potedze, i ze pozwoli mu znow uderzyc we wlasciwym czasie.
Tymczasem krol rzucil sie na pomoc Akaszy, podbiegl tez Khayman; wszyscy straznicy znalezli sie u jej boku. Jednak kiedy uniesli miecze, zeby nas posiekac, rozkazala zostawic nas w spokoju. Mekare i ja przewiercalysmy ja wzrokiem, w milczeniu grozac moca ducha, tylko to bowiem nam pozostalo. A Amel, zly duch, unosil sie nad nami, napelniajac powietrze najbardziej niesamowitymi dzwiekami, swym wielkim pustym smiechem ducha, ktory zdawal sie rozbrzmiewac na calym swiecie.
Wrociwszy do celi, moglysmy sie zastanowic nad tym, jak wykorzystac te niewielka przewage, jaka mialysmy nad Amelem.
On natomiast ani myslal nas opuscic. Ciskal sie i rzucal, szelescil trzcinowymi matami i powiewal naszymi ubraniami, wichrzyl nam wlosy. Bylo z nim istne utrapienie. Jego slowa budzily moj strach. Podobno lubil ssac krew; nabieral wtedy ciala i stawal sie ociezaly, ale smakowala wybornie; a kiedy jakis lud skladal na oltarzu krwawa ofiare, lubil sie zjawiac i chleptac posoke. Przeciez byla tam dla niego, no nie? I znow ryczal ze smiechu.
Wsrod pozostalych duchow zapanowalo wielkie wzburzenie. Czulysmy to wraz z Mekare. Niektore z nich koniecznie chcialy wiedziec, jak smakuje ta krew i czemu sprawia mu taka rozkosz.
Wtedy ujawnily sie nienawisc i zazdrosc o cialo, obecne w tak wielu zlych duchach, oraz przekonanie, ze my, ludzie, jestesmy wynaturzeniem, bo mamy zarowno cialo, jak i dusze, co nie powinno zdarzyc sie na ziemi. Amel tokowal z patosem o czasach, w ktorych byly tylko gory, oceany i knieje i nie istnialy takie stwory jak my. Oswiadczyl nam, ze dusza w smiertelnym ciele to przeklenstwo.
Slyszalam juz podobne kasliwe uwagi zlych duchow, ale nigdy nie poswiecilam im wiele uwagi. Po raz pierwszy uwierzylam im, kiedy widzialam moj lud idacy pod miecz. Jak wielu ludzi wczesniej i moze wielu potem myslalam, ze idea niesmiertelnosci nie obejmujacej ciala jest przeklenstwem. Lub tez, jak powiedziales tej nocy, Mariuszu — zycie wydawalo sie niewiele warte, jak zart. W tamtej chwili moj swiat byl ciemnoscia, ciemnoscia i cierpieniem. Wszystkie moje przekonania runely w proch, zycie stracilo sens i nie potrafilam go odnalezc.
Mekare ponownie przemowila do Amela, dajac mu do zrozumienia, ze woli byc tym, czym jest, niz nim — bytem unoszacym sie bezwolnie przez wiecznosc i pozbawionym celu. To doprowadzilo go do wscieklosci. Jeszcze jej udowodni, na co go stac!
„Dopiero kiedy ci rozkaze, Amelu! — powiedziala. — Mozesz na mnie liczyc, ze wybiore odpowiednia chwile. Wtedy wszyscy ludzie dowiedza sie, co potrafisz!”
Infantylny, prozny duch znow byl zadowolony i rozciagnal sie na ciemnym niebie.
Przez trzy dni i noce bylysmy wiezniarkami. Straznicy nie patrzyli na nas ani sie do nas nie zblizali, podobnie niewolnicy. Prawde mowiac, umarlybysmy z glodu, gdyby nie Khayman, krolewski rzadca, ktory przynosil nam jedzenie.
