konca — a groza, ktora przyszla na swiat w Egipcie, po raz kolejny wyciagnela macki, by nas pozrec.
Maharet na chwile zamknela oczy; dotknela powiek czubkami palcow, a potem spojrzala na pozostalych, czekajacych, pograzonych we wlasnych myslach. Nikt nie chcial, by przerwala opowiesc, chociaz wszyscy wiedzieli, ze musi to nastapic.
Mlodzi byli wymizerowani i znuzeni; radosna mina Daniela nieco sie zmienila. Louis mial sciagnieta twarz; zadza krwi sprawiala mu bol, chociaz nie zwracal na nia uwagi.
— Teraz nie moge wam wiecej opowiedziec — oznajmila Maharet. — Zbliza sie poranek i mlodziki musza zejsc do ziemi. Przygotuje im droge. Jutro znow sie tu zbierzemy i bedziemy kontynuowac, jesli tylko krolowa nam pozwoli. Nie ma jej w poblizu; nie wyczuwam jej obecnosci; w niczyich oczach nie widze najslabszego blysku jej wizerunku. Jesli wie, co czynimy, to zezwala na to. A moze jest zbyt daleko, by baczyc na to, co sie tu odbywa. Musimy wiec czekac na zapoznanie sie z jej wola. Jutro powiem wam, co ujrzalysmy po przybyciu do Kemetu. A wy do tej pory odpoczywajcie bezpiecznie wewnatrz gory. Wszyscy. Przez niezliczone lata ukrywala ona moje tajemnice przed wscibskimi oczami smiertelnych. Pamietajcie, ze nawet krolowa nie moze nam zaszkodzic, poki nie zapadnie noc.
Kiedy Maharet wstala, to samo uczynil Mariusz. Podszedl do okna, podczas gdy pozostali wolno opuszczali pomieszczenie, jakby wciaz wsluchani w glos Maharet. Najczulsza strune tracilo i w nim wspomnienie Akaszy i nienawisc, jaka darzyla ja Maharet; Mariusz bowiem rowniez czul te nienawisc i byl przekonany mocniej niz kiedykolwiek, ze powinien byl zakonczyc ten koszmar, kiedy mogl to uczynic.
Ale ta rudowlosa kobieta nie chciala takiego rozwiazania. Nikt z nich nie chcial umrzec bardziej niz on. Natomiast Maharet byc moze pragnela zycia gorecej niz jakikolwiek ze znanych mu smiertelnych.
Tymczasem opowiesc Maharet potwierdzala ich bezsilnosc. Co podnioslo glowe, kiedy krolowa powstala z tronu? Kim byl ten stwor, ktory uwiezil Lestata w swojej matni? Nie potrafil sobie tego wyobrazic.
Zmieniamy sie, ale pozostajemy nie zmienieni — pomyslal. — Stajemy sie madrzy, ale jestesmy omylni! Poki trwamy, przewaza w nas ludzka natura, cud i przeklenstwo naszej kondycji.
Znow zobaczyl te usmiechnieta twarz, ktora ujrzal, gdy lod zaczal pekac. Czy to mozliwe, ze nadal kochal tak mocno, jak nienawidzil? Ze w czasie wielkiego ponizenia zatracil jasny sad? Naprawde nie wiedzial.
Nagle ogarnelo go zmeczenie, zapragnal nade wszystko snu i wygody, zmyslowej rozkoszy wyciagniecia sie w czystym lozku. Ukryc twarz w poduszce, pozwolic konczynom ulozyc sie w najbardziej naturalnej i najwygodniejszej pozycji.
Miekki lsniacy blekit za panoramicznym oknem wypelnial niebo na wschodzie, chociaz gwiazdy wciaz migotaly, drobne i odlegle. Ciemne pnie sekwoi staly sie wyrazniejsze, a z lasu, jak zwykle o brzasku, wionelo cudowna wonia zieleni.
W oddali, tam gdzie stok opadal, a zarosnieta paprociami polana stykala sie z lasem, przechadzal sie Khayman. Jego dlonie jasnialy w rzadkim, sinym mroku, a gdy odwrocil sie i podniosl wzrok ku Mariuszowi — zamiast twarzy mial bezoka, czysto biala maske. Mariusz uniosl reke w drobnym, przyjaznym gescie. Khayman odwzajemnil sie tym samym i wszedl miedzy drzewa.
Gdy Mariusz odwrocil sie od okna, stwierdzil, ze w pokoju pozostal z nim tylko Louis. Stal nieruchomo, patrzac na niego tak, jakby widzial ucielesnienie mitu. Zadal pytanie, ktore bylo jego obsesja, pytanie stale obecne w jego umysle, bez wzgledu na to, jak wielki byl nacisk osobowosci Maharet.
— Wiesz, czy Lestat zyje czy nie, prawda?
Zabrzmial w tym pytaniu prosty, ludzki i bolesny ton, chwytajacy za serce, mimo ze pelen rezerwy.
— Zyje — skinal glowa Mariusz. — Ale wiem o tym z innego zrodla. Nie pytam ani nie dostaje odpowiedzi. Nie korzystam z zadnej z tych wspanialych mocy, ktore nas przesladuja. Wiem o tym, bo po prostu wiem.
Usmiechnal sie do Louisa. Cos w sposobie bycia tego mlodzika sprawilo Mariuszowi radosc, chociaz nie wiedzial dokladnie, co to bylo. Gestem przywolal go do siebie i wyszli razem z pomieszczenia. Mariusz objal Louisa ramieniem, gdy schodzili po zelaznych schodach na mokra ziemie. Mariusz stapal powoli i ciezko, zupelnie jak czlowiek.
