wiedzialysmy to, wyczuwalysmy. Przypomnialysmy sobie nasza matke, jak stala przed jaskinia, wpatrzona w ranki na dloniach.
Mekare odrzucila glowe w tyl i wezwala Amela, zlego ducha, zeby do niej przybyl i poddal sie jej rozkazowi. W naszym tajnym jezyku, jezyku blizniaczek, krzyknela:
„Wyjdz z krola i krolowej Kemetu i przybadz do mnie, Amelu. Ugnij sie przed moja wola. Nie uczyniles tego na moj rozkaz”.
Chyba wszystkie duchy swiata sluchaly tego w milczeniu; to byl okrzyk poteznej czarownicy. Nie bylo jednak odpowiedzi i poczulysmy wielki tumult wsrod duchow, jakby nagle zaszlo cos przekraczajacego ich zdolnosc rozumienia i akceptacji. Uciekly od nas, a potem wrocily, smutne i niezdecydowane; spragnione naszej milosci, a przy tym pelne odrazy.
„O co chodzi? — krzyknela Mekare. — W czym rzecz?”
Wolala do duchow, ktore unosily sie najblizej, do swoich ulubiencow. Wtedy w ciszy, gdy pasterze czekali w leku, zolnierze stali wyczekujaco, a Khayman wpatrywal sie w nas zmeczonymi, zalzawionymi oczami, uslyszalysmy odpowiedz. Towarzyszyly jej zdumienie i niepewnosc. „Amel ma teraz to, czego zawsze chcial. Amel ma cialo, lecz Amela juz nie ma”.
Co to moglo znaczyc?
Nie potrafilysmy tego zglebic. Mekare znow zazadala od duchow odpowiedzi, ale chyba ich niepewnosc ustepowala miejsca strachowi.
„Powiedzcie mi, co sie stalo! — powiedziala Mekare. — Ujawnijcie mi to, co wam wiadomo!”
To bylo stare zaklecie uzywane przez niezliczone wiedzmy.
„Przekazcie mi wiedze, ktora musicie mi przekazac”.
Duchy znow odpowiedzialy niepewnie:
„Amel jest cialem, lecz Amel nie jest Amelem; nie moze teraz odpowiedziec”.
„Chodzcie ze mna — powiedzial Khayman. — Musicie sie stawic na dworze. Krol i krolowa chca was widziec!”
Bez slowa i pozornie bez wzruszenia przygladal sie, jak caluje moja malenka coreczke i oddaje ja pod opieka kobiecie, ktora miala sie nia zajac jak wlasnym dzieckiem. Mekare i ja oddalysmy mu sie w niewole, lecz tym razem nie plakalysmy. Wylalysmy juz wszystkie lzy. Nasz krotki rok wesela z nowo narodzona Miriam dobiegl