Wtedy powiedzial nam to, co juz wczesniej wiedzialysmy od duchow. Wybuchl wielki spor. Kaplani chcieli naszej smierci, ale krolowa bala sie nas zabic, moglybysmy bowiem naslac na nia duchy, a ona nie umialaby ich odpedzic. Krol byl zaintrygowany tym, co sie stalo, i wierzyl, ze mozna sie od nas jeszcze czegos dowiedziec. Ciekawila go potega duchow i to, jak mozna je wykorzystac. Jednak lek krolowej byl silniejszy.
Wreszcie przyprowadzono nas przed oblicze calego dworu, do wielkiego atrium.
Bylo samo poludnie i krol wraz z krolowa zgodnie ze zwyczajem zlozyli ofiary bogu slonca Ra, a my musialysmy sie temu przygladac. Te uroczystosci nie mialy dla nas znaczenia, gdyz wiedzialysmy, ze sa to ostatnie godziny naszego zycia. Marzylam wtedy o naszej gorze, o naszych jaskiniach, marzylam o dzieciach, ktore moglybysmy powic — slicznych synach i corkach, z ktorych czesc odziedziczylaby nasza moc — wracalam myslami do zycia, ktore zostalo nam odebrane. Myslalam o eksterminacji moich bliskich, ktora niebawem miala zostac doprowadzona do konca. Dziekowalam wszystkim zywym mocom, ze moge widziec niebo nad glowa i ze wciaz jestem razem z Mekare.
W koncu przemowil krol. Czulam jego straszliwy smutek i znuzenie. Chociaz byl mlodym czlowiekiem, w takich chwilach mial dusze starca. Rzekl nam, ze posiadamy wielki dar, ale niewatpliwie uzylysmy go w zlym celu i nikt inny nie moze go spozytkowac. Oskarzyl nas o klamstwa, oddawanie czci demonom, o czarna magie. Rozkazalby nas spalic, by sprawic radosc swojemu ludowi, ale on i krolowa nam wspolczuja. Szczegolnie krolowa pragnela, by okazal nam laske.
Bylo to wierutne klamstwo, ale wiedzialysmy, ze przekonala sama siebie, iz to prawda. Oczywiscie krol jej uwierzyl. Jakie to jednak mialo znaczenie? Jaka laske nam okazuja, zastanawialysmy sie, usilujac zajrzec glebiej w ich dusze.
Nastepnie krolowa powiedziala nam w czulych slowach, ze nasze wielkie czary sprawily, iz odzyskala dwa naszyjniki, ktorych pragnela najbardziej na swiecie, i dlatego tylko pozwoli nam zyc. W ten sposob tkany przez nia kobierzec klamstwa stal sie jeszcze wiekszy, bardziej zlozony i odstajacy od osnowy prawdy.
Krol oswiadczyl, ze uwolni nas, lecz wpierw zademonstruje calemu dworowi, ze nie mamy mocy, i w ten sposob zadoscuczyni naleganiom kaplanow.
A jesli w ktoryms momencie zly demon objawi sie i sprobuje wyrzadzic krzywde prawym wyznawcom Ra lub Ozyrysa, nasze ulaskawienie zostanie cofniete i natychmiast spotka nas smierc. Moc naszych demonow umrze wraz z nami, a my utracimy laske krolowej, na ktora obecnie ledwo zaslugujemy.
Oczywiscie, wiedzialysmy, co sie wydarzy; ujrzalysmy to w ich sercach. Zaproponowano nam uklad. Gdy krol zdjal z szyi zloty medalion i nalozyl go Khaymanowi, wiedzialysmy, iz mamy zostac zgwalcone w obecnosci calego dworu, zgwalcone jak zwykle wiezniarki lub niewolnice podczas wojny. A jesli wezwiemy duchy, umrzemy. Taka byla nasza sytuacja.
„Gdyby nie milosc mojej krolowej — rzekl Enkil — zaznalbym rozkoszy z tymi dwoma kobietami, co slusznie mi sie nalezy, zrobilbym to, by dac wam dowod, ze nie maja mocy i nie sa wielkimi czarownicami, lecz kobietami. Uczyni to jednak moj glowny rzadca, Khayman, moj ukochany Khayman, on otrzyma przywilej uczynienia tego w moim imieniu”.
Caly dwor czekal w milczeniu, podczas gdy Khayman patrzyl na nas, szykujac sie do wypelnienia krolewskiego rozkazu. Przeszywalysmy go wzrokiem, nakazujac mu w naszej bezbronnosci, by nas nie dotykal ani nie gwalcil na oczach tych nieprzyjaznych ludzi.
Czulysmy jego bol i wewnetrzna walke. Czulysmy niebezpieczenstwo, ktore go otaczalo, gdyz w razie nieposluszenstwa z pewnoscia stracilby zycie. Jednak tu chodzilo o nasz honor, ktory mial nam odebrac; mial nas zbezczescic, zniszczyc; a my, zyjace dotad w sloncu i zaciszu naszej gory, tak naprawde nic nie wiedzialysmy o czynie, ktory byl gotow spelnic.
Kiedy zblizyl sie do nas, chyba nie wierzylam, ze zdola to zrobic, ze mezczyzna moze czuc bol, jaki on czul, a mimo to wzbudzic w sobie takie pozadanie. Niewiele wtedy wiedzialam o mezczyznach, o tym, jak cielesna rozkosz moze sie w nich polaczyc z nienawiscia i gniewem; o tym, jak potrafia zadawac bol, czyniac to, co kobiety najczesciej robia z milosci.
Nasze duchy glosnym chorem sprzeciwialy sie temu, co mialo nastapic, ale ze wzgledu na nasze dobro nakazalysmy im, zeby sie uspokoily. W milczeniu uscisnelam dlon Mekare, dalam jej znac, ze kiedy to sie skonczy, bedziemy zyc dalej, bedziemy wolne. To przeciez nie smierc i zostawimy tych zalosnych ludzi pustyni ich klamstwom i zludzeniom, ich glupim zwyczajom; wrocimy do ojczyzny.
Wtedy Khayman przystapil do swoich obowiazkow. Rozwiazal nam dlonie; najpierw wzial Mekare, zmusil ja, by legla na wyslanej matami posadzce, i uniosl jej szate, podczas gdy ja stalam jak posag, niezdolna go powstrzymac. Potem spotkal mnie ten sam los.
W jego umysle nie bylam ta kobieta, ktora gwalcil. Kiedy jego dusza i cialo drzaly, podsycal zar swojej namietnosci wyobrazeniami o bezimiennych pieknosciach i na wpol zapomnianych chwilach, tak by cialo i dusza mogly sie zjednoczyc.
A my, odwrociwszy oczy, zamknelysmy nasze dusze przed nim i tymi niegodziwymi Egipcjanami, ktorzy zrobili nam te straszna rzecz. Nasze dusze byly samotne i nietkniete; wszedzie wokol slyszalam lkanie duchow, smutne, straszne lkanie, a w oddali grzmiacy glos Amela:
„Jestescie glupie, ze to znosicie, czarownice”.
Zapadala noc, kiedy zostawiono nas na skraju pustyni. Zolnierze dali nam dokladnie odmierzone racje jedzenia i picia i zaczelysmy dluga podroz na polnoc. Nigdy nasza wscieklosc nie miala sobie rownej.
Pojawil sie Amel, szyderczy i pelen wscieklosci; czemu nie pozwolilysmy mu wymierzyc zemsty?
„Oni rzuca sie na nas i zabija! — powiedziala Mekare. — Wynos sie stad”.
Na nic sie to nie zdalo, wiec w koncu sprobowala zaprzac go do jakiejs uzytecznej i waznej pracy.