— Jestes tego pewien? — zapytal z szacunkiem Louis.
Mariusz zatrzymal sie.
— O tak, zupelnie pewien.
Przez chwile spogladali sobie w oczy i Mariusz znow sie usmiechnal. Ten mlodzik byl tak uzdolniony, a jednoczesnie tak malo zdolny; rozwazal, czy ludzki blask zgasnie w jego oczach, jesli zyska nieco wiecej mocy, jesli kiedys, na przyklad, w jego zylach pojawiloby sie nieco krwi Mariusza. A poza wszystkim ten mlodzik byl glodny; cierpial i chyba to lubil, lubil czuc glod i bol.
— Pozwol, ze ci cos powiem — rzekl cieplo. — Od pierwszej chwili, gdy zobaczylem Lestata, wiedzialem, ze nic go nie zabije. Tak to czasem bywa z niektorymi sposrod nas. Nie mozemy umrzec.
Dlaczego to mowil? Czy znow w to wierzyl, jak przed rozpoczeciem tych wszystkich prob losu? Wrocil mysla do tamtej nocy w San Francisco, kiedy kroczyl z rekami w kieszeniach szerokimi chodnikami Market Street, nie zwracajac uwagi smiertelnych.
— Wybacz — rzekl Louis — ale przypominasz mi o tym, co i mowiono U Cory Drakuli, o rozmowach tych osobnikow, ktorzy pragneli dolaczyc do niego ostatniego wieczoru.
— Wiem — powiedzial Mariusz. — Ale oni byli glupcami i to ja mam racje.
Rozesmial sie cicho. Tak, wierzyl w to swiecie. Znow cieplo objal Louisa. Tylko troszeczke krwi i Louis bylby silniejszy, to prawda, ale moglby utracic ludzka delikatnosc, ludzka madrosc, ktorej nie da sie przekazac, i zdolnosc wyczuwania cierpien innych, z ktora zapewne przyszedl na swiat.
Nastapil dla niego kres nocy. Louis uscisnal reke Mariuszowi, odwrocil sie i ruszyl wylozonym blacha korytarzem tam, gdzie czekal na niego Eryk, by wskazac mu droge.
Mariusz wrocil do domu.
Mial przed soba jeszcze godzine, zanim slonce zmusi go do snu, i chociaz byl zmeczony, nie zamierzal z niej rezygnowac. Wszedzie roznosil sie cudowny, swiezy zapach lasu. Slychac bylo juz ptaki i czysty szmer glebokiego strumienia.
Wszedl do wielkiego pomieszczenia z suszonej cegly, w ktorym na palenisku gorzal ogien. Idac bez celu, skierowal sie do wielkiej makaty zakrywajacej niemal polowe sciany.
Dopiero po chwili zrozumial, co ma przed soba — gore, doline, drobne postaci blizniaczek na zielonej polanie pod palacym sloncem. Powrocil powolny rytm opowiesci Maharet i lekko mieniace sie obrazy, przekazywane w slowach. Jakze znajoma byla mu ta skapana w blasku sloncu polana i jakze roznila sie od tego, co widzial w snach. Nigdy nie czul sie tak blisko tamtych kobiet! Teraz je poznal; poznal ten dom.
To byl tajemniczy splot uczuc, smutek graniczacy z czyms niezaprzeczalnie pozytywnym i dobrym. Pociagala go dusza Maharet; uwielbial jej szczegolna zlozonosc i pragnal kiedys dac temu wyraz.
Uswiadomil sobie, o czym mysli; na chwile zdolal zapomniec o goryczy i bolu. Moze jego dusza goila sie szybciej, niz sadzil, ze to mozliwe. A moze zawdzieczal to temu, ze myslal o innych — o Maharet, a wczesniej o Louisie i o tym, w co Louis powinien wierzyc. Coz, do diabla, Lestat zapewne byl niesmiertelny i zapewne mogl przezyc to wszystko, nawet gdyby jemu, Mariuszowi, sie to nie udalo.
Byla to tylko drobna hipoteza bez wiekszego znaczenia. Gdzie podziewal sie Armand? Czy juz ukryl sie w ziemi? Gdyby mogli teraz sie spotkac…
Ruszyl do piwnicy, ale cos go zatrzymalo. Przez otwarte drzwi ujrzal dwie postaci, bardzo podobne do tych, ktore widzial na makacie. Byly to Maharet i Jesse, staly ramie w ramie przy oknie od wschodniej strony i obserwowaly bez ruchu, jak drzewa stopniowo wynurzaja sie z cienia.
Wstrzasnal nim nagly dreszcz. Musial zlapac sie framugi, zeby utrzymac rownowage, kiedy seria obrazow przeslonila mu swiat. To juz nie byla dzungla; w oddali ciagnela sie szosa, skrecajaca chyba ku polnocy przez nagie, spalone okolice. A to stworzenie zatrzymalo sie wstrzasniete, ale czym? Obrazem dwoch rudych kobiet? Uslyszal, jak stopy znow podjely niestrudzona wedrowke; ujrzal stopy okryte blotem, jakby to byly jego wlasne stopy, i dlonie okryte blotem, jakby to byly jego wlasne dlonie. A potem zobaczyl lune ognia na niebie i jeknal glosno.
Kiedy otworzyl oczy, podtrzymywal go Armand. Spojrzenie zalzawionych ludzkich oczu Maharet nalegalo blagalnie, by wyjawil, co wlasnie zobaczyl. Pokoj z wolna wrocil do istnienia, wpierw ladne wyposazenie, a potem