Koszmar. Musze to odwrocic, musze to zatrzymac; musze sie zdobyc na odrzucenie tego do najmniejszej czastki!

Przeciez jeszcze zaczne wierzyc, iz naprawde jestem… Wiem, kim jestem, nieprawdaz? A te biedne, nieuczone kobiety, traktujace odbiorniki telewizyjne i telefony jak cud, kobiety, dla ktorych sama zmiana jest rodzajem cudu… One obudza sie jutro i zobacza, co uczynily!

Wtedy ogarnal nas spokoj — i kobiety, i mnie. Naplynal znajomy zapach kwiatow, poczulem, ze dziala urok. Kobiety otrzymywaly instrukcje bez slow, za posrednictwem umyslow.

Wszczal sie niewielki ruch; dwie z nich powstaly z kolan i weszly do lazienki — jednej z tych gigantycznych marmurowych izb uwielbianych przez zamoznych Wlochow i Grekow. Plynela goraca woda; z otwartych drzwi buchala para.

Inne podeszly do garderoby i wyjely swieze ubrania. Wlasciciel tego palacyku byl bogaty; biedaczysko, zostawil papierosa w popielniczce i tluste odciski palcow na sluchawce bialego telefonu.

Inna para kobiet podeszla do mnie. Chcialy zaprowadzic mnie do lazienki. Poczulem ich dotyk — dotykajace mnie gorace ludzkie palce i towarzyszacy temu wstrzas i podniecenie, kiedy kobiety wyczuly niesamowita fakture mojego ciala. Te dotkniecia wzbudzily we mnie nieslychany, cudowny dreszcz. Patrzyly na mnie piekne, ciemne, wilgotne oczy. Pociagnely mnie za soba cieplymi dlonmi; chcialy, zebym z nimi poszedl.

W porzadku. Uleglem. Biale marmurowe plytki, rzezbione zlote krany, prawdziwy starozytny rzymski splendor, polyskujace butelki z plynami do kapieli i pachnidlami zapelniajace marmurowe polki. A w wannie tafla goracej wody i dysze pompujace strumienie pecherzykow powietrza, wszystko bardzo zachecajace; tak byloby w kazdej innej chwili.

Zdjely ze mnie ubranie. To bylo fascynujace uczucie. Nigdy sie mna tak nie opiekowano, nigdy od czasow, kiedy bylem zywy, a i wtedy tylko we wczesnym dziecinstwie. Stalem w goracych oparach, przygladajac sie drobnym, ciemnym dloniom i czujac, jak wloski staja mi na calym ciele; czulem adoracje w oczach tych kobiet.

Poprzez kleby pary spojrzalem w lustro, a wlasciwie w sciane luster, i zobaczylem siebie po raz pierwszy od poczatku tej zlowrogiej odysei. Ten wstrzas byl nie do zniesienia.

To nie moge byc ja! — cos krzyczalo mi w glowie.

Bylem znacznie bledszy, niz to sobie wyobrazalem. Lagodnie odepchnalem kobiety i podszedlem do luster. Moja skora miala perlowy blask, a oczy, bardziej promienne niz niegdys, byly przenikniete lodowatym swiatlem i laczyly w sobie wszystkie kolory. Mimo to nie wygladalem jak Mariusz ani jak Akasza. Na mojej twarzy pozostaly zmarszczki.

Krew Akaszy wybielila mnie, ale zachowalem ludzki wyglad. Co dziwne, kontrast sprawial, ze wszystkie te zmarszczki byly tym bardziej widoczne. Nawet drobne faldki na palcach poglebily sie w porownaniu z tym, co bylo dawniej.

Ale coz to za pocieszenie, skoro tym bardziej zwracalem uwage swoim zdumiewajacym, wrecz nieludzkim wygladem? Czulem sie nawet gorzej niz w tamtej chwili, dwiescie lat temu, kiedy w jakas godzine po smierci ujrzalem swe odbicie w lustrze i szukalem w nim wlasnego czlowieczenstwa. Teraz po prostu sie balem.

Przygladalem sie sobie w szklanej tafli; moj tors mial biel marmurowego, muzealnego popiersia. A ten organ, organ, ktorego nie potrzebujemy, byl sprezony, jakby gotow do czegos, czego nigdy juz nie bedzie potrafil ani nie bedzie chcial robic, byl jak z marmuru. Priap skazany na wieczne czekanie.

Oszolomiony patrzylem na podchodzace kobiety; na cudowne szyje, piersi, ciemne, wilgotne konczyny. Patrzylem, jak dotykaly mnie calego. Zgadza sie, w ich oczach bylem piekny.

W klebach pary zapach ich krwi byl silniejszy. Jednak nie bylem spragniony, nie naprawde. Akasza napelnila mnie, ale ta krew przyprawiala mnie o meki, o prawdziwe meki.

Chcialem ich krwi — i nie mialo to nic wspolnego z pragnieniem. Chcialem jej tak, jak czlowiek chce szlachetnego wina, chociaz napil sie wody. Moje pragnienie bylo pomnozone przez dwadziescia, trzydziesci lub sto. Prawde mowiac, bylo tak przemozne, ze potrafilem sobie wyobrazic, ze biore je wszystkie, rozdzieram te delikatne gardla jedno po drugim i zostawiam trupy na podlodze.

Nie, to sie nie zdarzy — przekonywalem sam siebie. Grozny oscien tego pozadania sprawial, ze zbieralo mi sie na placz. Co mi uczyniono! — myslalem jak w goraczce. Ale przeciez wiedzialem, no nie? Wiedzialem, ze jestem tak silny, ze dwudziestu mezczyzn nie zdolaloby mnie ujarzmic. Pomyslec tylko, co bym im zrobil. Gdybym chcial sie stad uwolnic, moglbym uniesc sie i przeniknac przez sufit. Moglem zrobic rzeczy, o ktorych nawet nie marzylem. Prawdopodobnie mialem dar ognia; moglem spalac wszystko, co ujrzalem na swojej drodze, tak jak ona to robila, tak jak wedle swoich slow mogl robic to Mariusz. To tylko kwestia sily. I oszalamiajacych wyzyn swiadomosci, otwartosci…

Kobiety calowaly mnie. Calowaly moje ramiona. Jak cudowne byly te drobne doznania, te delikatne przycisniecia warg do mojej skory. Nie potrafilem sie powstrzymac od usmiechu, obejmowalem je lagodnie, calowalem, wtulajac usta w rozgrzane, wiotkie szyje i czujac napor kobiecych piersi na swoje zebra. Bylem calkowicie otoczony tymi podatnymi na uscisk stworzeniami, otulalo mnie soczyste ludzkie mieso.

Wszedlem do glebokiej wanny i oddalem sie w ich rece. Goraca woda oplywala mnie, wspaniale zmywajac caly brud, ktory naprawde nigdy do nas nie przylega, nigdy nas nie przenika. Zadarlem glowe do tylu, pozwalajac umyc swe wlosy goraca woda.

Tak, co za wyjatkowa rozkosz. A jednak nigdy nie bylem tak samotny. Tonalem w tych hipnotycznych doznaniach. Bylem bezwolny, poniewaz tak naprawde nie moglem nic zrobic.

Kiedy skonczyly, wybralem sobie perfumy i kazalem pozbyc sie innych. Mowilem po francusku, ale chyba mnie rozumialy. Ubraly mnie w rzeczy wybrane przeze mnie sposrod tego, co mi przyniosly. Pan domu lubil recznie szyte plocienne koszule, tylko troche na mnie za duze, i lubil tez recznie szyte buty, ktore niezle na mnie pasowaly.

Wybralem garnitur z szarego jedwabiu o bardzo wspolczesnym, swobodnym kroju. Srebrna bizuteria. Srebrny zegarek wlasciciela i jego spinki do mankietow z drobnymi diamencikami. I nawet niewielka, diamentowa szpilka do klapy marynarki. Czulem sie dziwnie, zalozywszy te wszystkie rzeczy; mialem wrazenie, ze zarazem czuje swoja skore i jej nie czuje. Wtedy nastapilo deja vu sprzed dwustu lat. Wrocily stare pytania smiertelnika. Czemu, do diabla, dzieje sie to wszystko? Jak nad tym zapanowac?

Przez chwile rozwazalem, czy mozna sie tym nie przejmowac? Czy moge zdobyc sie na dystans i spojrzec na te wszystkie stworzenia, ktorymi sie karmilem, jak na cos z innej planety? Okrutnie wyrwano mnie z ich swiata! Gdzie dawna gorycz, wymowka dla nie konczacego sie okrucienstwa? Czemu zawsze skupiala sie na drobiazgach? Nie chodzi o to, ze zycie jest drobiazgiem. Och nie, zadne zycie nim nie jest! Prawde mowiac, na tym to wszystko polega. Czemu ja, ten, ktory zabijal z taka obojetnoscia, uchylalem sie przed wizja zniszczenia wspanialych zwyczajow tych istot? Czemu serce podchodzilo mi do gardla? Czemu plakalem w srodku, jakby cos we mnie umieralo?

Moze jakis inny czart uwielbialby to; jakis wynaturzony i pozbawiony skrupulow niesmiertelny szydzilby z tej wizji, a rownoczesnie wslizgnalby sie w szaty boga tak latwo jak ja do tej perfumowanej kapieli.

Nic nie moglo dac mi tej swobody, nic. Jej przyzwolenie nic nie znaczylo, jej moc w ostatecznym rozrachunku byla tylko innym poziomem tego, co wszyscy posiadalismy. A owo cos nigdy nie ulatwialo staran i trudu; przezywalismy piekielne meki, bez wzgledu na to, jak czesto spogladalismy w twarz zwyciestwu badz klesce.

Nie moglo byc mowy o podporzadkowaniu epoki woli jednostki; jej plan musial jakos zostac pokrzyzowany i jesli tylko zachowam spokoj, znajde na to sposob.

A przeciez smiertelni dopuszczali sie wzgledem siebie potwornosci; barbarzynskie hordy zalewaly cale kontynenty, niszczac wszystko po drodze. Czy ludzkosc ludzac sie podbojem i panowaniem, wykazywala tylko ludzkie cechy? To bez znaczenia. Nieludzkie byly srodki, ktorych uzywala do realizacji swoich celow!

Znow zaczalbym plakac, gdybym nie przestal szukac rozwiazania; a te biedne wrazliwe stworzenia wokol mnie bylyby jeszcze bardziej poranione i zagubione.

Kiedy zakrylem twarz dlonmi, nie odsunely sie. Czesaly mi wlosy. Ciarki przeszly mi po plecach, a cichy lomot krwi w ich zylach nagle stal sie ogluszajacy.

Powiedzialem im, ze chce byc sam. Nie moglem juz wytrzymac pokusy. Przysiaglbym, ze wiedzialy, czego chce, a jednak byly gotowe ulec. Ciemne, slone ciala byly tak blisko mnie. Pokusa byla zbyt silna. Bez wzgledu na to, co czuly naprawde, usluchaly mnie natychmiast i z pewnym lekiem. Opuscily pokoj w milczeniu, wycofujac sie, jakby zwyczajne wyjscie bylo niewlasciwe.

Вы читаете Krolowa potepionych
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ОБРАНЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату